Od niespełna tygodnia mamy możliwość obejrzenia w kinach najnowszego dramatu Mary el-Toukhy „Królowa kier”. Warto wspomnieć, że reżyserka otrzymała nagrodę publiczności na tegorocznym festiwalu Sundance.
Film mocny, niepokojący, stawiający wiele trudnych pytań – w dużej mierze o stereotypach – które towarzyszą nam od urodzenia, o poczuciu władzy oraz o nieoczywistych rolach płciowych.
Anne (Trine Dryholm) to, na pierwszy rzut oka, kobieta spełniona życiowo. Prawniczka specjalizująca się prawie karnym walczy o prawa nieletnich molestowanych i wykorzystywanych dzieci. Po pracy zaś wiedzie dostatnie życie u boku męża Petera i dwóch córeczek.
Wszystko ulega zmianie kiedy przyjeżdża do nich ze Sztokholmu nastoletni syn Petera z pierwszego małżeństwa – Gustav (Gustaw Lindh).
Chłopak próbuje znaleźć wspólny język z dawno niewidzianą rodziną. Jest to o tyle trudne, ponieważ Gustav to typowy młodzieńczy buntownik, który na wszystko ma swoją własną, alternatywną logikę. I to właśnie ta młodość i świeżość Gustava zaczyna fascynować Anne. Na początku niewinne rozmowy z pasierbem i wspólne spacery szybko przemieniają się w bardzo skomplikowaną relację.
Historii o zakazanej, często chorej miłości/więzi w kinematografii czy literaturze było naprawdę sporo. Z kolei tak odwróconej relacji, która może oburzyć najbardziej liberalnych nie widziałam. Nie chcę zdradzać szczegółów, jednak każdy kinoman lubiący zmierzyć się z mocnym, łamiącym tabu i dającym do myślenia tematem połączonym z po prostu świetnym kinem, powinien być po seansie bardzo usatysfakcjonowany.
Gorąco polecam!
tekst: Aleksandra Klonowska
Recenzja powstała dzięki uprzejmości KNH.