Książka Filipa Zawady „Gdyby nie czerń” zapowiadana była jako przewrotna saga rodzinna, która toczy się aż w zaświatach. Jej autor miesza skrajne emocje i egzystencjalne pytania z dosadnością, absurdalnym humorem i koktajlem literackich tropów. To oryginalna powieść, która zaciekawia fabularnie i stylistycznie.
Filip Zawada jest artystą wszechstronnym. Ktoś, kto bywa poetą, prozaikiem, muzykiem, fotografem, performerem, reżyserem i aktorem w filmach offowych nie może być konwencjonalnym twórcą dającym się umieścić w ramach jednej stylistyki, jednego gatunku czy rodzaju literackiego. Jego najnowsza powieść jest potwierdzeniem tej różnorodności.
W „Gdyby nie czerń” stykamy się z nieoczywistością narracji i zaskakującymi zdarzenia. Narrator używa giętkiego i błyskotliwego języka, czasem jest on wulgarny, ale zawsze dopasowany do sytuacji. Do tego dodaje przewrotne dialogi typu:
„-Dlaczego pakuje pan koty do worka i chce je wyrzucić do rzeki?
– Bo tak będzie dla nich lepiej.
– Przecież woda też ma swoją wytrzymałość. Nie jest jej przyjemnie przyjmować wszystko, co jest niepotrzebne”.
Filip Zawada ma talent do budowania nieoczywistej narracji wypełnionej niezwykłą metaforyką obserwacji, opisuje codzienność z innej perspektywy niż moglibyśmy się tego spodziewać. To daje poczucie lekturowej niezwykłości, w którym możemy się pławić z uciechą do ostatniej strony powieści.
Zdarzenia każe rozgrywać swoim bohaterom w miejscach znanych wrocławianom, są to np. Dworzec Główny, peron, na którym zginął Zbigniew Cybulski.
„Najsmutniejsza była woda lecąca z kranu. Współżywa docierała do umywalki, żeby spełnić swój obowiązek i umyć ludziom ręce. Wykonywała to zadanie beznamiętnie i znikała w czarnym odpływie, by zasilić wody Styksu”.
Tego rodzaju refleksje wcześniej także spotykałam w prozie Filipa Zawady np. w „Pod słońce było” (recenzja https://www.biuroliterackie.pl/ksiazki/pod-slonce-bylo-5/)
„Słowa niewypowiedziane w odpowiednim momencie twardnieją i zamieniają się w kamień. Stają się ciężarem, który nosi się w kieszeni do momentu, kiedy już się nie mieszczą”.
Autor „Gdyby nie czerń” w usta swoich bohaterów wkłada takie oto tyrady: „…ludzie troszczą się o pokój tylko dlatego, żeby umierać pojedynczo…” Dalej mamy wytłumaczenie tej konstatacji
„– Urodziliśmy się, żeby umrzeć we własnym grobie, a nie we wspólnej mogile, w której nie wiadomo kto jest kto”.
Równie zaskakujące, co ciekawe, okazują się w prozie Filipa Zawady pomysły na kreowanie zdarzeń, np. oczekiwanie w kolejce do czyśćca „z nadzieją na wyjście z klinczu między zbawieniem i niezbawieniem”.
Postacie z powieści nawiedza czasem patosizm, czyli potrzeba wypowiadania patetycznych fraz. I wszystko to plecie się w zaskakującą historię, która wciąga już od pierwszych stron do świata nieoczywistości.
Oprac. do
Tekst powstał dzięki uprzejmości wydawnictwa Znak.














