Pierwszy był za życia otoczony kręgiem podejrzliwości i oskarżeń, umarł młodo, samotny. Drugi – szybko zdobył uznanie, przywiązanie przyjaciół i uczniów; jego kolejne książki stawały się sensacją. Obaj rozpoczynali od lewicowego zaangażowania i w pewnej mierze gubili je po drodze – chociaż niezupełnie… Obaj wreszcie stanęli wobec zjawiska religii: przede wszystkim w kulturze, następnie w życiu osobistym. Katolicyzm jako całość był dla nich bardziej pociągający, bogatszy myślowo niż inne chrześcijańskie wyznania, stał się w ostatnich latach życia jednego i drugiego najważniejszym punktem odniesienia. Takie tezy ujawnia autorka książki „Po co filozofowi religia” Ewa Bieńkowska.
Intrygujący tytuł skrywa w sobie dość nużący wywód, w którym najciekawsze są imponderabilia. I to dla nich warto poświęcić kilka czytelniczych wieczorów.
Rok 1911 to data ważnych wydarzeń. Umiera Gustaw Mahler, zamyka się ostatecznie epoka Romantyzmu w muzyce. Rodzi się Czesław Miłosz. Tomasz Mann – którego „Buddenbrooków” Stanisław [od red. Brzozowski] przyjął z uznaniem- pisze dekadencką „Śmierć w Wenecji”. Papież Pius X…
Mimochodem czytamy o Spinozie, marksizmie, Pascalu, ale przede wszystkim o dorobku naukowym Kołakowskiego i Brzozowskiego.
Wszystko to płynie dość mozolnie. Książka jest chyba adresowana do czytelników bardzo silnie interesujących się twórczością filozofów wymienionych w tytule pracy. Bez chęci głębokiego wniknięcia w ich dzieła lektura staje się próbą rozsmakowywania się w wątkach pobocznych.
Co nie znaczy, że warto pominąć fragmenty o „fenomenie obojętności świata”, czy o sporze o Łaskę.
Frazy o niedokończonych myślach i wychowaniu do sprzeczności mogą wciągnąć w tok naukowej narracji i pobudzić do głębszych refleksji, a to już bardzo dużo, jak na skromne, czytelnicze badania w poszukiwaniu chrześcijańskiej mądrości.
oprac. Dorota Olearczyk
Tekst powstał dzięki uprzejmości Wydawnictwa Znak.