Bardzo lubię Rusinka, nie wiem, czy osobiście, bo nie znam, ale na pewno jako autora książek: „Wierszyki domowe”, „Wierszyki rodzinne”, „Nic zwyczajnego. O Wisławie Szymborskiej”. Jak przystało na wieloletnie sekretarzowanie Noblistce, ma on coś z jej ironii i wdzięku językowego. Dlatego ochoczo sięgnęłam po jego najnowszą publikację, wydaną przez Znak, „Mały Chopin”.
Reklamowana jako pierwsza na polskim rynku książka dla dzieci o małym Fryderyku. Ilustracje, już tradycyjnie, wykonała Joanna Rusinek- siostra autora. I dobrze, bo rysowanie postaci i stawianie kleksów na pięciolinii wychodzi jej całkiem nieźle.
Zabawna, wierszowana opowieść o Frycku, który stał się genialnym kompozytorem obfituje w gry słowne. Znajdziemy tu opis fortepianu i jego popsutych zębów. Wyjaśnienie, że to nie jest pysk lecz klawiatura. Ponadto, wspomnienie o mrówkach, które napisały pierwszy marsz.
Autor opisuje też historię, w której mały Frycek cały mazurek zjadł na Wielkanoc i miał koszmary. Wsłuchiwał się w rytm brzucha i rozpoznał, że tańczą mazura, kujawiaka, oberka…
W czasach kiedy żył nie było samochodów, a on skomponował dwa polonezy. Potem układał walce, rondo… aż z cudownego dziecka wyrósł na ulubieńca publiczności.
Świetnie napisana i zilustrowana książeczka „Mały Chopin” Michała Rusinka została przetłumaczona na kilkanaście języków (w tym chiński i japoński). Ciekawe, jak brzmi po chińsku?
Aha, i jeszcze dla kogo adresowana jest książeczka? Dla małych i dużych osobno oraz dla małych i dużych jednocześnie. Polecam siedząc przy klawiaturze i stukając w klawisze.
tekst: Dorota Olearczyk