Jacek Bończyk otrzymałby ode mnie nie tylko licencję na lirykę, ale także na wzruszenia, certyfikat na artystyczny przekaz, nagrodę za sztukę interpretacji piosenki na najwyższym poziomie i w najlepszy sposób. Poprzez użycie minimalistycznych, ale różnych środków wyrazu, takich jak – komentarz, postawa ciała, wyraz twarzy, gest, gra na gitarach (nie wirtuozowska, umówmy się, raczej akompaniatorska, ale niedoskonałość w tej kwestii jest atutem, to nie jest koncert gitarowy, tylko pokaz sztuki interpretacji, sensów słów, przeżyć i wzruszeń).
Jacek Bończyk przyjechał do Wrocławia z programem „Licencja na lirykę”, którego motywem przewodnim jest mężczyzna refleksyjny. Człowiek, który nie boksuje się z życiem, bo znalazł dystans i odpowiedzi na ważne pytania. Mężczyzna dzieli się z nami swoimi przemyśleniami.
Jacek Bończyk piosenki układa wedle klucza wspomnieniowego, chronologii swoich fascynacji. Staszewski, Stachura, Kaczmarski, Ciechowski, Tuwim, na bis Młynarski – to ścieżka odwołań do bardów, i petów piosenki, którą prowadzi artysta. Jacek Bończyk śpiewa także swoje piosenki, które napisał dla innych artystów, m.in. Michała Bajora. Po mistrzowsku dotyka Tuwima, sięga po poezję z najwyższej półki i interpretuje utwory kanoniczne, jazzowo czaruje przy – „Pani pachnie jak tuberozy…” i wzrusza słowami -„Czy pamiętasz jak ze mną tańczyłaś walca…”, „A może byśmy tak najmilsza wpadli na dzień do Tomaszowa…”
Raz po raz Bończyk zaskakuje widzów doborem utworów. „Gdzie oni są, ci wszyscy moi przyjaciele”– pytał za Ciechowskim i prosił – „nie pytaj mnie o Polskę”. Śpiewa także piosenki skomponowane przez Jerzego Satanowskiego („Tango, żałobny sen jak po szarańczy”, „Biała lokomotywa” i „Za dalą dal”), siedzącego na widowni Sceny Ciśnień wrocławskiego Teatru Muzycznego Capitol podczas ich wykonywania.
Na koniec prezentuje utwory autorskie- „Wniebowzięci” o ludziach chwilowych, „W zamknięciu” -utwór inspirowany pandemią („Znowu się martwię, bo mi szarzeje trochę świat”), lirycznie ale stanowczo podkreśla – „nie zgadzam się na samotność we dwoje” .
Komentuje, że piosenek dla innych napisał tyle, że spokojnie wystarczyłoby na czteropłytowy album.
Opowiada o czasach swojej burzliwej młodości w Wałbrzychu, pomysłach na zostanie elektrykiem i górnikiem, o modzie na byciu poetą, braku śmiałości, żeby podejść do spotkanego na ulicy w Warszawie Jacka Kaczmarskiego…
Słowem, piosenką i interpretacją rysuje obraz nieidealnego człowieka, mężczyzny, który boksując się z życiem odnalazł sens i choć wydaje się mocno poharatany, idzie dalej z maksymą babci Marianny.
Znakomity zespół (Konrad Wantrych – instrumenty klawiszowe, Wojciech Gumiński – kontrabas, moog) współtworzył wieczór wzruszeń. Jacek Bończyk gra na kilku gitarach, jazzowa, akustyczna i elektroklasyczna przydają się do wywoływania odpowiedniego nastroju (akustyczną dostał w spadku po koledze Janie Jandze- Tomaszewskim i z jej udziałem wybrzmiewa utwór w tonacji dur).
Słowa piosenek w ustach artysty budują niezwykłą przestrzeń dla liryki, metafory i innych tropów stylistycznych, o których uczyliśmy się na polskim w szkole i już dawno zapomnieliśmy jak się one nazywały.
Słyszymy frazy: „Z tylu dróg przez życie, każdy ma prawo wybrać… źle” Staszewski, „To jest sprawa między mną, a mgłą” Stachura, „Znajdzie się słowo na każde słowo/ znajdzie się robak, na każdy owoc” Kaczmarski, „snom daj płynąć, a nie płonąć” – Kaczmarski …i wiele innych, które kołaczą się w głowie po udanym wieczorze z artystą w ramach 44. PPA.
Jego „introwertyczny stan” z licencją na lirykę przyjęliśmy owacjami na stojąco.
Oprac. do Ole