Włoska autorka jest specjalistką od tożsamości: jej imię i nazwisko to pseudonim, trwają spekulacje kim jest „prawdziwa” Ferrante i jak bardzo autobiograficzne są jej książki. Tożsamość in progress, wymykająca się schematom, ale też nieustannie ścierająca się ze społecznymi oczekiwaniami i osobistymi projekcjami, to także wielki temat powieściowego cyklu.
Historia życia Eleny – i historia jej przyjaźni z Lilą – to bezkompromisowa i przewrotna wariacja na temat powieści formacyjnej, z główną bohaterką zamiast bohatera, osadzona w realiach tyleż malowniczych [Neapol], co prozaicznych [portret klasowego społeczeństwa z wykluczeniem w tle]. Opowieść porywająca, ale przede wszystkim zawstydzająco szczera, zrywająca z idealizacją na rzecz bezlitosnej introspekcji.
Zaproponowana przez Ferrante zmiana optyki pozwala spojrzeć na klasyczne tematy europejskiej sztuki – jak dojrzewanie, formowanie artysty, kształtowanie społecznej świadomości – z perspektywy radykalnie kobiecej – to znaczy umieszczającej w centrum doświadczenie kobiet, ale także doświadczenie tych i tego, co dotychczas pomijane i wykluczane.
Spektakl na motywach tetralogii, to wyzwanie rzucone teatrowi, próba pogodzenia epickiego rozmachu i intymnej kameralności, społecznego zaangażowania i perspektywy skrajnie osobistej, wreszcie – próba dowartościowania codzienności, spojrzenia na nią bez zbędnych mitologizacji i toksycznych fantazji. To także próba teatralnej odpowiedzi na wykreowany przez Ferrante performans tożsamości – osobnej, ale zawsze kształtowanej przez interakcję z innymi, w ruchu, w doświadczeniu, w działaniu.
Na scenie występują między innymi Anna Błaut, Anna Kieca, Ewelina Paszke-Lowitzsch, Paulina Wosik, Mariusz Bąkowski, Jerzy Senator.
Czas trwania: 110 minut
Jak czytacie Państwo biografie liczące ponad sześćset stron? Od deski do deski, czy po łebkach? Z uwagą i rzetelnością kaligrafisty, z pokorą cierpliwego zakonnika, czy mimochodem, pobieżnie, kartkując i szukając rozdziałów, akapitów, zdań, metafor, porównań, które wniosą coś ważnego do Waszego życia i pozostaną z Wami na zawsze? Przez wiele godzin, dni i tygodni, czy z doskoku, przy okazji piętnastu minut przerwy w lepieniu pierogów? Pierwszy tom biografii Agnieszki Osieckiej spisanej przez Karolinę Felberg można czytać na różne sposoby, wedle indywidualnych upodobań czytelniczych, emocjonalnych uniesień, technicznych zezłoszczeń i fizycznych niemocy. (Techniczne zezłoszczenia definiuję jako małą czcionkę, która rozmazuje mi się przed zmęczonym okiem, a fizyczne niemoce łączą mi się z niewystarczającą ilością dioptrii w szkłach okularowych i ciężkością tomu, który trzymany kilka godzin w rękach czyni z nich zdrętwiałe imadła). Dzielenie się z Państwem tego typu wiedzą nie wnosi nic szczególnego do biografii, ale daje zarys nieodpartej chęci jej przeczytania pomimo obiektywnych trudności. Szybko okazuje się, że wpadnięcie w lekturowy nurt opowieści o Osieckiej pokonuje wszelkie trudności okołoczytelnicze, które jednak przechodzą na drugi plan zakłóceń wobec pierwszoplanowych treści publikacji.
Zatem, do rzeczy , jak mówią tragarze. Karolina Felberg w przepastnym tomie „Osiecka. Rodzi się ptak” tworzy biografię totalną, która nie tylko ukazuje geniusz Agnieszki Osieckiej, ale również daje nam klucz do zrozumienia jej skomplikowanej osobowości i czasów, w których żyła. Autorka biografii – jako historyczka literatury, wybitna krytyczka literacka i publicystka oraz doktorka nauk humanistycznych, wieloletnia współpracowniczka Fundacji Okularnicy, jedna z największych znawczyń twórczości Agnieszki Osieckiej, edytorka jej Dzienników- kreśli obraz poetki, która kreuje samą siebie.
Efektem uważnej, skrupulatnej, drobiazgowej pracy Karoliny Felberg jest pierwszy tom publikacji mieniący się jaskrawymi kolorami namalowanego grubym pędzlem ptaka, który siedzi na ramieniu czarno- białego zdjęcia portretowego Agnieszki Osieckiej patrzącej przenikliwie czytelnikowi w oczy z okładki książki (projekt okładki Magda Kuc).
Środek wypełniają dzieciństwo, wspomnienia, cytaty, zgubione motywy, odnalezione wątki, porównawcze zestawienia, refleksje, myśli i … dużo więcej, wszak to literatura nazwana mianem „biografii totalnej”, w której autorka stosuje zabieg autofikcji. Karolina Felberg posiłkując się dziennikami Agnieszki Osieckiej przedstawia czytelnikowi lata życia pisarki – od narodzin do czasów studenckich. Przepastna drobiazgowość narracji pierwszego tomu biografii prowadzi nas ścieżkami korzeni rodzinnych, pochodzenia, które uformowało przyszłą autorkę tekstów największych przebojów estradowych.
W zgrabnej zapowiedzi od wydawcy czytamy:
Poszła do liceum jako 12-latka, maturę zdała w wieku 16 lat, ale do czasów studiów ojciec mył jej włosy. Wcześnie zaczęła życie miłosno-erotyczne. Starała się wszystko opisywać w dziennikach, choć wiedziała, że jej rodzice regularnie je czytają. Otoczenie wymusiło na niej przedwczesną dorosłość, ale na uniwersytet zabierała ze sobą pluszowe misie.
Panienka z Saskiej Kępy zawsze czuła się inna. Najbardziej bała się zaufać.
Czytamy o jej trudnych relacjach z matką, dbaniu o edukację, zauroczeniach i ekscytacji życiem. Poznajemy ją jako osobę, która wzdycha do Marka Hłaski.
Rekonstrukcja świata przedstawionego w książce odbywa się za pomocą wrażliwości samej bohaterki tomu, jak i za sprawą sznytu naukowego pióra autorki publikacji- badaczki literatury, tła historycznego, społecznego i politycznego.
„Portret Agnieszki z czasów szkoły powszechnej wypada niejednoznacznie. Na fotografiach z tamtego okresu widać dziewczynkę żyjącą w dostatku i dobrostanie. Tymczasem z zapisków autobiograficznych wyłania się obraz dziecka niepewnego siebie – zahukanego i zalęknionego” – pisze Felberg podsumowując ostatni z rozdziałów I części książki.
Potem czytamy o młodzieńczej fascynacji Agnieszki fotografią, o talencie pływackim i niechęci do matematyki. Jakby przy okazji odkrywamy traumy dzieciństwa poetki od słynnej frazy „Niech żyje bal!/ Bo to życie, to bal jest nad bale!”. Zalewani jesteśmy szczegółowością kłótni rodziców kilkunastoletniej Agnieszki, zdrady ojca, histerii matki. 1950 rok przynosi informacje o zaangażowaniu poetki w działanie na rzecz światowego pokoju. Jesteśmy świadkami narodzin anegdocistki i satyryczki.
Trudno nawet w mikroskopijnym fragmencie opisać ogrom faktów, odczuć, wspomnień i innym imponderabiliów, które autorka biografii umieszcza w tomie „Osiecka. Rodzi się ptak”. PIK- owa (czyli charakterystyczna dla naszego serwisu Punktu Informacji Kulturalnej) skrótowość zobowiązuje mnie do lapidarności stylu, dlatego kończę wzmiankę o książce z delikatną zachętą do indywidualnych poszukiwań i lekturowych odkryć, które piętrzą się i spływają kaskadami na kolejne rozdziały i części publikacji.
U mnie lektura wywołała chęć powrotu do piosenek śpiewanych przez genialnych interpretatorów twórczości poetki. Umer, Zamachowski, Januszkiewicz, Szafran, Groniec, Kleszcz, Żak, Stankiewicz, Kagyuma, Smalara, Kundziewicz…- to tylko nazwiska i nazwy niektórych artystów, którzy pojawiają się w naszym serwisie, a którzy bez Osieckiej wychodziliby na estrady ubożsi o jej wrażliwość widzenia świata.
Publicystyka:
https://pik.wroclaw.pl/tag/agnieszka-osiecka/
https://pik.wroclaw.pl/tag/osiecka/
Oprac. do
Tekst powstał dzięki uprzejmości Wydawnictwa Znak.
Biografie Grzebałkowskiej zawsze wprawiały mnie w czytelnicze rozedrganie. Zanim zabrałam się do czytania o Komedzie – https://pik.wroclaw.pl/komeda-osobiste-zycie-jazzu-biografia-krzysztofa-komedy/, Beksińskich, czy Twardowskim grube tomy biografii leżały na moim biurku i przyglądałam się im z onieśmieleniem, szukając odpowiedniego czasu, przestrzeni i warunków do rozpoczęcia przygody z lekturą. Ich wielkość trochę mnie onieśmielała, ich ciężar nie pozwalał zabrać ze sobą do torebki, ich skrupulatność reporterska nie pozwalała na czytanie przy okazji. Czułabym wtedy pewien czytelniczy zgrzyt niestosowności wobec autorki i jej bohaterów, dlatego czytanie mimochodem wykluczyłam już na początku nękana wewnętrznym imperatywem- „To Grzebałkowska- tak nie wypada”.
Najnowsza biografia autorstwa Magdaleny Grzebałkowskiej odleżała już swoje, a zbliżające się święta i czas na obdarowywanie prezentami zbliża się nieubłaganie, dlatego publikacja Wydawnictwa Znak „Dezorientacje. Biografia Marii Konopnickiej” znalazła się na pierwszym planie moich czytelniczych poszukiwań, doświadczeń i jak się okazuje – satysfakcji.
Początek grubego tomu – drobiazgowy, nie byłam gotowa na tego rodzaju szczegółowość i wnikanie w meandry dzieciństwa przyszłej pisarki. Przyznaję, przemknęłam przez niego pobieżnie z całą odpowiedzialnością utracenia ważnego kontekstu, ale świadomie i w pełni niezależnie. Szybko jednak sytuacja się odmienia. Wpadam w wir historii, wciąga mnie i nie daje zasnąć. Biografistyka, podobnie jak przy Komedzie, nie daje wytchnienia czytelnikowi, reportersko podrzuca fakty, które są hakami do kolejnych wątków, zawiesza zdarzenia, oddaje głos swoim bohaterom… Co chwilę podrzuca zaskakujący cytat, takie znalezisko, które wwierca się w umysł i zaczyna pleść osobny kilim myśli w głowie czytelnika.
Maria Konopnicka pod piórem Magdaleny Grzebałkowskiej zaczyna być dla mnie nie tylko panią od krasnoludków i sierotki Marysi, „Roty”, czy „Naszej szkapy”. Bohaterka zyskuje rysy niezwykle ciekawej i tragicznej postaci, która wcześnie straciła matkę, której wychowaniem i nauczaniem zajął się ojciec przeżywający głęboką żałobę po śmieci żony, która wcześnie wychodzi za mąż, jest zakochana w mężu, szybko rodzi pierwsze dziecko, potem kolejne, odnajduje na strychu książki i sama się rozwija się, emancypuje, staje się pozytywistką. Potem dostrzega, że w świecie, w którym żyje nie jest szczęśliwa. Chce odejść od męża, ale rozwód staje się dla niej nieakceptowalny – wedle ówczesnego prawa dzieci zostają przy mężu. Jedzie do miasta z dziećmi w celu dopilnowania ich edukacji. Wchodzi na salony, Sienkiewicz pisze o niej, że jest wybitną pisarką. Dziurawe buty wypycha gazetami, bo nie stać jej na nowe. Prowadzi korespondencyjne przyjaźnie. Zostaje redaktorką naczelną pisma. Przyjaźni się z Marią Dulębianką – malarką, skrzypaczką, feministką, działaczką społeczną. Porzuca córkę Helenę, która okrada ludzi, ma nieślubne dziecko, okazuje się chorą psychicznie, i która trafia do zakładu dla obłąkanych.
Grzebałkowska prowadzi nas od szczegółu do ogółu – okazuje się, że w środę Konopnicka bierze ślub i od tej pory ten właśnie dzień tygodnia jest dla pisarki najgorszym spośród siedmiu. Znakomita biografistyka raczy nas także zabawnymi fragmentami i tytułami rozdziałów typu: „Witamy kolegę w sukience”, „Morfina , pijawki i powódź w Weronie”. Opisuje odważną podróż przez zalewaną wodą powodziową Wenecję i Weronę. Pisze o kuracjach wodnych Marii i dość osobliwej medycynie XIX wieku np. Maria wciera sobie kokainę w oczy.
Wszystko to czyta się z niesłabnącym zainteresowaniem. Treść i forma biografii Marii Konopnickiej harmonijnie, z reporterskim pazurem i rzetelnością archiwisty wciągają do literackiego świata nie dając o sobie zapomnieć.
„Dezorientacje. Biografia Marii Konopnickiej” Magdaleny Grzebałkowskiej okazują się dla mnie biografią roku. Do książki będę wracać, zaczytywać się, zapamiętywać, dziwić się, śmiać i cieszyć z literackiej zdobyczy. Czego i Państwu życzę podczas grudniowych wędrówek czytelniczych.
oprac. do
Tekst powstał dzięki uprzejmości Wydawnictwa Znak.
Opowieść o „Królowej Śniegu” znamy wszyscy, jak nie ze szczegółami to na pewno pobierzcie, na tyle dobrze, żeby przypomnieć sobie, że bohaterowie baśni Andersena – Kaj i Gerda żyliby sobie radośnie, gdyby nie odłamek roztrzaskanego w przestworzach zwierciadła, który trafia do oka chłopca i zmienia jego sposób postrzegania rzeczywistości z pięknej i dobrej na brzydką i złą. To dość duże uproszczenie fabularne, ale pozwalające zapuścić korzenie historii, która już w pierwszej scenie szybuje w obłokach i nie daje widzom ani chwili na zmrużenie oka.
Twórcom baletowej prapremiery w Operze Wrocławskiej udało się stworzyć piękne widowisko z elementami akrobacji. Cudownie zainscenizowana opowieść mieni się wszystkimi kolorami zmieniających się pór roku.
Spektakl w warstwie wizualnej jest bardzo atrakcyjny dla oka. Choreograficznie i fabularnie akcja zachwyca dynamicznymi, radosnymi, frenetycznymi orgiami zielonych pąków przeradzających się, jak gąsienice w motyle, w wielobarwne kwiaty – najpierw młode, sprężyste, potem trochę ociężałe od ilości zieloności i kwiatów, które noszą na sobie.
Tancerki i tancerze nie pozwalają oderwać od siebie wzroku, ich dopracowane figury choreograficzne znaczą w każdym szczególe. W każdym detalu i w każdym podskoku lub piruecie widzimy symboliczne obrazy wariującej wiosną roślinności, czy chłodnej, poważnej zimy. Plastycznie i kolorystycznie przyciągają wzrok czarne, srebrne, zielono-niebieskie, białe stroje przynależne do określonej pory roku. Jesień widzimy dodatkowo w czapkach i szalikach wirujących po scenie tancerzy, a wiosna rozkwita feerią kwiatów na sukience tancerki. Za kostiumy brawa należą się Małgorzacie Słoniowskiej, za choreografię – Małgorzacie Dzierżon, za reżyserię świateł oklaski zbiera – Mikiki Kunttu.
W warstwie fabularnej zachwycają tancerki i tancerze Opery Wrocławskiej obsadzeni w rolach bohaterów baśni. Są wśród nich: Gerda, Kaj, Królowa Śniegu, Trzy Diabły, Rozbójniczki, Kwiatowa Wróżka, Kruk, Księżniczka, Książę, Opiekunka, Dzieci, Rzeka, Kwiaty, Przechodnie, Rozbójniczki.
W warstwie dźwiękowej mamy tu brzęczącą muchę, ćwierkanie ptaków, trochę skojarzeń z muzyką filmową, najwięcej oczywiście klasycznego Vivaldiego z „Czterech pór roku”. Kompozycję Maxa Richtera (głęboko zakorzenioną w utworze mistrza barokowej frazy muzycznej) grają muzycy Orkiestry Opery Wrocławskiej pod dyrekcją Rafała Karczmarczyka.
Sześćdziesięciominutowa baletowa „Królowa Śniegu” w Operze Wrocławskiej to piękne, wizualne widowisko osadzone w cykliczności przemian pór roku, idealne do oglądania i zasłuchania w familijnym gronie, a i indywidualnie można się nim sycić z dziką satysfakcją.
oprac. do
fot. jo
Ostatnie w tym roku kalendarzowym spotkanie z cyklu „Przed premierą” organizowane przez Strefę Kultury Wrocław, pod czułą opieką pomysłodawczyni projektu Urszuli Orłowskiej, zakończyło się 12 grudnia w Firleju. Zakończenie nie oznacza końca, raczej znamionuje nowy początek, na który 30 stycznia zaprosiła widzów i słuchaczy Pani Ula wraz z gospodarzem wieczorów Bogusławem Sobczukiem.
Grudniowa odsłona cyklu „Przed premierą” należała do Zuzanny Markowskiej – osoby o wszechstronnych zainteresowaniach i talencie, studentki Szkoła Filmowa w Łodzi, pianistki, emerytowanej tancerki… Artystka prezentowała swoje autorskie interpretacje piosenek Ewy Bem, Anny Jantar i Anny German, nadając im nowe brzmienia i barwy. Podczas koncertowego wieczoru w Firleju Zuzannie na fortepianie akompaniował Marcin Powalski, emerytowany łyżwiarz figurowy. Bogusław Sobczuk, fachowiec od interpretacji piosenek estradowych, anegdotycznie przedstawiał artystów i dodałam konferansjerskiego sznytu interpretacjom utworów prezentowanych przez Zuzannę i Marcina.
„Nie mam woli do zamęścia”, „Gram o wszystko”, „Mój, tylko mój”, „Czy to wszystko ma sens”, „Supermenka”, „To, co mam” czy „Moje serce to jest muzyk” cieszyło się dużym zainteresowaniem widzów oklaskujących wykonawców po każdej zaprezentowanej interpretacji. Na koniec artyści ukołysali publiczność kolędowym akcent muzycznym.
Oprac. i fot. do
„Królowa śniegu” to najnowsza produkcja baletowa Opery Wrocławskiej. Taneczna opowieść na podstawie baśni Andersena w choreografii Małgorzaty Dzierżon do muzyki Maxa Richtera zapowiadana jest jako spektakl dla całej rodziny, łączący ponadczasowy przekaz z nowatorską choreografią i muzyką.
„Królowa Śniegu” w naszym teatrze to magiczna podróż do krainy lodu z Baletem i Orkiestrą Opery Wrocławskiej pod batutą Rafała Karczmarczyka- mówią twórcy i realizatorzy inscenizacji. Małgorzata Dzierżon, choreografka, która zauroczyła melomanów klasyczną wersją baletu „Napoli 1841”, w prapremierowej „Królowej Śniegu” zapowiada, twórcze, dynamiczne, refleksyjne wykorzystanie ruchu, muzyki, sceny i opowieści o Gerdzie.
Muzyka, do której został stworzony balet, jest wyjątkowa i nowatorska – zdradzają realizatorzy. Max Richter nazywany „gwiazdą muzyki współczesnej” podjął próbę rekompozycji „Czterech pór roku” Antonia Vivaldiego. I to właśnie ten barokowy utwór w oryginalnej odsłonie Richtera ma być muzyczną kanwą „Królowej Śniegu” Marty Dzierżon.
„Królowa śniegu” prapremiera | Opera Wrocławska| 13, 14,15, 17 grudnia 2024 oraz 10, 11, 12 stycznia 2025
Choreografia
Małgorzata Dzierżon
Muzyka
Max Richter
Kierownictwo muzyczne, dyrygent
Rafał Karczmarczyk
Projekt scenografii, świateł i projekcji multimedialnych
Mikki Kunttu
Asystent choreografki
Chris Knight
Asystent scenografa
Maciej Węglarz
Kostiumy
Małgorzata Słoniowska
Skrzypce solo
Adam Czermak
oprac. do
fot. jo
Jakże rzadko na półkach książek w dziale poradniki pojawia się wartościowa polska publikacja. Zalewa nas seria lepszych lub gorszych tłumaczeń, które opisują zachodnią, głównie amerykańską rzeczywistość i problemy osadzone w innym klimacie społecznym, ekonomicznym i polityczny. Oczywiście ludzie żyjący w różnych strefach czasowych przeżywają podobne kryzysy, ale czytanie o ich próbach rozwiązywania kłopotów na gruncie lokalnym daje większe szanse na uporanie się z naszymi, własnymi, europejskimi.
Dlatego z przyjemnością sięgnęłam po najnowszą książkę Mirosława Brejwo psychologa, w swojej pracy wykorzystującego najnowsze odkrycia psychologii i podejścia poznawczo- behawioralnego, autora popularnego podcastu Psychologia, którą warto znać.
Jego nieduża publikacja „Oswoić samotność. Od poczucia pustki do akceptacji i bliskości” daje możliwość zbliżenia się do zrozumienia złożonych przyczyn samotności. Pokazuje, jak zaakceptować siebie, wzmocnić swój potencjał, jak radzić sobie z kryzysami, a przede wszystkim – jak zbudować satysfakcjonujące relacje.
Żółta okładka, dedykacja- Dorocie (jako nosicielka takiego właśnie imienia, poczułam się wezwana do uważnego prześledzenia zawartości poradnika, choć autora nie znam, a dedykacja na pewno nie ma nić wspólnego ze mną), wstęp i spis treści wyraźnie zarysowują plan działania. Nie ma tu wieloznacznych metafor, które mogą oznaczać wszystko i nic. Już na początku pojawia się sugestia od autora, żeby nie omijać pięciu pierwszych rozdziałów, a fragmenty zatytułowane „praca własna” realizować we własnym tempie. Oznacza to, że poradnika nie powinno się przeczytać i odłożyć na półkę, ale warto by było wracać do niego, analizować, sprawdzać, co działa, a co nie.
Ciekawe dlaczego nie ma antonimu słowa samotność? – pyta w pewnym momencie Mirosław Brejwo.
O porównywaniu się czytamy, że warto porównywać się do siebie sprzed jakiegoś czasu. Takie podejście daje nam szansę na skupienie się na progresie, a nie na tym, czy jesteśmy lepsi od innych.
„Jak się czujesz na tym etapie książki? Nie zmęczyłem cię za bardzo?” – czytamy przed piątym rozdziałem, który okazuje się skarbnicą rzeczowych, porad i przykładów interpretacji wielu codziennych naszych zachowań. Zaczynamy rozumieć jak nasze emocje wpływają na nas, jak nami sterują i jak moglibyśmy przejąć nad nimi kontrolę. I choć zmiana nawyku to zadanie długotrwałe, żmudne, obarczone skazą błądzenia, to z Mirosławem Brejwo zamkniętym w żółtej publikacji, na pewno warte zaangażowania. Na początek tylko czytelniczego, a potem… kto wie?
Oprac. do
Tekst powstał dzięki uprzejmości Wydawnictwa Znak.