Już sam tytuł książki Łukasza Staniszewskiego zadziałał na mnie jak lep na muchy. Jego metaforyka i plastyczność długo nie pozwalała mi zajrzeć do jej wnętrza. Pławiłam się w zewnętrzności okładki czytając trzy słowa na okładce jak mantrę. Może powinnam dać sobie czas na wyciszenie wyobraźni? Za chwilę miała się ukazać premiera książki, więc rażona piorunem obowiązkowości i zobowiązań recenzenckich otworzyłam „Pieśni łaciatych krów” i posłuchałam ich śpiewu. Czy nie rozbolała mnie głowa i czy nie potrzebowałam kamertonu do dostrojenia się? Czy narracja, język opowieści ukołysały mnie czy rozbudziły? Za chwilę wracam z wrażeniami. Teraz czas na interlinię.

„Pieśni łaciatych krów” Łukasza Staniszewskiego, Wydawnictwo Znak Literanova.
„Pieśni łaciatych krów” Łukasza Staniszewskiego ukazały się 13 sierpnia nakładem wydawnictwa Znak Literanova. Były zapowiadane przez autora jako mityczno- współczesna warmińsko-magiczna powieść, w której czarny humor, ironia i erotyzm wtórują pieśni o końcu i początku świata. Brzmi poważnie, a ja się zastanawiam, czy usłyszę śpiewające krowy, czy zobaczę ich wielkie oczy, czy poczuję zapach trawy, na której się pasą, czy dotknę ich wymion, czy spróbuję ciepłego mleka, czy cielę rozczuli mnie do łez…?
Otwieram i co widzę? Tytułowe łaty mienią się wielością nieoczywistości. Najpierw rzucają mi się w oczy podszyte tajemnicą opisy typu: „Noc była ciemna, chmury pozbawione słonecznego światła wypełniały się czarnym atramentem, który ściekał na Warmię i rozlewał się po ziemi. W powietrzu unosiło się coś, co warmińskie nosy bezbłędnie rozpoznawały jako zapowiedź jesieni. Nie był to chłód, lecz jakaś przenikliwość, która za parę tygodni przemieni się w mróz.”
Próbuję sobie wyobrazić jak Bernard – bohater powieści – „pijanym wzrokiem pieści podwórze”.
Językowa warstwa „Pieśni łaciatych krów” Łukasza Staniszewskiego wciąga mnie do świata przedstawionego i nie daje o sobie zapomnieć. To dobry znak. Lektura okazuje się niezwykła przygodą czytelniczą. Kusi aurą realizmu magicznego, jest pełna cieni i szeptów, czułości i ironii. Jej moc nieoczywistości i tajemnicy nie przystaje do moich uproszczonych oczekiwaniach, które zapisałam w drugim akapicie.
„Pieśni łaciatych krów” Łukasza Staniszewskiego to duża dawka tajemniczości i wyjątkowości. Może pogrążyć w lekturowej otchłani na długie wieczory i noce.
Oprac. do
Tekst powstał dzięki uprzejmości Wydawnictwa Znak.