Premiera „Halki” owiana aurą oczekiwania na dzieło wyjątkowe odbyła się w miniony weekend. Opera Wrocławska brzmiała ciepłym głosem Jury Horedeckiego (Jontka), który namiętnie wyśpiewywał „Oj, Halino, oj jedyna, dziewczyno moja…” i nienaganną dykcją Szymona Mechlińskiego (Janusza). Wspaniałe kostiumy, w których przechadzały się główne i epizodyczne postacie dramatycznej historii miłosnej przyciągały wzrok detalami. Orkiestra prowadzona przez maestro Nałęcz – Niesiołowskiego sprostała zadaniu.
„Halka”- opera narodowa Stanisława Moniuszki osadzona w realiach podhalańskich z wyraźnie i jednoznacznie wyodrębnionym wątkiem miłosnym inspirowała wielu reżyserów. Tym razem zabrała się za jej inscenizację aktorka, niezapomniana Telimena z filmowego „Pana Tadeusza” Andrzeja Wajdy i tym samym można odnotować, że debiut Grażyny Szapołowskiej jako reżyserki operowej odbył się we Wrocławiu w grudniu 2018 roku.
Reżyserka, bohaterów dramatycznej historii, umieściła na szczytach gór i w dolinach, przyodziała ich w piękne stroje utrzymane w tonacji czerni, szarości, srebra, bieli i czerwieni. W tle oglądaliśmy multimedialne chmury, strumień, niebo, a nawet kruka. „Halka” według Szapołowskiej była ufilmowiona, a postaci śpiewały swoje arie na tle szczytów, które spadały w doliny i oddychały halnym wiejącym w projekcjach przesuwających się kłębiasto-pierzastych chmur. Realistyczna inscenizacja jednych trochę nużyła, innym pozwalała skupić całą uwagę na partiach wokalnych. Filmowe akcenty dopełniały opowieść współczesnymi kadrami rozgrywającymi się na ulicach Wrocławia.
Oczywiście nie obyło się bez słynnego mazura i tańców góralskich. Tancerze poradzili sobie z tym wyzwaniem dobrze, choć brakowało mi, w ich rytmicznym akcentach, słowiańskiego charakteru.
Chociaż zakończenie mogło być dla niektórych pozytywną niespodzianką zwieńczoną nieoczekiwaną puentą, to inscenizacja była jednak dość dosłowna.
Wrocławską „Halkę” oglądało się tak, jak grafikę na plakacie promującym wydarzenie. Gorący ogień na zimnej wodzie sprawiał wrażenie ambiwalentne. Niektóre głosy zachwycały inne mniej, kostiumy przyciągały wzrok, a scenografia stanowiła złowieszczą, mroczną przeciwwagę.
Spektaklem „Halka” Opera Wrocławska rozpoczęła świętowanie 200. rocznicy urodzin kompozytora. To dobry pretekst, żeby wybrać się na przedstawienie i wyrobić sobie na jego temat własne zdanie.
tekst: Dorota Olearczyk
foto: Julian Olearczyk i Dorota Olearczyk
Niedawno, na rynku wydawniczym, ukazała się książka w formacie A4 z płócienną, czarną okładką i z wytłoczonym na niej czerwonymi literami tytułem „Więcej niż musical. Teatr Wojciecha Kościelniaka”. Jej autorem jest Piotr Sobierski, a wydawcą Gdyńskie Centrum Kultury. Szukajcie jej na półkach w księgarniach i w internecie, bo nakład pewnie niedługo się wyczerpie.
Entuzjastów talentu Wojciecha Kościelniaka po jego wrocławskich spektaklach w Teatrze Muzycznym Capitol nie brakuje. Liczba fanów roście wraz z kolejnymi premierami „Mistrza i Małgorzaty”, „Frankensteina”, czy ostatnio „Blaszanego bębenka”. Dodając do tego przedstawienia dyplomowe ze studentami Akademii Sztuk Teatralnych, filii wrocławskiej, „Bahamut”, czy „Jutro będzie jutro” okazuje się, że Kościelniakowe spektakle to perełki, bez których polski, a może i światowy musical, byłby uboższy.
Piotr Sobierski, autor książki, którą czyta się jednym tchem, wpadł na znakomity pomysł, żeby oddać w ręce czytelników wspomnienia, relacje, cytaty, rozmowy i zdjęcia ze spektakli Wojciecha Kościelniaka.
Trójmiejski recenzent i pasjonat teatru muzycznego, kierownik ds. organizacji imprez i promocji w Gdyńskim Centrum Kultury stworzył znakomite kompendium wiedzy, wspomnień i anegdot o jednym z najwybitniejszych polskich reżyserów musicalowych. O współpracy z reżyserem opowiadają m.in. Natalia Grosiak, Justyna Steczkowska, Hanna Śleszyńska, Przemysław Bluszcz i Leszek Możdżer, a także studenci, aktorzy i najbliżsi współpracownicy, którzy przez ponad dwie dekady tworzyli z nim spektakle.
Na początku czytamy o Wojciechu Kościelniaku w kontekście Baduszkowej- pierwszej damy polskiego musicalu. Mówiła ona, do swoich studentów, że każdy ma być najlepszym tancerzem wśród śpiewaków i najlepszym śpiewakiem wśród tancerzy.
Piotr Sobierski twierdzi, że Kościelniak jest kontynuatorem myśli Baduszkowej i podobnie jak ona sięga po polskie teksty i specjalnie skomponowaną dla niego muzykę.
Autor książki wspomina pierwsze nieudane aktorskie role Kościelniaka, kiepskie recenzje na temat wcielania się w postać. Cytuje bohatera książki, który opowiada o tym jak się denerwował i przeżywał premierę „Ósmego kręgu” z piosenkami Wysockiego. Stracił głos i spektakl w reżyserii Szurmieja odbył się bez jego udziału.

„Więcej niż musical. Teatr Wojciecha Kościelniaka” Piotr Sobierski
Potem jesteśmy świadkami zakiełkowania myśli o reżyserii. Wojciech Kościelniak sięga po teksty, które pozwalają opowiedzieć o współczesnym świecie, o człowieku i jego kondycji.
Czytamy o współpracy Kościelniaka z Możdżerem przy „Śnie nocy letniej”. „Jedenaście miesięcy pracowałam od rana do wieczora. Musiałam odwołać wszystkie koncerty…pozbawiłem się dochodów, a w konsekwencji stałem się postacią wychudzoną i romantyczną…” – wspomina Leszek Możdżer.
Wchodzimy w świat znakomitych spektakli i gal przygotowywanych na kolejne Przeglądy Piosenki Aktorskiej. Autor przypomina „Kombinat”, „Mandarynki i pomarańcze”, „Galerię”, „Bal w Operze”… a czytelnikowi wraca pamięć kolejek przed wejściem do Impartu czy Capitolu i tłumów, które marzą o tym, żeby dostać się na koncert i przysiąść pod ścianą lub na schodku.
O sposobie komunikacji z Kościelniakiem opowiada Piotr Dziubek – kompozytor: „Mamy między sobą taką zasadę trzech przymiotników. On przy każdej piosence zapisuje mi trzy przymiotniki określające jej charakter, np. ma być z pogardą, z wykopem, drażniąco, pięknie, ale nie za uroczo itd.”
Książka to nie laurka dla wrocławskiego reżysera. Jej autor cytuje fragmenty krytycznych recenzji np. „Frankensteina” wystawianego w Centrum Biznesowym przy Hali Stulecia, „Operetki, czy „Hallo Szpicbródki”.
Dowiadujemy się, że ulubione słowo Kościelniaka to „stop”.
W pracy raczej nie ma poczucia humoru. Co może stanowić największą niespodziankę, szczególnie, że jego teatr nie jest pozbawiony dowcipu. Na próbach nie skory do żartu. Błędy aktorów, czy szumy dobiegające z kulis wprawiają go w furię, której apogeum jest słowo stop. Po jednym ze spektakli dostał od obsady prawdziwy znak drogowy STOP z autografami wszystkich pracujących przy tytule. – czytamy.
[…] potrafi być nieobliczalny i nieprzyjemny. Chwilami budzi skrajne emocje. niektórzy zaznaczają, że potrafi być potworem. Jest krytykowany za upór, drobiazgowość, chwilami wręcz katorżnicze próby. Zazwyczaj początkowy bunt zamienia się jednak w podziw – czytamy dalej.
– Bardzo ładnie śpiewa. Potrafi docenić melodyczne, harmoniczne i rytmiczne wyrafinowanie – zaznacza Justyna Szafran. Doskonale czuje piosenkę, wie jaką rolę powinna odgrywać w teatrze… – dodaje artystka.

„Więcej niż musical. Teatr Wojciecha Kościelniaka” Piotr Sobierski
W wywiadzie udzielonym Piotrowi Sobierskiemu i umieszczonym na końcu książki reżyser wyznaje, że lubi chodzić do teatru incognito.
Uwielbiam teatr, ale mam kłopot z chodzeniem na kolejne premiery. Szczególnie gdy mi się coś strasznie nie podoba, bo od razu wiele osób pyta: jak ci się podobało? No i w takiej sytuacji ciężko jest odpowiadać szczerze, a ja nie potrafię kłamać. Poza tym prawda o tym co się zobaczyło czasami dociera po dwóch, trzech dniach.
Ujawnia także swoje filmowe inspiracje mistrzami kina lat 60. i 70. Fellinim i Bergmanem.
Teatr jest albo krańcową przygodą, albo go nie ma. Musi nas pożerać w całości, bo tylko wtedy jest to sensowne. Inaczej nie ma po co uprawiać sztuki. – mówi w rozmowie z autorem książki.
To tylko garść informacji, które znajdziecie w estetycznie wydanej, na kredowym papierze wydrukowanej, albumowej książce Piotra Sobierskiego „Więcej niż musical. Teatr Wojciecha Kościelniaka”. Jest w niej dużo więcej…
tekst: Dorota Olearczyk
Wojciech Kościelniak to jeden z najwybitniejszych polskich reżyserów musicalowych. Choć realizował na scenie brodwayowskie hity jak „Hair”, „West Side Story” czy „Chicago”, zasłynął przede wszystkim jako specjalista od adaptacji wielkiej literatury na język współczesnego teatru muzycznego. Stworzył musicale z takich dzieł, jak: „Chłopi” W. Reymonta, „Lalka” B. Prusa, „Idiota” F. Dostojewskiego, „Sen nocy letniej” W. Szekspira, „Mistrz i Małgorzata” M. Bułhakowa, „Ziemia obiecana” W. Reymonta czy „Wiedźmin” A. Sapkowskiego. Reżyserował m.in. w Teatrze Muzycznym im. D. Baduszkowej w Gdyni, Teatrze Muzycznym Capitol we Wrocławiu, Teatrze im. J. Słowackiego w Krakowie, Teatrze im. W. Bogusławskiego w Kaliszu, Teatrze Nowym im. T. Łomnickiego w Poznaniu czy warszawskich teatrach: Dramatycznym, Syrena i Ateneum. Jest także twórcą słynnych koncertów galowych i finałowych Przeglądu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu, gdzie również wykłada jako profesor na Akademii Sztuk Teatralnych [podaję za wydawcą].
Tekst powstał dzięki uprzejmości Gdyńskiego Centrum Kultury.
23 listopada miał premierę album – „Białanie”. Kolędy, świąteczne pieśni i pastorałki, które znalazły się na płycie, Jacek Cygan pisał przez ponad trzydzieści lat. Zaczęło się od „Na stary rok” dla Grażyny Łobaszewskiej, potem była „Kolęda rozsianych po świecie” do muzyki Seweryna Krajewskiego i „Święta z bajki” dla Edyty Geppert. „Dziś nadzieja rodzi się” powstała dla Ryszarda Rynkowskiego. Najnowsze utwory nagrali Sebastian Karpiel-Bułecka z zespołem Zakopower, Józef Skrzek czy Igor Herbut.
Krążek wydany z estetyczną, bieluteńką, śnieżną okładką i książeczką z tekstami przyciąga wzrok wśród świątecznej pstrokacizny kolorów i błysków. Sprawdzi się jako prezent pod choinką i wzruszające przeżycie muzyczne w kieszeni odtwarzacza CD. Oprócz utworów zaśpiewanych przez znakomitości muzycznej sceny polskiej znajdziemy na niej także wiersz czytany przez samego Jacka Cygana.
Wszystkie kolędy i pastorałki nagrane na krążku „Białanie” brzmią szczerze i zachowują stylistykę wykonawczą ich interpretatorów.
„Jestem wdzięczny moim przyjaciołom kompozytorom i wokalistom, że te kolędy i pastorałki są takie osobiste, normalne i szczere. Dziękuję wszystkim kompozytorom, którzy połączyli z moimi słowami swoje piękne dźwięki, oraz wykonawcom za ich świąteczne dusze. A ponieważ kolędy zwykło się opatrywać określeniem „pieśni życzące”, przyjmijcie, proszę, Drodzy Kolędnicy, tę płytę z życzeniami duchowych świąt Bożego Narodzenia, z wiarą, że wtedy narodziła się Nadzieja” – pisze na pięknie wydanej, śnieżno- białej okładce płyty – Jacek Cygan.
oprac. Dorota Olearczyk
Lista utworów:
- BIAŁANIE – Zakopower
- PADA ŚNIEG – Edyta Górniak i Krzysztof Antkowiak
- DZIŚ NADZIEJA RODZI SIĘ – Ryszard Rynkowski
- KOLĘDA ROZSIANYCH PO ŚWIECIE – Seweryn Krajewski
- HEJ LUDZIE, IDĄ ŚWIĘTA! – Varius Manx
- ŚLĄSKA KOLĘDA – Józef Skrzek
- ŚWIĘTA Z BAJKI – Edyta Geppert
- BARDZO CICHA NOC – Ryszard Rynkowski
- NA STARY ROK – Grażyna Łobaszewska
- ZIMOWE OBRAZKI – Majka Jeżowska
- KOLĘDA SAMOTNYCH – Ewa Małas-Godlewska
- NADZIEWANE NADZIEJĄ ŻYCZENIA WESOŁYCH ŚWIĄT – De Mono i Paulina Sykut-Jeżyna
- W WIGILIĘ PADA – Anna Jurksztowicz
- PASTORAŁKA ŁEMKOWSKA – Igor Herbut
- SPADŁ ŚNIEG – Jacek Cygan i Krzysztof Ścierański
Tekst powstał dzięki uprzejmości Wydawnictwa Agora.
Przeprowadzimy więc inwentaryzację: zastanowimy się, jakie były najważniejsze wydarzenia minionego roku, i spróbujemy przewidzieć, co nas czeka w nadchodzącym.
Czy on też będzie Hard Rokiem?Nie zabraknie też noworocznych postanowień… tych długo- i krótkoterminowych. Bo, jak wszyscy wiemy, niektóre upadają już 2 stycznia.
Ale oczywiście, jak na Sylwestra przystało, będzie rozrywkowo. Bardzo rozrywkowo:) Kolorowe drinki i bankiecik, wizyta gwiazdy, z którą zaśpiewamy sylwestrowe hity.
Wśród gości m.in.najbardziej imprezowe owoce.Aha.. I nie zapomnijcie zabrać ze sobą gotówki. Będzie licytacja (a na niej fanty, które każdy chciałby mieć) na cele charytatywne.
To wszystko i więcej już w sylwestrowy weekend – 29 i 30 grudnia o 19:00!
Makowska. Mazoń. Sponge. Improwizacja bez cenzury. Jazda bez trzymanki.
Zdobywca prestiżowego wyróżnienia Jazz Journalist Association (JJA) – Stowarzyszenia Dziennikarzy Jazzowych w Nowym Jorku, za zdjęcie Hernaniego Faustino. Zdjęcie zostało nominowane do nagrody Jazzowej Fotografii Roku w 20. Konkursie JJA Awards 2016 jako jedno z sześciu spośród kilkuset przysłanych z całego świata.
Nie mam i nigdy nie miałem słuchu odtwórczego. Nie gram na żadnym instrumencie, ale kocham muzykę, ze szczególnym wskazaniem na jazz.
Nie jestem też fotografem z zawodu. Jestem w obu dziedzinach ( muzyki i fotografii) stuprocentowym amatorem, czyli miłośnikiem. Nigdy też samo słuchanie muzyki mi nie wystarczało. Działałem kilka lat w biurze organizacyjnym festiwalu „Jazz nad Odrą”, pracowałem we wrocławskim oddziale Polskiego Stowarzyszenia Jazzowego. Popełniłem nawet epizod menadżerski…Jednak dopiero w fotografii odnalazłem tak naprawdę to czego mi bardzo brakowało: cząstkę twórczych emocji towarzyszących artystom przy tworzeniu muzyki. Należę do tej grupy fotografów, która zostaje nieomal zawsze do końca koncertu. Od zawsze bowiem, najpierw była muzyka, a dopiero potem fotografia.
Czym ona dla mnie jest?
Fotografia zupełnie nieoczekiwanie stała się dla mnie rodzajem bardzo skutecznej autoterapii, bardzo pomocnym narzędziem wspomagającym mój coraz bardziej słabnący słuch. W opinii prowadzących mnie lekarzy odegrała też niezwykle ważną rolę w mojej walce z ciężka chorobą, która dotknęła mnie 2 lata temu. Dzięki mojej podwójnej pasji poznałem wielu wspaniałych ludzi: muzyków, fotografów, podobnych mi fanów jazzu.Nie uczyniłem ze swojej pasji ani zawodu, ani czegoś na kształt religii. Nadal fotografuję tak jak słucham i nadal słucham tak jak fotografuję, intuicyjnie oraz emocjonalnie, na dużych festiwalach i w małych klubach jazzowych, największe gwiazdy jazzu, ale i początkujących adeptów.
Podczas wernisażu wystąpi:
Kasia Berger Quartet
Skład :
Kasia Berger – wokal
Jan Kantner – saksofon
Bartek Ziętara – piano
Bartek Chojnacki – kontrabas
Kasia Berger – dziewczyna z Wrocławia, którą w muzyce najbardziej fascynują opowiadane historie, dlatego podziwia takich artystów – bajarzy jak Billie Holiday, Michael Brecker, Antonio Carlos Jobim czy Zbigniew Wodecki. Muzyki nie dzieli według gatunków a emocji jakie w niej wywołuje, dlatego najmocniej przyciąga ją jazz oraz styl bossa nova. Natomiast w samym byciu na scenie uwielbia to, że poprzez muzykę może zabrać słuchaczy w inne miejsce, w którym nie płynie czas i liczy się tylko to co tu i teraz. Nie zaprzecza, że jest gadułą i często popada w wywody filozoficzne, jednak jeśli chodzi o muzykę, najważniejszym dla niej jest jej ciągłe doświadczanie. W tej dziedzinie kieruje się myślą Franka Zappy, który powiedział „pisanie na temat muzyki jest jak tańczenie na temat architektury”.
Wernisaż: 13.01.2019 /niedziela/, godz. 17:00, wstęp wolny
Wystawa potrwa od 13.01 – 28.02.2019 r.
Michał Rusinek odwiedził Wrocław i spotkał się z czytelnikami w Empiku, na najwyższym piętrze Renomy przy ul. Świdnickiej. Wydarzenie miało charakter otwarty i przyciągnęło, w handlową sobotę do części niehandlowej domu towarowego, kameralne grono fanów. Byli starsi i młodsi, kolekcjonerzy autografów i zdjęć, zaczepni rozmówcy i zauroczeni czytelnicy, nieśmiali i wygadani miłośnicy twórczości pisarza. Dla wszystkich i każdego z osobna Michał Rusinek znalazł czas, a nawet obdarował stosowym słowem, odpowiedzią i wyjaśnieniem, pozą do pamiątkowego kadru, specjalną dedykacją… Rozmowę, zgrabnie, w konwencji i stylistyce autora „Jaki znak Twój?”, prowadziła Dorota Oczak- Stach – wrocławska dziennikarka i redaktorka.
Pisarz opowiadał o najnowszej swojej książce „Jaki znak Twój? Wierszyki na dalsze 100 lat niepodległości” wydanej przez krakowską oficynę Znak. Ilustracje podobnie, jak wcześniejsze „Kefir w Kairze”, „Mały Chopin”, „Jak przekręcać i przeklinać”, „Wierszyki domowe”, czy „Wierszyki rodzinne” ilustrowała jego siostra Joanna Rusinek.
Literackie spotkanie w Renomie przyniosło garść nowych informacji o autorze i jego twórczości. Interlokutor okazał się równie dowcipnym, inteligentnym i błyskotliwym rozmówcą, co pisarzem.
Michał Rusinek opowiadał m.in. o spotkaniach z dziećmi, tatuażach na łydce, patriotyzmie, kubańskiej plaży, o wierze w siebie i kompleksach, pomyśle na ilustracje, czytał fragmenty książki.
O wierszu Bełzy napisanym w 1900 roku powiedział, jako o przysiędze małego kamikadze i wyjaśnił dlaczego napisał książeczkę „Jaki znak Twój?” próbując odpowiedzieć w niej na pytania Władysława Bełzy inaczej, czyli aktualnie.
Opowiadał o współczesnym patriotyzmie, który nie polega na polegnięciu na polu chwały, oddaniu życia za…, ale na sprzątaniu po swoim psie, pomocy koledze, czy koleżance, płaceniu podatków…
Pojawiły się także pytania o Noblistkę. O twórczości Wisławy Szymborskiej jej sekretarz – Rusinek – opowiadał zabawnie i gloryfikująco, tak jak opisał to wcześniej w swojej książce „Nic zwyczajnego. O Wisławie Szymborskiej”.
To nie było tylko spotkanie w Renomie, ale i w renomowanym towarzystwie.
Z radością informujemy, że nagroda literacka w konkursie Polskiej Sekcji IBBY „Książka Roku 2018″ powędrowała do Michała Rusinka, autora książki „Jaki znak twój? Wierszyki na dalsze 100 lat niepodległości”.
Polecam wszystkie książki Michała Rusinka, których recenzje można znaleźć w serwisie PIK-a w dziale – publicystyka (press room) , w segmencie książki i płyty lub pod tagiem – Michał Rusinek.
tekst: Dorota Olearczyk
foto: Julian Olearczyk
Michał Bajor, dziewiątego grudnia, wystąpił w Sali Teatralnej Impartu z programem „Od Kofty… do Korcza”. Dwupłytowy album z utworami mistrzów, na rynku fonograficznym ukazał się już jakiś czas temu, a publiczność nagradza ich wykonawcę z Opola owacjami zarezerwowanymi dla najlepszych premier muzycznych, czy teatralnych. I nie ma w tym nic dziwnego, bo artysta ma styl, szyk, klasę i nienaganną formę, dlatego jego grono zwolenników wcale nie maleje. A owacje na stojąco po bisie, długa kolejka po autograf i zdjęcie z artystą tylko potwierdzają niesłabnącą popularność Michała Bajora. Jego popularność szlachetnieje, nabiera purpurowych barw i kryształowo- aksamitnej poświaty, którą artysta posypuje delikatnie dystansem, żartem i autoironią.
Michał Bajor swoje koncerty zapowiada sam. Opowiada anegdoty związane z utworem, który zaśpiewa lub zaśpiewał, wspomina zabawne sytuacje, które przytrafiły mu się w życiu prywatnym i scenicznym, zdradza jakie relacje łączą lub łączyły go z Jerzym Kamasem, Januszem Stokłosą, Jonaszem Koftą, Wojciechem Młynarskim… Jego koncertów słucha się z rozrzewnieniem i ogromną przyjemnością. Wszak to niekwestionowany mistrz gatunku. Piosenka aktorska w jego interpretacji wspięła się na wyżyny. „Ogrzej mnie”, „ Mandaley”, „Nie opuszczaj mnie” prezentowane podczas Przeglądu Piosenki Aktorskiej zawsze wbijały w fotel i nie inaczej jest dziś.
Podczas niedzielnego koncerty w Imparcie Michał Bajor zabrał nas w świat swojego niepowtarzalnego teatru piosenki pełnego wspomnień, liryki, dramatyzmu i żartu.
Parafrazując „Popołudnie” Kofty, można by rzec, oby więcej takich dni.
tekst: Dorot Olearczyk
foto: Julian Olearczyk
Strefa Kultury Wrocław, szóstego grudnia, zaprosiła na ostatni w tym roku kalendarzowym koncert w cyklu „Przed Premierą”. Mikołajki, dla osób które zdecydowały się spędzić je w Imparcie, okazały się wspaniałym prezentem do albumu z kolekcjami pięknych chwil.
Kolejny wieczór z cyklu „Przed premierą”, którego bohaterami są najzdolniejsi polscy wykonawcy młodego pokolenia, mogący niebawem stanowić czołówkę polskiej sceny muzycznej rozpoczął się z nieznacznym opóźnieniem. Gospodarzem spotkania, był już tradycyjnie, wybitny znawca piosenki artystycznej – Bogusław Sobczuk, a bohaterką wieczoru – Małgorzata Walenda. Na fortepianie grał Jasiek Kusek, który w sztuce akompaniatorskiej nie ma sobie równych.
Najpierw artystka zauroczyła nas podczas ubiegłorocznej, 39. edycji Przeglądu Piosenki Aktorskiej. Jej głos podczas Konkursu Aktorskiej Interpretacji brzmiał znakomicie, wyróżniał się barwą, intonacją, naturalnością i nienaganną frazą w wysokich i niskich rejestrach, w piosenkach skocznych i balladowych. Otrzymała kilka nagród m.in. za najlepsze wykonanie polskiej piosenki. Zaśpiewała wtedy kompilację „Do kogo idziesz”/„Ogień” (tekst: Bogdan Loebl, muzyka: Tadeusz Nalepa) oraz „Oczko” z tekstem i muzyką Natalii Grosiak. A dziś, to jest 6 grudnia w impartowskim cyklu „Przed premierą” zauroczenie i podziw dla jej kunsztu wykonawczego sięgnął zenitu. Interpretacje „Na kulawej naszej barce” Agnieszki Osieckiej i „Posmodernizmu” Jacka Kaczmarskiego zabrzmiały zjawiskowo. Słuchaliśmy z największą przyjemnością „Żegnaj kotku” z repertuaru Hanny Banaszak i „Jestem w niebie” Franka Sinatry. Małgorzata Walenda śpiewała tak jak oddychała, naturalnie, pięknie i urokliwie. I z całą pewnością można stwierdzić, że jest genialną adeptką sztuki musicalowej. Obecnie, studiuje w krakowskiej szkole teatralnej, ale jej pierwszą wyuczoną kompetencją jest logopedia.
Fraz Jaśka Kuska i wokalu Małgorzaty Walendy można słuchać w nieskończoność.
tekst: Dorota Olearczyk
foto: Julian Olearczyki Dorota Olearczyk