Tak dobrych reportaży nie czytałam od czasu „Imperium” Ryszarda Kapuścińskiego. Język, styl, opowiedziana historia, stosunek piszącej do bohatera…wszystko jest skomponowane z tak dużym wyczuciem smaku, że autorce wręczyłabym cały wachlarz nagród literackich, gdyby tylko miała taką sprawczość. Ale skoro nie mam, to z największą przyjemnością polecam zbiór reportaży wydanych przez wrocławskie Warstwy „Nie ma takich kobiet” Violetty Nowakowskiej.
„Nie ma takich kobiet” Violetty Nowakowskiej, wrocławskiej dziennikarki, pisarki i publicystki, to zbeletryzowane biografie mieszkanek Dolnego Śląska, które zasługują na zaistnienie w pamięci zbiorowej.
Kilkanaście kobiet, a każda niezwykła. Zmagają się z życiem. Idą pod prąd. Kochają, buntują się, pracują i walczą. Biorą się za bary z ustalonym porządkiem świata. Niekiedy znaczy to nawet, że działają wbrew sobie.
Dziesięć reportaży i dziesięć niezwykłych mieszkanek Wrocławia, kobiet z krwi i kości. Bohaterki książki Nowakowskiej bywają słabe, zagubione, lecz siła i determinacja powoduje, że z kolejnych prób wychodzą zwycięsko. Jednym ze wspólnych mianowników, który łączy te historie, jest ich związek z Wrocławiem.
Co chwilę pojawiają się znajome nazwiska, wspominane są osoby, które wywarły wpływ także na ciebie, czytelniku z Wrocławia i jego okolic. Pierwszy raz w publicystyce literackiej odnajduję tak rzetelnie i rzeczowo opisane problemy z paznokciami, z którymi zmaga się gitarzystka klasyczna. Czytam o odchodzeniu, opiece, malowaniu ciała osoby zmarłej… Autorka, świat postaci przedstawianych w kolejnych rozdziałach, kreśli z życzliwością i zrozumieniem. Dzięki jej talentowi poznajemy Monikę, językoznawczynię, która wykłada na Uniwersytecie Wrocławskim. Dowiadujemy się, że pasją Elżbiety są zwierzęta. Najpierw jako dziecko odwiedzała z rodzicami wrocławskie ZOO, następnie podjęła tam pracę i od czterdziestu lat jest opiekunką małp człekokształtnych. Na kolejnych stronach odkrywamy fragmenty życia Ewy – architektki pojednania polsko-niemieckiego, poznajemy Jagodę – balsamiarka, która studiowała na wrocławskiej ASP, podobnie jak Mira, która także jest absolwentką tej uczelni. Mira przybyła tu jako jedna z pierwszych, razem z rodzicami w 1947 roku. Dziś płótna Miry zdobią ściany Katedry Judaistyki. Towarzyszymy wspomnieniom Danuty, która spędziła na wrocławskim Nadodrzu prawie całe życie, przypominany sobie o Dorocie, reporterce telewizyjnej, otrzymała nagrodę za reportaż o pewnym podwórku przy Roosevelta, które za sprawą artystów z szarej i zaniedbanej przestrzeni zmieniło się w miejsce odwiedzane przez turystów. Czytamy o kolejnej „naukowczyni” – Małgorzacie – i jej badaniach nad pszczołami. (W czasach pandemii włączyła się w prace laboratorium medycznego, wciąż jednak zbiera środki, by wiosną przed wrocławskim Instytutem Immunologii PAN wysiać kwietną łąkę).
„Ta w płomiennej sukience to specjalistka od kobiecej poezji pisanej w jidysz, ta zamknięta w klatce z małpami wlazła tam na własne życzenie, do tego twórczyni pojednania polsko-niemieckiego i artystka po ASP, która przygotowuje zmarłych przed ich ostatnią drogą.
Przyciągają wzrok, intrygują. Obserwujemy je, zaglądamy pod podszewkę ich życia. Dzielą się z nami swoimi przemyśleniami, swoją siłą i swoim buntem. Zarażają entuzjazmem, determinacją, wytrwałością i wolą walki w najsłuszniejszych sprawach” – zachęcająco pisze o publikacji wydawca.
Nie ma takich kobiet? Całe szczęście, że są i możemy o nich czytać.
oprac. i foto. d.o.
Tekst powstał dzięki uprzejmości Wydawnictwa Warstwy.