Wystawa jest okazją przeglądu dokonań kilku pokoleń wybitnych rzeźbiarzy, mających w dorobku znaczące realizacje w drewnie.
Prezentujemy prace m.in.:
- Jerzego Beresia,
- Wojciecha Brzegi,
- Waldemara Cichonia,
- Ksawerego Dunikowskiego,
- Oskara Hansena,
- Władysława Hasiora,
- Grzegorza Klamana,
- Antoniego Kenara,
- Stanisława Kulona,
- Konstantego Laszczki,
- Józefa Kandefera,
- Henryka Morela,
- Adama Myjaka,
- Sławoja Ostrowskiego,
- Antoniego Pastwy,
- Antonina Wysocka-Jończak,
- Stanisława Sobczaka,
- Macieja Szańkowskiego,
- Antoniego Rząsy,
- Adam Smolany,
- Edward Sitka,
- Wojciecha Roja,
- Karola Stryjeńskiego.
Monika Małkowska
Wzięte w ręce
1./
Stulecie odzyskania przez Polskę niepodległości stało się okazją do rozmaitych przypomnień, przywołań, skojarzeń i powiązań. I niektóre z tych wydarzeń naprawdę warte są zastanowienia. Ot, choćby – jakie miejsce w naszej historii sztuki zajmuje rzeźba drewniana? Zarówno ta wiejska, ludowa, amatorska, powstająca niejako poza czasem, jak i profesjonalna, „miejska”, idąca z duchem trendów i mód.
Jedna i druga łączy się z naszą tradycją rękodzielniczą – bo zawsze u podstawy leżały i leży chęć, a nawet potrzeba dłubania w drewnianym klocku. Ten surowiec po prostu wyzwala rzeźbiarskie talenty: pień, konar, gałąź, witka, kora – same podpowiadają, co z nimi zrobić, jak je obrobić. Są piękne i wymowne, bo mają własną historię i życie.
Nasza fascynacja formą drzew nadaną im przez naturę idzie w parze z naszym przywiązaniem do lasu – jako zespołu drzew i rozmaitych dóbr pod nimi ukrytych, a także do poszczególnych okazów, które w jakiś sposób łączą się z indywidualnymi ludzkimi historiami.
Od zawsze byliśmy związani legendami, wierzeniami i… uczuciami z drzewami, które – jak wierzymy – mają własną osobowość; były czy są żywymi istotami z charakterem, emocjami i pamięcią. Zdarzają się te złe, sprzyjające ciemnym siłom – czarownicom, szeptuchom, diabłom; bywają też drzewa zaprzyjaźnione, serdeczne, biorące „swoich” ludzi pod opiekę i dochowujące powierzonych im sekretów.
Niektóre z wielowiekowych drzew, rozrastających się, trwających mimo pogodowych i dziejowych zawieruch, zostały uznane za „pomniki przyrody” – a więc rodzaj dzieła sztuki, rzeźby powstałe w wyniku „współpracy” gatunku i charakteru drzewa a warunkami, w jakich przyszło mu bytować.
Bo czy nie wzrusza świadomość, że taki na przykład dąb Bartek liczy sobie prawie 700 lat? Albo – jakże przykro było (nam też, bo widzieliśmy to drzewo) dowiedzieć się, że najstarszy platan świata – uważany za drzewo pod którym nauczał Hipokrates, co niekoniecznie odpowiadało faktom – zwalił się podczas trzęsienia ziemi, które nawiedziło wyspę Kos w 2017 roku. Są też takie drzewa, które trwają ponad swój czas dzięki artystom – ot, choćby lipa, którą unieśmiertelnił Jan Kochanowski…
Symboliczne znaczenie drzew często wykorzystywali młodopolscy twórcy przełomu XIX i XX wieku – żeby przypomnieć choćby „Topole” Jana Stanisławskiego, smreki Włodzimierza Przerwy-Tetmajera, czy ukwiecone ogrody Władysława Podkowińskiego.
2./
Jakie związki w minionym, XX stuleciu łączyły artystów z drzewami i drewnem? Na pozór – wtedy właśnie nastąpiło ostateczne rozstanie. Wszak rozwój przemysłu, techniki i nowoczesnych technologii eliminowały to, co niemodne, tradycyjne i ,„powolne”. Przestały liczyć się organiczne kształty wywiedzione z przyrody, z pejzażu. Awangardy atakujące artystyczną przestrzeń i świadomość odbiorców zerwały z korzeniami. Na plan pierwszy wysunęły się inspiracje „przemysłowe”, odnoszące się do seryjnej wytwórczości. Idolem końca XIX wieku i początku XX wieku stała się maszyna.
Jednak… tęsknota, potrzeba czy może atawizm, czy też zew słowiańskiej pra-natury kazały szukać źródeł sztuki w tym, co pierwotne.
Najbardziej wyraziście nurt ten dał się zauważyć w państwach, które po I wojnie zaczęły funkcjonować niejako na nowo, odzyskując niepodległość.
I oto właśnie w Polsce, w II Rzeczpospolitej, która odżyła po 123-letniej niewoli, odrodziła się sztuka nawiązująca do prasłowiańskich korzeni.
Zaczęła się „,moda” na drewno, na folklor – stylizowany, związany z nurtem określonym (po 1925 roku) mianem art déco, lecz nie wstydzący się swego ludowego rodowodu.
Wraz z powrotem do „autentycznych” surowców powrócił zachwyt (i szacunek) dla drewna. Zaczęły się mieszać tradycje i pochodzenie: sztuka użytkowa, ale wywodząca się ze wsi, z ludu, weszła w aliaże ze sztuką awangardową. A to spowodowało zainteresowanie materią, którą można nazwać „surowcem pierwszego kontaktu”. Czym była takowa w naszych realiach geograficznych?
Oczywiście, sięgnięto po drewno.
O tym właśnie traktuje wystawa „Rzeźba w drewnie w twórczości polskich artystów 1918 – 2018” w Miejskiej Galerii Sztuki im. Wł. hr. Zamoyskiego. Jasne, że to jedynie zasygnalizowanie tego gigantycznego tematu – ale nawet w takim skromnym liczebnie zestawie widać wielość możliwości, różnorodność koncepcji, rozpiętość powiązań z przeszłością. Widać też, jaki wielki emocjonalny potencjał zawarty jest w drewnie. Używając metaforycznego określenia – w drewnie mieści się nasza historia.
3./
Są różne materie bliskie człowiekowi od zarania dziejów – czyli od czasów, gdy człowiek wynalazł narzędzia, a zaraz potem – zaczął je zdobić. Niejako spokrewnione z narzędziami były obiekty służące praktykowaniu kultu. Więc z jednej strony – coś praktycznego, bliskiego codzienności i materialnej stronie życia; z drugiej – coś z innego wymiaru: ducha, magii, wiary.
Najprościej było sięgnąć po formy gotowe, „spreparowane” przez naturę, znalezione gdzieś w przyrodzie.
Rzecz jasna, do najłatwiej dostępnych surowców należało drewno, o zróżnicowanym wyglądzie i cechach, które podpowiadały sposób użycia, obróbkę (lub pozostawienie w stanie surowym) oraz zastosowanie.
Minęły tysiąclecia, zmieniły się warunki bytowe, cywilizacje powstawały i upadały, ale ten atawistyczny odruch w ludziach pozostał: ciągnie nas do drewna. Zwłaszcza, gdy ma intrygujący kształt, fakturę, barwę. Wystarczy poobserwować dzieci – jeśli znajdują „fajny” patyk, wykorzystują go na rozmaite sposoby.
Dorośli też lubią mieć na podorędziu jakąś laskę czy kijek.
Pamiętam rozpacz i oburzenie Magdaleny Abakanowicz, gdy zobaczyła gdzieś na Mazurach ścięte monumentalne pnie wiekowych drzew, bodaj lip.
Ta wybitna artystka – i takiż człowiek – nie mogła spocząć, zanim nie znalazła dla tych kolosów twórczego „zastosowania.” Zamieniła je w kompozycje groźnie zatytułowane „Gry wojenne”. Odkorowane, poziomo położone pnie zostały zwieńczone metalowymi okuciami; niektóre końce owinęła jutowym płótnem. I nagle „niewinne” drzewa, niekojarzące się z żadną agresją, przeobraziły się w machiny wojenne; w obiekty, których można użyć do walki z… innym człowiekiem. Z wrogiem. W ten sposób Abakanowicz uświadomiła, że drzewa także w taki sposób „służą” ludziom: wspierają swą nas siłą.
4./
Zakopane wydaje się miejscem predestynowanym do przypomnienia historii drewnianej rzeźby. Od czasów, gdy stolica Tatr zachwyciła artystów i intelektualistów – czyli od drugiej połowy XIX stulecia – piszą się dzieje rozlicznych związków i mariaży ludowo-miejskich. To tu powstała jakże nowatorska w tamtej epoce (1876 rok) szkoła rzemiosła artystycznego, ze szczególnym naciskiem na uczenie snycerki. Niestety, początkowo zakopiańska szkoła lansowała budownictwo i zdobnictwo z innego rejonu Europy: z Tyrolu. Ten „importowany” styl krytykował ostro Stanisław Witkiewicz ojciec, co w końcu zaowocowało przesterowaniem nauczania w szkole na rzemiosło swojskie, podhalańskie.
W 1918 roku placówce nadano nazwę Państwowa Szkoła Przemysłu Drzewnego. Cztery lata później fotel dyrektorski powierzono Karolowi Stryjeńskiemu, architektowi i rzeźbiarzowi, zwycięzcy w rządowym konkursie na plan regulacji Zakopanego. Od tego momentu szkoła weszła w swój złoty okres. Przede wszystkim jej prestiż niesłychanie urósł po wielkim sukcesie na paryskiej Wystawie Sztuk Dekoracyjnych w 1925 roku: trzy nagrody plus wyróżnienie honorowe dla samego Stryjeńskiego, a co najważniejsze – Grand Prix za „Kapliczkę polską” dla Jana Szczepkowskiego.
Wtedy też zakopiański styl zaczął rozprzestrzeniać się na cały kraj. Stryjeński, przenosząc się do Warszawy, zabrał ze sobą ulubionych uczniów – Antoniego Kenara i Mariana Wnuka, po wojnie profesora, następnie rektora warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych.
Warto podkreślić, że wszystkie te zachwyty i awanse dla osiągnięć zakopiańskiej szkoły w tle miały odradzanie się państwa polskiego. Ogólnonarodowy entuzjazm szedł w parze z istnym wybuchem talentów artystycznych na różnych polach. Odwoływanie się do lokalnych, ludowych tradycji stanowiło przedmiot dumy i uchodziło za przejaw patriotyzmu – podczas gdy obecnie często odniesienia do narodowej sztuki bywa traktowane jak przyznanie się do zaściankowości.
Jest jednak wyjątek: rzemiosło, zwane teraz designem, chętnie i bez kompleksów sięga po rodzime inspiracje, motywy zdobnicze, naturalne materie… Co zadziwiające – na międzynarodowym forum zachwyt wywołują właśnie te przedmioty nawiązujące do polskiego folkloru, specyfiki naszego krajobrazu i przyrody, czy wręcz cytujące niektóre rozwiązania rodem z polskiej wsi.
5./
Zakopiańska wystawa to szkicowy przegląd dokonań kilku pokoleń twórców wykształconych w Liceum Technik Plastycznych im. Antoniego Kenara. Od końca lat 50. XX wieku to była legendarna marka.
Znamienne, że mistrz Kenar nie nakłaniał uczniów do powielania tradycyjnych ludowych wzorców. Przeciwnie, zachęcał do poszukiwań źródeł inspiracji w funkcjonalizmie, nowoczesnym stylu życia. „Trzeba tworzyć formy o ludziach, a nie żywych ludzi z drewna”, mawiał do podopiecznych.
Jednak… podstawowym surowcem w „szkole Kenara” wciąż było drewno. I to tworzywo trzeba było „rozumieć”. Trzeba mu było być wiernym, nie pogwałcać jego natury. Większość absolwentów zakopiańskiej szkoły było zdania – podobnie jak Stanisław Kulon, autor tej wypowiedzi, że „trzeba wyrastać z własnego pnia”. Jakże słuszne w kontekście drzewa!
W latach 60. i 70. liczni rzeźbiarze zajęli się drewnem jako odwrotnością twardszych, ostrzejszych surowców, uważanych za par excellence „nowoczesne” – jak stal czy inne metale. Powróciła potrzeba sięgania po materiał lokalny, ciepły, związany z rodzimą historią. Nastała też moda na swoisty folklorystyczny romantyzm – stąd niebywały „wylęg” form kojarzących się z ludowymi świątkami, przydrożnymi kapliczkami, w ogóle amatorskim rzeźbieniem. Zdarzały się odniesienia do prasłowiańskich, pogańskich totemów lub form na styku guseł, magii i pewnej naiwności.
Artyści wykorzystywali naturalne walory i kształty pni i gałęzi; używali „brutalnych” narzędzi, chętnie imitowali „prymitywnych” twórców.
Jednak było wśród nich wielu wybitnych, idących w sztuce własnymi tropami – że przywołam kilku jak Antoni Rząsa, Henryk Morel, Stanisław Słonina, wspomniany już Stanisław Kulon, Maciej Szańkowski czy Adolf Ryszka.
Bodaj najoryginalniejsi artyści, wykorzystujący drewniany materiał, to Jerzy Bereś i Władysław Hasior, obydwaj nieżyjący. Jeden i drugi połączył wyrzeźbione formy (w przypadku Hasiora, z biegiem lat skonstruowane z przedmiotów znalezionych) z ludowym rytuałem czy chrześcijańską wiarą. Obydwaj nasycali swe akcje czy happeningi przewrotnym przesłaniem, często krytycznym wobec komunistycznych realiów.
Dziś zarówno Bereś, jak Hasior należą do klasyków – podobnie jak spora grupa absolwentów szkoły Kenara.
I o tym przypomina wystawa, której tak naprawdę prawdziwym bohaterem jest… drewno.
W czasie zaborów, kiedy materialne ślady państwowości polskiej metodycznie rugowano z obszarów aktywności kulturalnej, społecznej i gospodarczej narodu, polska sztuka ocaliła i bezpiecznie przechowała depozyt duchowych wartości narodowej kultury. W rozproszonych ośrodkach emigracji w Paryżu i Lwowie, w Wiedniu i Monachium, w Krakowie i Zakopanem powstawały dzieła, które poza romantycznym postulatem „krzepienia serc”, poprzez obrazy i symbole stające się ikonami narodowej tożsamości, utrwalały w świadomości zbiorowej archetypy Najjaśniejszej Rzeczypospolitej przygotowując fundament duchowy do kolejnych zrywów i podsycając narodowotwórcze impulsy.
Owo poszukiwanie spoiwa narodowego niejednokrotnie posiłkowało się w obszarze sztuki odniesieniami do zmitologizowanego obrazu prasłowiańszczyzny z przynależnym jej organicznie drewnianym tworzywem i bogactwem autentycznej drewnianej kultury materialnej, której pierwiastki do dzisiaj odnajdujemy w twórczości współczesnych artystów.
Ambicje, potencjał intelektualny i artystyczny środowiska zakopiańskiego, podsycony fermentem społecznym i politycznym u schyłku XIX wieku, pozwalał na traktowanie tego środowiska jako ostoi nieskażonej polskości. Zrodzone na tym podatnym gruncie Witkiewiczowskie postulaty czystości stylu zakopiańskiego, podniesione do rangi stylu narodowego, dla wielu zdały się być ucieleśnieniem wyczekiwanej, romantycznej, prometejskiej tęsknoty Norwida.
Perspektywa 100 lat zaświadcza biografiami wielu artystów, również zakopiańskich, jak często autorzy i kreatorzy wydarzeń artystycznych stawali się aktywnymi uczestnikami wydarzeń historycznych i politycznych, niejednokrotnie, bez wahania zamieniając dłuto i pędzel na bitewny oręż, by (jak pisał K.K. Baczyński) nie „przespać czasu wielkiej rzeźby z głową ciężką na karabinie”. Miejmy świadomość równoległości strumieni czasu sztuki i historii: czasu Legionów i epoki formistów, czasu Rzeczypospolitej Zakopiańskiej i twórczych eksperymentów Stryjeńskiego, czasu rodzących się dwu totalitaryzmów i czasu idei „czystej formy”, epoki stalinizmu i „kenarowskiej” enklawy wolnej sztuki, czasu doktryny Breżniewa – krwawo tłumionych zrywów i czasu rozkwitu sztuki Hasiora, czy Brzozowskiego.
Prezentowana (z konieczności jedynie przekrojowo) plejada polskich rzeźbiarzy, mających w swoim dorobku znaczące realizacje w drewnie, pozwala na refleksję, jak z perspektywy epoki i znaczenia zakopiańskiej rzeźby w drewnie, przebiegał proces ewolucyjny traktowania tworzywa drewnianego w sztuce polskiej – od ludowo rzemieślniczej snycerki, wywiedzionej z pasterskiego szałasu, poddanej rygorom wiedeńskiej „Werkschule”, poprzez akademickie kopie antycznych biustów i rokokowych girland, formistyczny rytm perfekcyjnych cięć w strukturze słojów, naiwną prostotę i „tajemną swobodę” Kenarowskiego” eksperymentu pedagogiczno-artystycznego, aż po abstrakcyjną ekspresję tworzywa i strukturalne poszukiwania „czystej formy” w ostatnich dekadach. To również znakomita okazja, by dostrzec, jak w stuletnim okresie przemian historycznych, społecznych i kulturalnych zmieniła się doktryna estetyczna, środki wyrazu i rozumienie funkcji upodmiotowionego tworzywa.
Lidia Rosińska-Podleśny
Prace prezentowane na wystawie pochodzą z kolekcji i zbiorów: Centrum Rzeźby Polskiej w Orońsku, Zachęty – Narodowej Galerii Sztuki w Warszawie, Muzeum Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, Muzeum Sportu i Turystyki w Warszawie, Towarzystwo Przyjaciół Sztuk Pięknych w Krakowie, Państwowej Galerii Sztuki w Sopocie, Muzeum Tatrzańskiego im. Dra Tytusa Chałubińskiego w Zakopanem, Zespołu Szkół Plastycznych im. Antoniego Kenara w Zakopanem, Galerii Pegaz Urzędu Miasta Zakopane oraz kolekcji prywatnych.
Data:
9.11.2018-27.01.2019
Lokalizacja:
Miejska Galeria Sztuki im. Wł. hr. Zamoyskiego
Krupówki 41
34-500 Zakopane
Godziny otwarcia:
wtorek – piątek 10.00 – 18.00
sobota – niedziela 10.00 – 16.00