Simona Kossak – córka malarza Jerzego Kossaka i wnuczka Wojciecha, dorasta nie zaznając ciepła ze strony despotycznej matki. Osiedla się w leśniczówce i prowadzi badania naukowe nad dietą saren. Taki obraz proponuje nam, w pierwszych scenach, reżyser i scenarzysta filmu „Simona Kossak”, Adrian Panek.
Zaczyna się ciekawie i z pazurem. Wchodzimy w intymny świat buntowniczej dziewczyny otulając oczy malowniczym kadrem. Potem historia się zagęszcza. Obserwujemy jak bohaterka zaprzyjaźniania się z Żabą – warchlaczkiem i jak dostaje cięgi od sarny. W jej naukowy świat wchodzi polityka i leśnicy. Wcześniej poznaje fotografa Lecha Wilczka, z którym dzieli pasje – miłość do natury i… potrzebę wolności.
Drewniana leśniczówka miała okazać się idealnym miejscem do życia dla silnej, ale poharatanej toksycznymi relacjami dziewczyny. Owszem, znajduje tam pewien rodzaj spełnienia, ale do pełni szczęścia raczej jej daleko.
Film zgrabnie opowiada historię Simony Kossak, ale pozostawia po sobie odczucie jakby przypadkowego niedopowiedzenia. Brakuje mi celowości, która głęboko zakotwiczyłaby postać w świecie niejednoznaczności lub wręcz przeciwnie – jednoznacznej klarowności.
Z całą pewnością, obsada „Simony Kossak” daje dużą przyjemność śledzenia losów bohaterki na dużym ekranie. Agata Kulesza, Jakub Gierszał, czy Borys Szyc, a przede wszystkim tytułowa kreacja aktorska Sandry Drzymalskiej zasługuje na szczególne uznanie. A malownicze kadry są zjawiskowe.
Filmowa Simona Kossak nie rozczarowuje, ale pozostawia niedosyt wywołany dużymi oczekiwaniami. Wychodząc z seansu nucimy piosenkę Agnieszki Osieckiej „Zielono mi”, którą na napisać końcowych śpiewa, jeśli mnie słuch nie myli, Andrzej Dąbrowski. Aż i tylko tyle.
Oprac. do
Tekst powstał dzięki uprzejmości DCF.