Grudniowa odsłona Kazia z Gąbki w WTL-u była 29 i 30 grudnia. W improwizowanym spektaklu kabaretowym w wersji sylwestrowej Kazio Sponge pofolgował sobie językowo i używkowo. Talk show dla dorosłych był rodzajem inwentaryzacji końcoworocznej. Anna Makowska- Kowalczyk i Grzegorz Mazoń wypełnili go pieprznymi dowcipami, piosenkami o czopie twórczym, kokainie w bananach, nieco zmodyfikowanymi przebojami Beaty Kozidrak.
Cała fraza o Rodos, strzelaniu, hicie sylwestrowym, czyścicielach, licytacji dla Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy i konstytucji przerywana była wybuchami śmiechu widzów i „gotującej się” mamy Kazia.
Rodos, wybory i konstytucja według Kazia okazały się najważniejszymi słowami roku. Wokół nich swobodnie płynął jego strumień świadomości i zaskakujących skojarzeń.
Kolejny odcinek w lutym. Idźcie, pośmiejcie się i żyjcie zdrowo.
Relacje z wcześniejszych spektakli kabaretowych Kazia znajdziecie na naszych stronach pod tagiem Kazio Sponge.
tekst: Dorota Olearczyk
foto: Julian Olearczyk i Dorota Olearczyk
Grzegorz Świątoniowski – urodzony we Wrocławiu w 1969 r. Lekarz onkolog. Autor prac z zakresu filozofii i literatury.
Z opinii wydawniczej o prozie autora:
Mądre treści podane w jasny, klarowny i przystępny sposób. Podoba nam się umiejętność syntezowania.
… i o poezji:
To jest poezja uniwersalna, kosmiczna, eschatologiczna. Język oszczędny, zdyscyplinowany, trafia w punkt. Forma współczesna, współczesne słownictwo, także wtręty z języka potocznego, dzięki którym wywód staje się bardziej intymny, a jego bohater namacalny.
Autor o sobie:
Jestem sceptykiem, to znaczy twierdzę, że aby coś twierdzić, trzeba wcześniej coś założyć.
Autor o sposobie uprawiania filozofii:
To, co istotne, da się przedstawić w punktach. Cała reszta to didaskalia.
Autor o wysokich drzewach:
Na wysokim drzewie siedziały dwa koty. Przyszedł trzeci kot i trzeba było ściąć drzewo.
To nie jest monografia dermatologicznych wykwitów lecz zbiór felietonów poświęconych zjawiskom językowym – pisze autor „Pypci na języku” we wstępie. Wtrącę się i dopiszę… znakomitych felietonów, humorystycznych komentarzy i zaskakujących puent.
Sięgnęłam po książkę wydaną przez warszawską Agorę w 2017 roku i choć znak nowości raczej już jej nie piętnuje, to z całą stanowczością powinno się jej szukać na półkach księgarń i nie zwracać uwagi na kilkunastomiesięczny kurz, który mógłby ją oprószyć. Zdmuchnijmy go, kichnijmy, przeklnijmy „tam do licha” i zabierzmy się za lekturę, gdziekolwiek jesteśmy.
Bo „Pycie na języku” można czytać wszędzie. Zgrabne i krótkie komentarze Michała Rusinka na temat językowych potknięć, błędów i wieloznaczności sprawdzą się w kolejce do lekarza, w tramwaju, metrze, na przerwie śniadaniowej i w innych – mocno ograniczonych czasowo – okolicznościach. Wprowadzą w dobry humor i pozwolą błysnąć w towarzystwie. Pobudzą świadomość językową i wyczulą na to, co ukryte między słowami.
Michał Rusinek jako tropiciel i kolekcjoner pypciów językowych prowadzi czytelnika różnymi ścieżkami językowych historii. Trafiamy z nim na grób kobiety o nazwisku Chwilka- Tylko, odwiedzamy telewizję śniadaniową i słyszymy komunikat: „niech się pan nie opiera, bo się pan zleje”, czytamy ogłoszenia typu: „Awaria toalety. Proszę załatwiać się na własną rękę”, „Znaleziono psa. Wiadomość w smażalni”, czy poznamy trasę lotu „Kazimierz – Nielisz – Cyców – Niemce”. Dzięki komentarzom autora te smaczki językowe zyskują nowy walor znaczeniowy i żartobliwą konkluzję.
Czytamy językowe kwiatki komentatorów sportowych. Porady, jak się fotografować mogą nas trochę zaskoczyć, ale komentarza i puenty Rusinka nic nie przebije.
Znajdziemy tu też pobieżną analizę tekstów piosenek disco polo i reklamowy dialog środków medycznych z nawiązaniem do literackiego kontekstu, Pinokia i jego rosnącego nosa.
Językowa wrażliwość Michała Rusinka i jego fascynacja przewrotnością polszczyzny układają się w znakomity zbiór anegdot z życia codziennego (autora). Doskonale bawimy się czytając o kulturalnych, historycznych, nostalgicznych, współczesnych, wirtualnych, kulinarnych, zapożyczonych językoznawczych i obywatelskich wykwitach językowych. To takie „kwiatki”, które dobrze się mają niezależnie od pory roku.
tekst: Dorota Olearczyk
Tekst powstał dzięki uprzejmości wydawnictwa Agora.
Zanurz się w świat średniowiecznego miasta i poznaj jego życie od podszewki. Razem z dwojgiem cenionych historyków zwiedzisz teatr, kościół i szkołę, zrobisz zakupy na rynku i pójdziesz do lekarza. Poznasz żonę mieszczanina. Zostaniesz zaproszony na ślub i pogrzeb, a nawet zajrzysz na salę porodową. Takie smaczki czekają na czytelnika „Życia w średniowiecznym mieście”.
To kolejna część trylogii, stanowiącej lekturę obowiązkową dla miłośników historii oraz wielbiciela twórczości George’a R.R. Martina. Autorzy Frances i Joseph Gies udowadniają, że średniowiecze to fascynująca epoka.
O pani domu czytamy:
Być może najważniejszą rzeczą, jaką należałoby powiedzieć o średniowiecznej pani domu, jest to, że miała sakiewkę. To ona chodziła na zakupy, dawała jałmużnę, płaciła rachunki i zatrudniała pracowników. Mogła nawet, jeśli wymagała tego sytuacja, kupować przywileje i wręczać łapówki.
Mogła także kupić jedno ziarno pieprzu, jeśli miała takie życzenie. Kupcy korzenni sprzedawali, bardzo drogą w XIII w., przyprawę również detalicznie.
Córka mieszczanina uczyła się zasad zachowania wedle następujących wskazań:
Panie z bladą skórą winny jadać wcześnie. Pamiętać też należy, że dobre wino dodaje twarzy kolorów. Jeśli zaś masz nieświeży oddech, wstrzymaj go, gdy w kościele dają ci błogosławieństwo.
[…] Obcinaj regularnie paznokcie do samego końca ze względu na czystość. Wszak czystość jest lepsza niż piękno.
Dzięki historykom dowiadujemy się, gdzie trzymano książki i jak się nimi posługiwano.
Pewien traktat etyczny ostrzegał, że „człowiek nie powinien wyrażać swojego gniewu po przez grzmocenie w książkę czy uderzanie nią ludzi. Z kolei zdenerwowanym nauczycielom nie wolno było bić złych uczniów książkami, zaś chłopcy nie mogli używać ksiąg do osłaniania się przed ciosami.”
Czytamy o klęskach, pożarach, armii najeżdżającej jakiś teren, która piłowała za sobą wszystko, czego nie była w stanie unieść.
Zgodnie z zapowiedzią wydawcy, krakowską oficyną Znak, podczas lektury poznajemy odpowiedzi na pytania typu: Co ludzie robili w kościele? A co w budynku pod szyldem z jednorożcem? Jak lekarze traktowali swoich pacjentów? Czym zajmowali się średniowieczni studenci? Jak działały sądy? Dlaczego małżonkowie trzymali bieliznę pod poduszką?
„Życie w średniowiecznym mieście” Joseph Gies, Francis Gies to ciekawa, czasem zaskakująca, a czasem zabawna publikacja. Warto po nią sięgnąć, nawet wtedy, gdy nie oglądało się „Gry o tron”.
tekst: Dorota Olearczyk
Tekst powstał dzięki uprzejmości wydawnictwa Znak.
Książkę „Archistorie. Jak odkrywać przestrzeń miast?” napisali twórcy bloga „ARCHITECTURE IS A GOOD IDEA” Radosław Gajda i Natalia Szcześniak. Architekci zabrali czytelnika w podróż po osiedlach Wiednia i Kopenhagi, uliczkach Londynu, „jeżowych” balkonach, blokach – górach, luksusowych apartamentowcach Nowego Jorku i wielu innych miejscach możliwych do odnalezienia na mapie świata.
Książkę, jej autorzy – architekci, podzielili na trzy zasadnicze części: Gdzie mieszkamy? Gdzie pracujemy? Co zwiedzamy? W różnych rozdziałach czytelnik znajduje szczegółowe informacje o kamienicach, blokach, domkach jednorodzinnych, luksusowych apartamentowcach, wieżowcach, biurach, zamkach, pałacach, willach, katedrach, czy muzeach.
„Archistorie” rozpoczynają się od opisania mody na domki jednorodzinne na przedmieściach. Poznajemy przyczynę zmiany myślenia ich zwolenników spowodowaną tworzeniem się w latach 70. XIX wieku na Dolnym Manhattanie skupisk nędzy. Autorzy wyliczają, że w na dojazd po pracy do Houston mieszkańcy przedmieścia pracują cały poniedziałek. Porównują sytuację do współczesnych bolączek mieszkańców europejskich miast. Przyglądają się kilku domom, które uciekają od sztampy i mimo niewielkich rozmiarów stanowią dzieła współczesnej architektury.
Radosław Gajda i Natalia Szcześniak nie piszą tylko o materiałach, z których powstają budowle, ale snują także opowieść o ludziach, pasjach, marzeniach i emocjach.
Niezwykle ciekawie prezentują: architekturę organiczną domu nad wodospadem Franka Lloyda Wrighta, kamienną willę Bohdana Pniewskiego, czy Arkę Roberta Koniecznego.
Potem wprowadzają nas do luksusowych apartamentowców przy Złotej 44 w Warszawie. Zdradzają, że Cosmopolitan na Twardej 4, to nie tylko wieżowiec, ale trzy postawione jeden na drugim mosty podwieszone.
Od historii o krowie, która kopnęła lampę naftową i w ten sposób spłonęła w większości drewniana zabudowa Chicago rozpoczynają część drugą książki zatytułowaną „Gdzie pracujemy?” Czytamy w niej o wiszącym na włosku życiu, kiedy wsiadamy do windy i o tym, jak zaczęto budować z metalu. Lądujemy w mieście urodzin Goethego- Frankfurcie nad Menem, gdzie piętrzą się drapacze chmur, a pośród nich biurowiec na opak z przestrzenią na ogrody. Potem poznajemy m.in. błyskawiczną historię warszawskich wieżowców i biurowca w Poznaniu. Zwiedzamy Domki Budniczych i wchodzimy do fabryk i zakładów przemysłowych, hal peronowych i dworcowych.
W części nazwanej „Co zwiedzamy?” czytamy m.in. to tym, skąd się wzięły zabytki i gotyckie katedry. Wchodzimy do krakowskiej katedry i przypominamy sobie secesyjny witraż Stanisława Wyspiańskiego.
Wiecie, gdzie jest renesansowy pałac miejski, w proporcjach czerpiący z anatomii człowieka, w detalach – z dorobku starożytnych? Na stronach od 255. do 257. znajdziecie odpowiedź. Jeśli nie zwiedzaliście Wersalu, to chętnie zaplanujecie podróż do Francji po przeczytaniu rozdziału „Wersal, czyli świat kręci się wokół króla” i historii powstania jego symetrycznych ogrodów.
Dalej czeka nas krótka charakterystyka stylu romańskiego i gotyckiego z wyjaśnieniem, dlaczego narodziły się łuki przyporowe- koronkowe, czyli konstrukcje, które podpierają ściany gotyckich budowli od zewnątrz. Oglądamy zdjęcia katedry gnieźnieńskiej, kościoła Mariackiego w Gdańsku, kościoła w Dreźnie, które zapierają dech w piersiach.
Na koniec autorzy dostarczają nam wzruszeń związanych z opisem architektury Muzeum Katyńskiego, zdjęciem wydrążonej drogi do pomnika byłego obozu zagłady w Bełżcu.
Radosław Gajda i Natalia Szcześniak skomponowali „Archistorie” w zgrabną publikację opatrując ją rysunkami i zdjęciami. W formie cząstkowej i zaczepnej poruszyli wiele tematów, które luźno latały po stronach książki. Trzeba było je łapać i układać jak puzzle, a i tak ryzyko zagubienia jakiegoś elementu było duże. Jednak nie to było najważniejsze. Książka nie pretenduje przecież do miana akademickiego podręcznika, jest zgrabnie napisaną publikacją popularyzatorską, którą można z powodzeniem czytać bez napięcia charakterystycznego dla wydawnictw naukowych.
tekst: Dorota Olearczyk
Tekst powstał dzięki uprzejmości wydawnictwa Znak.
W połowie listopada br. ukazał się album „Kolęda na cały rok!” z tekstami Wojciecha Młynarskiego, które zaśpiewały gwiazdy polskiej sceny muzycznej oraz teatralnej, m.in. Alicja Majewska, Grzegorz Turnau, Artur Andrus i Wiktor Zborowski. Dystrybutorem płyty jest Wydawnictwo Agora.
„Kolęda na cały rok!” Wojciech Młynarski & Artyści to krążek do słuchania nie tylko w grudniu. Doskonałe sprawdzi się też w styczniu, lutym, czy marcu, a i kwiecień, maj i czerwiec mogłyby spokojnie bez zbytecznej nachalności pobrzmiewać „Kolędą wołka z osłem” w wykonaniu Mariana Opani i Wiktora Zborowskiego. Lipiec i sierpień pewnie też nie miałyby nic przeciwko temu, żeby leniwie ponucić z Alicją Majewską i Arturem Andrusem „Samotnie kolędować źle”. Wrzesień, październik i listopad z powodzeniem mógłby śpiewać „Szarą kolędę” z Jankiem Młynarskim i Wojciechem Młynarskim oraz „Będzie kolęda” z Grzegorzem Turnauem.
Świetne i dojrzałe aranżacje, znakomite interpretacje i akustyczne brzmienia dopisane do słów mistrza Młynarskiego bronią się same i nie potrzebują recenzenckich elaboratów.
Teksty kolęd, które znalazły się na płycie, zostały odkryte przez syna Wojciecha Młynarskiego – Jana, już po śmierci artysty.
– Kilka miesięcy po śmierci Taty odważyłem się otworzyć teczki z jego maszynopisami, które rzetelnie archiwizował przez lata. Może chciałem pobyć z nim sam na sam, bo nie mieliśmy zbyt wielu do tego okazji. Może chciałem go lepiej poznać. Znalazłem kolędy. Równie piękne jak te staropolskie śpiewane od pokoleń w każdym domu. Celebrowane niezależnie od tego, czy ktoś wierzy w Cud Betlejemski, czy nie. Wiedziałem, że napisał jedną kolędę. Nie wiedziałem, że jest ich dużo więcej. Wszystkie kolędy, które udało się zamieścić na niniejszej płycie, mówią o tym, co było dla Taty tak ważne, chociaż czasem tak trudne do zdobycia. O wybaczaniu, o nadziei i nade wszystko o samotności, na którą w Święta Bożego Narodzenia nie powinno być miejsca w żadnym domu i żadnym sercu – opowiada, o odkryciu kolęd, Jan Emil Młynarski.
Na płycie słyszymy m.in. Alicję Majewską, Natalię Przybysz, Grzegorza Turnaua, Artura Andrusa, Mariana Opanię, Wiktora Zborowskiego oraz samego Wojciecha Młynarskiego w duecie z synem Janem. Na okładce czytamy, że w skład „personelu muzycznego” weszli m.in. muzycy z Royal String Quartet.
Lista utworów:
- Samotnie kolędować źle (Alicja Majewska, Artur Andrus)
- Kolęda nowoprojektowana (Natalia Przybysz)
- Wiersz na Boże Narodzenie (Grzegorz Turnau)
- Kolęda o miłowaniu moim (Monika Borzym)
- Kolęda dla zranionych (Gaba Kulka)
- Kolęda wołka z osłem (Marian Opania, Wiktor Zborowski)
- Kolęda na cały rok (Natalia Szroeder)
- Kolęda wędrujących (Maniucha Bikont)
- Szara kolęda (Jan Młynarski, Wojciech Młynarski)
- Będzie kolęda (Grzegorz Turnau)
tekst: Dorota Olearczyk
Tekst powstał dzięki uprzejmości Wydawnictwa Agora.
Nie jestem koneserką kuchni i dobrego jadła. Zamiast krojenia, szatkowania, smażenia, pieczenia gotowania i przyrządzania wolę zająć ręce i głowę czytaniem, graniem, słuchaniem, oglądaniem lub śpiewaniem. Ale obiektywnie spoglądając na gawędy o jedzeniu Marii Iwaszkiewicz – córki Jarosława muszę przyznać, że to ciekawa opowieść zaklęta w przepisach.
Krakowski Znak wydał gawędy o jedzeniu Marii Iwaszkiewicz i pozwolił czytelnikom zajrzeć do tradycyjnej kuchni słynnej rodziny. Poznajemy dzięki niej smaki i zapachy dzieciństwa autora „Panien z Wilka” . Możemy spróbować zrobić zgodnego z recepturą rodziny kotleta siekanego, kurę po literacku, sałatkę z płytkiego morza, litewskie szałtanosy, sos jałowcowy, leguminę z ryżu na ciepło, konfiturę z róży, barszcz wigilijny, kutię, mazurek, czy magdalenki.
Praktyczne przepisy na potrawy międzywojennej i powojennej kuchni przeplatają się tutaj z opisami rytuałów towarzyszących robieniu konfitur czy przygotowywaniu bab wielkanocnych, które ojciec autorki pamiętał jeszcze ze swojego dzieciństwa.
Ogórki, o których Gałczyński pisał, żeby nie przechodzić obok nich obojętnie, znajdują w książce osobne miejsce. „Ojciec jadał chętnie ogórki z miodem. Kiedyś tłumaczył, na czym polega tajemnica tego specjału. Otóż podobno ogórek potarty miodem traci zapach surowizny, zachowując jednocześnie świeżość, a miód przestaje być taki słodki” – pisze Maria Iwaszkiewicz.
Dzięki książce przeniesiemy się także do rodzinnej kuchni Iwaszkiewiczów w Podkowie Leśnej, gdzie przy wspólnym stole zasiadali Leon Schiller, Parandowscy, czy Krzysztof Kamil Baczyński, potrawy serwowała ulubiona kucharka Pawłowa, a Maria ze swadą wspomina spotkania z Makuszyńskim.
Maria Iwaszkiewicz – córka Anny i Jarosława, kronikarka polskiej kultury jedzenia. W czasach PRL-owskiej rzeczywistości przypominała, jak jadano przed wojną, ratowała od zapomnienia dawne przepisy, barwnie opowiadała o życiu na Stawisku. Książka „Kuchnia Iwaszkiewiczów” to połączenie książek „Gawędy o jedzeniu”, „Z moim ojcem o jedzeniu”, „Gawędy o przyjęciach” [podaję za wydawcą].
tekst: Dorota Olearczyk
Tekst powstał dzięki uprzejmości wydawnictwa Znak.
To znakomita płyta, dawno nie słyszałam takiej prawdy w głosie i mistrzostwa gitarowego grania. Czyżykiewicz & Cisło w projekcie „Pretekst live” zachwyci każdego, kto gra na gitarze i tego, kto szuka prawdy i szczerości w piosence.
Czyżykiewicz & Cisło to projekt muzyczno-wokalny, który powstał wiosną 2017 roku jako efekt wieloletniej współpracy śpiewającego i grającego na gitarze Bogusława Teryksa nr 17. Mirka Czyżykiewicza z wirtuozem gitary barytonowej Witoldem Cisło. Zamysłem artystów było stworzenie nowych gitarowych aranżacji do wierszy Josifa Brodskiego, Włodzimierza Wysockiego, Thomasa Hardego, Jacka Bończyka, Roberta Kasprzyckiego, Edwarda Stachury, wykonywanych niegdyś przez Czyżykiewicza z zespołem „Kameleon” bądź też solo. Zamysł wcielili w życie i powstał zacny krążek z utworami Satanowskiego, Czyżykiewicza, Cisło, Wysockiego i Tabęckiego skomponowanymi do wierszy poetów współczesnych.
I trzeba przyznać, że każdy utwór na płycie Mirosława Czyżykiewicza i Witolda Cisło to perełka gitarowo- aranżacyjno- wykonawcza.
Wyszeptane i wykrzyczane słowa przy akompaniamencie dwóch gitar uzyskują oryginalny walor. Prawda, która wyłazi z zachrypłego głosu doświadczonego artysty wstrząsa słuchaczem. Z krążka sączy się szlachetny minimalizm, który można ująć w słowach – im mniej dźwięków tym więcej emocji, prawdy, ale i czasu na oddech, bez którego nie ma życia także w piosence.
Artysta poraża filozoficzną i metaforyczną głębią, wnikliwym oglądem rzeczywistości. Podaje słuchaczom uniwersum ukryte w słowie i interpretacjach, tworzy oryginalny, autorski świat.
Bałałajka przy „Życie to jest teatr”, czy utwory Wysockiego brzmią nietuzinkowo. Znane z płyty „Ave” utwory „Giną ludzie”, „Kochana”, czy „Bieg lat” uzyskują drugie, akustyczne, dojrzalsze aranżacyjnie życie.
Płyta długo leżała na szczycie mojej recenzenckiej górki z opisem „do recenzji”, teraz zmieniła tylko szczyt – jest na tej z napisem „najlepsze płyty, jakie kiedykolwiek słyszałam”.
tekst: Dorota Olearczyk
Lista utworów znajdujących się na płycie nagranej w klubie Pod pretekstem w Poznaniu:
1. Pieśń na powitanie
2. Giną ludzie
3. Bieg lat
4. Kochana
5. A jeśli będzie tak
6. Serce jest twoje
7. Ach kiedy znowu ruszą dla mnie dni
8. Życie to nie teatr
9. Znów śniłaś się mi
10. Mama ma
11. Kocham
12. Fiński nóż
13. Moja cygańska
14. Konie narowiste
Tekst powstał dzięki uprzejmości Agencji Artystycznej MTJ i Magdalenie Janusz.