Choć Komeda przeżył zaledwie 38 lat, stał się ikoną współczesności – jego kołysankę z „Dziecka Rosemary” zna cały świat. W maju, dzięki Magdalenie Grzebałkowskiej i jej najnowszej książce, poznaliśmy pełną historię życia genialnego muzyka. 9 maja w księgarniach ukazała się książka „Komeda. Osobiste życie jazzu” – biografia Krzysztofa Komedy napisana przez Magdalenę Grzebałkowską, autorkę bestsellera „Beksińscy. Portret podwójny”.
Autorka w świat Komedy wprowadza czytelnika z reporterskim zacięciem. Wpadamy po uszy w jej sposób prowadzenia narracji i nie możemy oderwać się od grubego tomu dobrze napisanej biografii. Grzebałkowska na 26 stronie wspomina o zamożnych rodzicach Komedy, a właściwie Krzysztofa Trzcińskiego, a na 33. pisze, że mija kilka lat a właściwie nie mają z czego żyć. To znamienne lata, bo od urodzenia Krzysztofa do wybuchu wojny.
Ujawnia, że Trzciński był laryngologiem z wykształcenia, a muzykiem w praktyce. Nie stroni od opisów balang przyszłego kompozytora kołysanki z „Dziecka Rosemary” z Polańskim, Dąbrowskim i Karolakiem w zakopiańskim schronisku na Kalatówkach.
Wspomina o Leopoldzie Tyrmandzie związanym ze środowiskiem jazzmanów i opowiada o polskich jazzmanach, którzy posługują się charakterystycznym językiem. Czerpią dużo z żargonu klezmerskiego. Pytanie – Jak grasz? Z białka czy na ucho. W polszczyźnie ogólnej oznacza: z nut, czy ze słuchu. Kreśli interesujący porter środowiska artystycznego lat 50 i 60. Odkrywa osobiste życie polskiego jazzu – Komedy i środowiska, w którym się obracał: od barwnego życia Piwnicy pod Baranami i narodzin warszawskiego Jazz Jamboree aż po Los Angeles tuż po lecie miłości. Poznaje historie ludzi, którzy dla muzyki porzucali pracę, dzieci, dostatnie życie.
O Komedzie pisze w kontekście różnych działań, których się ima. Cytuje jazzmana pisząc o X Muzie.
„Jestem przeciwnikiem nadużywania muzyki filmowej. Uważam, że powinna być ona tam, gdzie jest naprawdę konieczna, i raczej powinno jej być za mało niż za dużo”.
Wyjawia, że narty są jedną z największych pasji Komedy. Dalej notuje, że muzyka jest dla Krzysztofa najważniejsza, a zaraz po niej motoryzacja, jazda skuterem, a potem samochodem, bo musi dbać o nadgarstki.
Pisze, że jej bohater zżyma się, kiedy go chwalą, że dobrze zagrał. – Nie umiem grać, raczej bębnię – odpowiada wtedy Komeda. Magdalena Grzebałkowska dokopuje się też do innych informacji na temat gry na fortepianie. Mówiono, że Komeda kuje dźwięki. Zarzucano mu, że używa tylko trzech oktaw, gdy fortepian ma ich ponad siedem.
Znajduje też komentarz Agnieszki Osieckiej:
„Pamiętam jego ruchy. On jak gdyby nie ogarniał całej klawiatury. Nie szalał po niej jak panowie, którzy grają na konkursach chopinowskich, tylko przeciwnie – jakby zagarniał do środka małe kurczaczki.”
Ciekawe są też opinie poetki na temat pracy z Komedą nad piosenkami „Nim wstanie dzień”, czy „ Ja nie chcę spać…”
Autorka szczegółowo opisuje upadek ze skarpy i zdarzenia które doprowadzają do wykształcenia się w głowie Trzcińskiego przewlekłego krwiaka podoponowego i torbieli. Towarzyszy mu w swojej relacji aż do śmierci.
Najważniejsze dla mnie, reporterki były rozmowy z ludźmi – krewnymi, przyjaciółmi, znajomymi Krzysztofa Trzcińskiego
wyjaśnia Grzebałkowska. Z osiemdziesięciu dwóch spotkań powoli wyłaniał się obraz Komedy i jego czasów.
Rzetelny indeks osób i szczegółowe przypisy odsyłają czytelnika do innych publikacji, z których korzystała autorka najnowszej biografii Komedy.
Z opisu zdarzeń dowiadujemy się, że Komeda był człowiekiem tajemniczym i osobnym. Nie pisał listów, ani dziennika. Był mrukiem, ale miłym i pogodnym. Większość tego, co wiemy o Krzysztofie Komedzie, pochodzi ze wspomnień jego żony. Często sprzecznych z tym, co pamiętają inni.
tekst: Dorota Olearczyk