Wyjątkowy koncert, bo jedyny w Polsce, odbył się w Starym Klasztorze w Sali Gotyckiej w środę 28 listopada. Klubowy szum, brzęk szkła i rozmowy milkły, gdy 29- letni gitarzysta i pieśniarz wychodził na scenę, żeby zabrać nas w muzyczną podróż po świecie swojej wrażliwości i niezwykłej wyobraźni, dwa razy po 45 minut z przerwą na autografy i zdjęcia.
W zapowiedzi koncertu zorganizowanego przez Wrocławskie Towarzystwo Gitarowe czytamy:
Młody australijski piosenkarz, autor tekstów i wirtuoz gitary wywodzi się ze stajni talentów Giny Mendello – wieloletniej managerki Tommy’ego Emmanuela. Podążając śladami muzykującego ojca, po raz pierwszy wziął do rąk swój ulubiony instrument jako pięciolatek. W wieku 12 lat zaczął pisać utwory i już jako nastolatek występował solo, gdzie tylko mógł, szlifując swoje umiejętności. W wieku 18 lat opuścił szkołę i wyruszył w trasę koncertową. Przez następne pięć lat przemierzał Amerykę Północną, Europę, Nową Zelandię i oczywiście swoją ojczyznę – Australię, grając na niezliczonych festiwalach. Dziś Daniel znany jest nie tylko ze swoich melodyjnych, wręcz romantycznych piosenek, ale też z dużej swobody scenicznej i dynamicznych występów. Na jego one-man-show składają się: liryczno- rockowy wokal, znakomita fingerstyle’owa gitara oraz świetny kontakt z publicznością.
Daniel Champagne swoim wyjątkowym wokalno-gitarowym show zainaugurował cykl Guitar Masters Fingerstyle Series.
Podczas wieczoru w Starym Klasztorze pieśniarz i gitarzysta cały był muzyką którą grał i śpiewał. Przechodziła przez niego fala dzięków, rytmów, słów i wzruszeń w sposób wyjątkowy. Zarażał widzów jakimś niezwykłym skupieniem przeplatanym nerwowym pulsem.
Nawet jak stroił gitarę to robił to tak, jakby wprowadzał widza w nowy muzyczny świat kolejnego utworu. Daniel Champagne był zjawiskowo nietypowy, uroczo odruchowy, choreograficznie naturalny i oryginalny, zadziwiający w swej kreacji scenicznej. Chociaż to chyba nie była kreacja, a naturalna potrzeba wyrażania emocji. Ale przede wszystkim emanował ciepłem, pięknym brzmieniem głosu i gitary, prawdą sceniczną, która elektryzowała i nie pozwalała oderwać ucha, ani oka od niezwykłego artysty.
Łamaną, ale wdzięczną polszczyzną Daniel powiedział przed bisem, że bardzo się cieszy, że tu jest, a w języku angielskim wyraził nadzieję, że tu wróci. My też na to liczymy.
tekst: Dorota Olearczyk
foto: Julian Olearczyk i Dorota Olearczyk