W dzisiejszej recenzji chciałbym omówić powieść przygodową Pawła Majki oraz Radosława Rusaka pt. „Czerwone żniwa”. Książka ta opowiada historię żołnierzy i szpiegów.
Sama fabuła jest dość prosta, ale wciągająca, przez co w ogóle nie zwraca się uwagi na poważny minus książki – wulgaryzmy. Akcja utworu toczy się w kilku miejscach naraz. Jest rok 1961, Ameryka wysyła rakiety atomowe na Związek Radziecki, który w stosunku do niej nie pozostaje dłużny i wysyła swoich agentów do kilku różnych oddziałów wrogiej armii. W tym czasie Polska jednostka specjalna zostaje zrzucona do Niemiec, gdzie musi wysadzić dwa mosty, po czym przebiec do ojczyzny dystans około 200 kilometrów. Po drodze pojawiają się pewne komplikacje…
Wojna ma wiele zagadek, ale na jedną nikt nie zna odpowiedzi – „Dlaczego ta wojna w ogóle wybuchła?”
Sama książka kończy się równie tajemniczo jak się zaczyna…
Chciałbym, na koniec, dodać kilka słów o jakże szczególnej okładce. Znajduje się na niej jeden z głównych bohaterów -żołnierz 3. plutonu 1. kompanii rozpoznania 1. batalionu szturmowego – starszy sierżant o pseudonimie Kicio. Jego pseudonim wziął się od dość nietypowej sytuacji, która zaistniała na szkoleniu, a było to tak: „Zjadania kotów akurat Kicio nienawidził. Kiedy wysłali go na samodzielną misję z workiem rozmiałczonych futrzaków jako zaopatrzeniem, wypuścił wszystkie zwierzaki i żywił się korzonkami. Odsiedział za to potem pięć dni w pace, bo okazało się, że przeklęte czworonogi, jako zwierzęta przywiązane do miejsca, wróciły na teren bazy. Przypłaciły to życiem, bo zżarł je ktoś inny, ale i Kiciowi nie było do śmiechu. Musiał zabić jednego, oprawić i zjeść na oczach całej kompani, żeby dowieść ze potrafi. I był to jego pierwszy i ostatni zjedzony kot w życiu. Zawdzięczał temu wydarzeniu swoją ksywę, ale stosunku do kotów nie zmienił.”
Polecam tę książkę wszystkim, którzy lubią przygody i tematykę wojenną, czytelnikom w każdym wieku oraz tym, którzy są gotowi, na przeżycie fascynującej historii razem z bohaterami, nie wychodząc z domu.
tekst i foto: Oskar Głąb
Tekst powstał dzięki uprzejmości Wydawnictwa Znak.