Jesse Cook wystąpił w Sali Głównej Narodowego Forum Muzyki 14 listopada i było to kolejne spotkanie z wrocławską publicznością. Kanadyjski gitarzysta, urodzony w Paryżu, reprezentujący styl new flamenco ma duży urok i wdzięk, któremu nie sposób się oprzeć.
Cook w Imparcie, Cook w Hali Stulecia, Cook w Capitolu i Cook w NFM-ie to wciąż ta sama osoba, chłopak z sąsiedztwa, który trochę się droczy z widzami, trochę kokietuje, ale nie ma w sobie nachalnej bufonady i taniego gwiazdorstwa.
Koncerty Jessego na przestrzeni kilku lat przyciągały rzesze fanów jego grania, zwolenników flamenco i jego sposobu bycia na scenie. Nie inaczej było w Narodowym Forum Muzyki, przy wypełnionej po brzegi sali.
Jessego Cooka z powodzeniem supportowali Pełech & Horna duo oraz Piotr Restecki. Potem w oparach dymu i oślepiających laserów gitarzysta wspierany przez kolegów z zespołu dawał popis swoich różnorodnych umiejętności. Prezentował utwory z najnowszej płyty, ale nie zabrakło też przebojowych kompozycji z krążka „Jesse Cook. Montreal”.
Klasyczne, hiszpańskie brzmienia scalone motywami z Bliskiego Wschodu przeplatał elektroniką. Muzycy śpiewali, bawili się rytmem, wymieniali instrumenty i zmieniali brzmienia. Wszechstronność połączyli ze skutecznością tworząc świetne widowisko muzyczne i towarzyskie.
Były anegdoty, tańce, śpiewy i rytmiczne oklaski nie tylko na bisach. Zaczęły się już na samym początku koncertu i trwały do ostatniego bisu.
Mnie, tego wieczoru, szczególnie zauroczył jeden z utworów zaśpiewanych na bis „bez prądu”. Muzycy odłączyli gitary od wzmacniaczy i kabli, odeszli od mikrofonów i na proscenium wykonali wspólnie piosenkę. Nikt nie ważył się głośniej klasnąć, wszyscy stali i słuchali, żeby potem wybuchnąć owacjami i okrzykami satysfakcji.
NFM chyba jeszcze nie przeżyło takiej nawałnicy zadowolonych fanów. Organizatorem koncertu było Wrocławskie Towarzystwo Gitarowe.
tekst: Dorota Olearczyk