Do trzeciego wydania słynnego „MW” Waldemar Łysiak dodał ilustracje, teraz jest ich trzy razy więcej niż we wcześniejszych wydaniach. Autor przestylizował zbiór muzycznie. Czy „MW” zyskało, czy straciło na tej drobnej korekcie?
Kilkadziesiąt lat temu czytałam „Muzeum Wyobraźni”. Zauroczyło mnie ono bardzo. Dziś sięgam po kolejne wydanie z niepokojem. Czy da mi tę samą satysfakcję czytelniczą, czy odrzucę lekturę po kilkudziesięciu stronach? Czy dziś Łysiakowe „MW” zmieni moją percepcję, postrzeganie i odbiór rzeczywistości?
We wstępie, wydanej przez warszawską oficynę Nobilis książki, Waldemar Łysiak pisze:
„Opisałem tu […] sny, koszmary, fantasmagorie, które narodziły się we mnie podczas kontaktu z treścią owych płócien”. Niektóre, co ciekawe, opowiedziały autorowi coś innego niż chciał powiedzieć artysta malarz.
Twórca „MW” kolekcjonowanie zbioru rozpoczął od wędrówek po świecie i wstępowania do muzeów. Potem powstała książka, w której zgromadził wybrane dzieła sztuki, stała się ona biletem wstępu do muzeum. A językowo podarował nam piękne frazy i zbiór myśli, które czasem przypominają pumeks. Są chropowate i można się nimi oskrobać z brudu.
Dlaczego MW ma wewnątrz nieprawdę? Dlaczego nawet oryginały zawieszone w muzeach kłamią? Wiele kolorów obrazów już po zmianie ekspozycji z plenerowej (gdzie powstawały) na tę zamkniętą w czterech ścianach galerii wyglądały inaczej i nie zadowalały ich autora. Na przestrzeni wieków kolory zmieniały nasycenie barw, np. z czerwonego robiły się pomarańczowe. Konserwatorzy szaleńczo walczyli o zatrzymanie stanu oryginału, ale przecież paleta barw zmieniała się nieodwracalnie. Nawet werniks zniekształca walory i zakłamuje stare malarstwo – wyjaśnia autor „MW”. Nie istnieje już legendarny błękit płaszczów renesansowych Madonn, który pochodził ze złóż Afganistanu, wyczerpanych w wieku XIX. Skąd wziąć dziś owe tempery włoskich mistrzów, które miały spoiwo z żółtka…? – pyta Łysiak.
„A więc nie masz szans, wszystko, co oglądasz jest fałszem. W muzeum sprzedają ci kłamstwa, tak jak wszędzie, zatem nie ma co wybrzydzać na reprodukcje”- podsumowuje autor. Czytelnik zaś z dziką rozkoszą zanurza się w tych kłamstwach i odczuwa wiele satysfakcji z lektury.
Autor oprowadza nas po kilku salach (rozdziałach), w których umieszcza wybrane reprodukcje i snuje wokół nich opowieść. Czasem zalewa czytelnika całą masą kontrowersyjnych opinii i cytatów, nierzadko wspomina o ludycznych wierzeniach, innym razem proponuje nam erudycyjny esej lub zabawny felieton. Każda sala staje się innym przeżyciem. Co ciekawe, można wybierać, gdzie się wejdzie i w której kolejności.
„Ten, kto rzuca bomby, i ten, kto rozstrzeliwuje rzucających, walczą o to samo – o zwycięstwo. Los, urodzenie, otoczenie, wychowanie, przypadkowy kontakt – rzucają na inne drogi, lecz drogi te prowadzą do tego samego punktu za widnokręgiem. Komu pies pogryzł dziecko, ten będzie kopał psy; ten zaś, któremu pies uratuje tonące dziecko, podzieli się z psem ostatnim kawałkiem chleba. Każdy zna inną prawdę.”
„MW” czytane po latach zaskakuje aktualnością rozważań i zwraca uwagę innymi szczegółami niż wydania wcześniejsze. Odmienne detale przesuwają się na pierwszy plan czyniąc z książki dzieło żywe, uniwersalne, naznaczone świeżością, nowością, choć już dawno pełnoletnie.
oprac. do.
Tekst powstał dzięki uprzejmości Wydawnictwa Nobilis.