Jubileuszowa, piętnasta edycja festiwalu Forum Musicum będzie poświęcona dawnej muzyce polskiej. Festiwal potrwa dziewięć dni, a koncertów będzie można posłuchać w salach Narodowego Forum Muzyki, Mleczarni, Ratuszu i Kościele Świętego Krzyża i św. Bartłomieja.
W programie Forum Musicum 2018 zaplanowane zostały koncerty, podczas których usłyszymy m.in. niedawno odkrytą muzykę Andrzeja Siewińskiego oraz nowe interpretacje dzieł Mikołaja z Radomia. Zabrzmią renesansowe pieśni polskie, które zostaną zaprezentowane z dwóch perspektyw: religijnej (polskie kancjonały) oraz polityczno-ideowej (Niezbędnik Sarmaty).
Dyrektor artystyczny – Tomasz Dobrzański – opowiada, że artyści podjęli trud wniknięcia w tło historyczne i dzięki temu słuchacze będą mogli usłyszeć muzykę okresu jesieni średniowiecza, renesansu, czyli złotego wieku muzyki polskiej, w okresie którego lutnia królowała na salonach, jak dziś gitara elektryczna. W programie umieszczono także potańcówkę, podczas której kapela Brodów na cymbałach, skrzypcach, trąbkach i bębnach zagra obery, kozaki, polki, wiwaty, mazurki, chodzone…. Jacek Kowalski z Klubem Świętego Ludwika zaprezentują polskie pieśni popularne w czasach renesansu i baroku.
Festiwal potrwa do 25 sierpnia, bilety na niektóre wydarzenia w cenie od 20 do 30 złotych są jeszcze w sprzedaży.
oprac. Dorota Olearczyk
foto: Julian Olearczyk
Znany z wierszy „Zgaśnij księżycu”, „Generał”, „Nauka chodzenia”, „Poeta”, „Modlitwa dziękczynna w wymówką” i wielu innych, zaliczany do kręgu „poetów wyklętych” zainteresował Wojciecha Bonowicza, który opracował obszerną publikację, wybór dzieł Andrzeja Bursy.
Niektóre wiersze poety cytujemy niemal nieświadomie, inne przez lata czekały na odkrycie. Andrzej Bursa to poeta buntu, nie godzący się na rzeczywistość, poszukujący. Jego przedwczesna śmierć sprawiła, że przeszedł do legendy jako twórca zacierający granicę między dobrem a złem, w centrum stawiający okrucieństwo i sadyzm, „szargający świętości”.

„Dzieła (prawie) wszystkie. Bursa” oprac. Wojciech Bonowicz
W „Dziełach (prawie) wszystkich” w opracowaniu Wojciecha Bonowicza czytelnik odnajdzie wiersze, próby dramatyczne, prozę i rysunki kreślone przez Bursę na marginesach rękopisów, wycinków z gazet, w notesach. Może wciągnąć go zaskakująca narracja powieści z wątkiem kryminalnym „Zabicie ciotki”.
Wiele rękopisów Andrzeja Bursy jest trudnych do odczytania, zwłaszcza w przypadku zapisów ołówkiem, które przez kilkadziesiąt lat wyblakły bądź się zatarły – przyznaje autor. W opracowaniu zachowano datowanie utworów, choć trzeba pamiętać, że jest ono orientacyjne, a nie bezwzględnie ścisłe.
W publikacji znajdziemy także niepublikowane dotąd, odczytane z rękopisów i maszynopisów udostępnionych redaktorowi tomu, utwory rozproszone.
Cytuję za Jerzym Kwiatkowskim: skazani jesteśmy na to, by na spuściznę Bursy patrzeć jako na coś „początkowego”, na dzieło w momencie stawania się, krystalizowania, rozpoznawania i testowania poszczególnych możliwości.

„Dzieła (prawie) wszystkie. Bursa” oprac. Wojciech Bonowicz
Ale warto podjąć taki wysiłek, tym bardziej, że „Dzieła (prawie) wszystkie. Bursa” w opracowaniu Wojciecha Bonowicza dają czytelnikowi taką możliwość.
oprac. Dorota Olearczyk
Tekst powstał dzięki uprzejmości Wydawnictwa Znak.
Holendrzy, nazywając swój kraj, nie mogą się zdecydować i używają zamiennie nazw „Holland” oraz „Nederland”. Ich język w uszach cudzoziemca brzmi tak, jakby pijak płukał gardło gęstą zupą. Ben Coates „Skąd się biorą Holendrzy” to nieoczywisty przewodnik po kraju tulipanów.
Dowiedziałem się, dlaczego Holendrzy bez przerwy myją okna, dlaczego prostytutki płacą podatek dochodowy i czemu Holandia wcale nie jest tak bardzo liberalna, jak się wszystkim wydaje- pisze na początku Ben Coates.
Praca w weekendy jest tu nie do pomyślenia, a garnitury i krawaty są zarezerwowane wyłącznie na śluby i pogrzeby ( na rozmowę kwalifikacyjną w zupełności wystarczy T-shirt).
Ponoć Rembrandt, który przyszedł na świat w wiatraku w okolicach Lejdy wykształcił w sobie nadzwyczajną wrażliwość na grę światła i cienia, gdy jako małe dziecko leżał pod obracającymi się ramionami, które na przemian przesłaniały i odsłaniały słońce.
To ziemia olbrzymów – czytamy dalej. Jak wynika z doniesień prasowych, holenderskie ambulansy nierzadko jeżdżą z otwartymi tylnymi drzwiami, aby nogi pacjentów transportowanych do szpitali mogły swobodnie wystawać na zewnątrz. Może to słabość do nabiału?
Poznajemy także trochę dziejów średniowiecznych władców i dostajemy zarys religijnych tradycji i popularności idei Lutra i Kalwina.
Holandia jest „miastem światła”. Eindhoven kojarzy się Holendrom przede wszystkim z główną siedzibą zakładów Philipsa. Inżynierowie tej firmy wnieśli istotny wkład w rozwój nowatorskich technologii: kasety magnetofonowej, płyty CD, DVD i Blu-ray. To także miasto czołowego producenta żarówek.
Rodzinne wizyty w Holandii to przyjemność, którą należy sobie sprawiać przy każdej nadążającej się okazji. W większości holenderskich łazienek wisi na ścianie kalendarz ze skrupulatnie zaznaczonymi datami urodzin krewnych. Biada temu, kto zapomni wysłać kartkę z życzeniami lub stuknąć się szklaneczką piwa przy biesiadnym stole- pisze autor.
W czasie gdy większość Europy pogrążona była w kryzysie, jeden z najmniejszych krajów w stosunkowo krótkim czasie zdołał dać światu Rembrandta i Vermeera, zainspirować Locke’a i Voltaire’a, zbudować kanały, kamienice w Amsterdamie… – czytamy dalej.

Ben Coates „Skąd się biorą Holendrzy”
Ben Coates nakreśla także wojenne losy Holandii, które pozwalają czytelnikowi lepiej ją zrozumieć. We wrześniu 1939 roku Niemcy napadły na Polskę, a Francja i Wielka Brytania wypowiedziały im wojnę. W planach nazistów porty na holenderskim wybrzeżu stanowiły kluczowe punkty. W tej sytuacji atak Holandię był nieunikniony. Na domiar złego Holendrzy byli słabo przygotowani do obrony. Aż do 1940 roku nie posiadali ani jednego czołgu, po pierwszej wojnie światowej mieli pułk rowerzystów liczący trzy tysiące żołnierzy, którego motto brzmiało: „Szybcy i zwinni i spokojni”. Formacja ta obejmowała orkiestrę wojskową wyposażoną w rowery ze specjalnymi kierownicami, które umożliwiały jazdę bez przerywania gry na waltorni – czytamy. W Holandii rowery stanowią podstawowy środek transportu jednej trzeciej mieszkańców.
Autor prowadzi nas przez tragiczne historie z głodowej zimy, z obozów dla Żydów i z wyzwolenia po samobójstwie Hitlera w 1945 roku.
W pakiecie dostajemy także opis zwyczajów stadionowych i dużego zainteresowania Holendrów piłką nożną. Ben Coates, a właściwie przekład Barbary Gutowskiej-Nowak, opisuje świat polityki i obyczajowości.

Ben Coates „Skąd się biorą Holendrzy”
Dowiadujemy się kilku ciekawostek o usposobieniu Holendrów, ich tolerancji, która po części wynika z zatłoczenia, czterokrotnie większa gęstość zaludnienia niż w USA oznacza, że w Holandii wszędzie jest pełno ludzi. Musieli oni nauczyć się tolerować. Co więcej, nie mogą być nieśmiali i introwertyczni.
Ich stosunek do narkotyków jest osobliwy.
Kiedy w toalecie w moim biurze znaleziono działkę trawki- wspomina Ben Coates – moi pracownicy zareagowali tak jak reaguje się na znalezioną aktówkę lub parasol: „Ojej, ktoś zgubił narkotyki. Może przekażemy je ochroniarzowi, żeby zaniósł do magazynku rzeczy znalezionych?”.
W rozdziałach o wolnej miłości, eutanazji, kraju zasad – autor zdradza wiele szczegółów zmieniającej się obyczajowości i prawa.
Można by jeszcze dużo przytaczać, bo „Skąd się biorą Holendrzy” z reporterskiej serii Mundus, to gruba książka, która przynosi wiele cennych informacji z różnych dziedzin życia, a jej autor Ben Coates – z pochodzenia Brytyjczyk, ale z wyboru Holender – sprawnie łączy tematy i wątki, stosuje barwną narrację i dzieli się wnikliwymi obserwacjami.
tekst: Dorota Olearczyk
Tekst powstał dzięki uprzejmości Wydawnictwa Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Ostatnio wpadła mi w oko nowość wydawnicza krakowskiej oficyny sygnowana logiem Znaku. Jaskraworóżowa, fluorescencyjna okładka drapieżnie rzuca się w oczy i kusi do użycia jej na ciemnej, nieoświetlonej drodze dla bezpieczeństwa własnego i kierowców. Kiedy zajrzymy do środka, znajdziemy tam znacznie więcej czarnych liter na białym tle niż jest ich na okładce.
„Jak się dogadać? Czyli retoryka codzienna” Michała Rusinka i Anety Załazińskiej to książka dla tych, którzy są, chcą lub muszą być mówcami. Retoryka jest sztuką mówienia, słuchania, pytania i rozumienia. Staje się więc sztuką rozmawiania porozumiewania się w przestrzeni publicznej i w sferze prywatnej- zauważają autorzy. Jest to zatem książka dla każdego, kto chce sprawnie i skutecznie dogadywać się z innymi ludźmi. Nie daje ona jednak jedyne możliwych i doskonałych rad, których zastosowanie prowadzić będzie zawsze i każdego do sukcesu retorycznego. I całe szczęście, bo kto czytałby blisko czterysta stron jedynie słusznego poradnika.

Michał Rusinek, Aneta Załazińska „Jak się dogadać? Czyli retoryka codzienna”
Autorzy świetnie uzupełniają się. Michał Rusinek bryluje krytycznym dystansem, a Aneta Załazińska radzi, daje wskazówki, przekonuje, ale nie daje gotowych recept. Do okładki książki przyklejona jest płyta DVD z animowanymi scenkami. Ich bohater Jerzyk zmaga się z różnymi sytuacjami, w których umiejętne wykorzystanie strategii i technik retorycznych przynosi wymierne korzyści społeczne i psychiczne. Ikonka sztangi na marginesie sygnalizuje wybór ćwiczeń, które możemy wykonać w grupie lub indywidualnie w celu doskonalenia codziennej sztuki dogadywania się.
Autorzy często cytują fragmenty przemówień, aby zilustrować jakiś problem, dać przykład lub antyegzemplifikację.
Laudacja wygłoszona przez Adama Bocieckiego podczas uroczystości wręczenia Markowi Edelmanowi Medalu Św. Jerzego staje się doskonałym przykładem na potwierdzenie maksymy skromności w przemówieniach.
Przyznanie doktorowi Markowi Edelmanowi Medalu Świętego Jerzego wydaje się oczywiste. Mówić o tym, dlaczego go otrzymuje, tak żeby nie zirytować wszystkich, jest bardzo trudno. Trudno dlatego, że prawdopodobnie nie ma tu ani jednej osoby, która nie miałaby w głowie (w sercu) własnego tekstu takiej „laudacji”, czyli każdy z Państwa bardzo dobrze wie, co teraz powinno się powiedzieć. A kiedy się wie, trudno słuchać czegoś, co nie jest dokładnie takie, jak się wie, że powinno być. Do słów, które wypowiem, dołączam więc wszystkie dobre myśli, które Państwo tu przynieśli.
O wiarygodności, autorzy publikacji piszą przy okazji wystąpienia dyrektora szkoły skierowanego do uczniów dotyczącego szkodliwości palenia. Zabawnie puentują historię wyjściem prelegenta na dymka.

Michał Rusinek, Aneta Załazińska „Jak się dogadać? Czyli retoryka codzienna”
Wspominają o geście „wieżowania”, czyli charakterystycznego układania rąk w formę wieży. Przy okazji dowiadujemy się, co znaczy w slangu lekarzy „koktajl oczko” – zestaw 21 witamin z grupy B. Piszą także o mimikrze, która uwidacznia się w mimice lub geście, gdy wczuwamy się w świat przeżyć partnera komunikacji. Kiedy słyszysz o cierpieniu na twojej twarzy może pojawić się grymas bólu. Podobnie rzecz się ma z gestami symultanicznymi. Gdy ludzie, którym bliska jest więź emocjonalna, wykonują bardzo podobne gesty, jakby kopiowali swoje zachowanie. Nie jest to jednak zwykłe i świadome naśladownictwo. Podobnie działają u oratorów gesty przystosowawcze, to znaczy autoadaptatory. Pojawiają się w momentach dyskomfortu emocjonalnego i psychicznego. Zaczynamy wtedy dotykać swojego ciała, głaskać rękę, muskać lub ściskać nerwowo dłoń.
Jak poukładać wypowiedź? Jak ją skomponować? Jakich argumentów używać? Jak połączyć wstęp z rozwinięciem i zakończeniem? – pytają autorzy. Okazuje się, że można trzymać się najważniejszej zasady „3 razy P”, czyli powiedz, co powiesz; powiedz to; powiedz, co powiedziałeś.
Poradnik porusza jeszcze wiele innych kwestii, które najlepiej przeczytać osobiście, a nie zadowalać się jedynie ich lapidarną recenzyjką. Aneta Załazińska i Michał Rusinek to specjaliści od językowych pułapek i sztuki komunikacji. Od lat uczą, jak najlepiej posługiwać się żywym słowem.
tekst: Dorota Olearczyk
Tekst powstał dzięki uprzejmości Wydawnictwa Znak.
To był ostatni koncert w Vertigo Jazz Club & Restaurant w ramach pierwszej edycji Vertigo Summer Jazz Festival. Derlak Trio do klubu na ul. Oławską przyciągnęło dużo gości, znacznie więcej niż mogła pomieścić stylowa sala. Z jej ścian patrzyły na nas zdjęcia gwiazd światowego jazzu, artyści grali tutaj i, jak pokazują fotografie, dobrze się bawili.
W piątek nieco po g. 20 na klubową scenę weszli muzycy z Derlak Trio. Perkusista, basista i pianistka nie mieli łatwego zadania, musieli przekonać do siebie towarzysko i gawędziarsko usposobioną publiczność. Przebijali się przez dźwięki przesuwanych szklanek, talerzy i śmiechów przystolikowych opowieści. Ci, którym udało się usiąść przy stoliku nieopodal sceny mogli obserwować siłę ekspresji muzyków i doceniać kanwę gęsto i luźno tkanych dźwięków. Aga Derlak rewelacyjnie czarowała barwą i frazą na fortepianie, Tymon Trąbczyński towarzyszył jej na kontrabasie, a Grzegorz Masłowski na perkusji. Koncert był dobrą zachętą do sięgnięcia po nagrania zespołu. Jazzmani (z Szymonem Madejem na perkusji) w 2015 roku wydali debiutancką płytę „First Thought” sygnowaną przez słowacką wytwórnię Hevhetia, która w 2016 otrzymała nagrodę Fryderyk, zaś w kwietniu 2017 zespół wydał swój najnowszy album – „Healing”.
Vertigo Summer Jazz Festival to ciekawa inicjatywa klubu Vertigo Jazz Club & Restaurant promująca jazz i różne przestrzenie miasta. Koncerty jazzowe odbywały się od 1 do 31 lipca m.in. na plażach, w parkach, hotelach, na dachach i we wrocławskich tramwajach.
Przeszło trzydzieści wydarzeń artystycznych, w których zaprezentowali się muzycy jazzowi okazał się świetnym sposobem na spędzanie muzycznego lata we Wrocławiu.
tekst: Dorota Olearczyk
foto: Julian Olearczyk i Dorota Olearczyk
Ed Yong napisał, Magdalena Rabsztyn-Anioł przetłumaczyła, a Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego wydało książkę o miniaturowych organizmach, których nie zobaczymy, ale odczujemy ich skutki podczas skurczu przewodu pokarmowego.
„Mikrobiom. Najmniejsze organizmy, które rządzą światem” to książka o niesamowitym świecie istniejącym w naszych ciałach i w ciałach zwierząt, a nawet w nowo powstałym budynku. Autor przedstawia w niej sojusze z mikroorganizmami, przytacza badania ambitnych naukowców, opisuje niektóre zwyczaje stonki ziemniaczanej, mrówek tnących liście, mrówkolewa, nicieni.
Zabawnie i pomysłowo prowadzi narracje. Chcąc uzmysłowić czytelnikowi, co dzieje się ze statkami, wrzuca przypadkowy kawałek złomu do wody, a akapit rozpoczyna od ataku japońskich myśliwców na amerykańską bazę morską w Pearl Harbor na Hawajach. Potem prowadzi obszerną analizę przechodząc od bakterii po glony, małże, pąkle, białe rurki i całe biozagęszczenie nazywane niefachowo upierdliwe cholerstwo. Marynarka czasem wysyła płetwonurków, żeby okryli śruby napędowe i inne wrażliwe elementy konstrukcyjne plastikowymi siatkami, tak aby rurki nie mogły ich zatkać- kończy myśl.
Co się dzieje w jelitach? – pyta autor i nie pozostawia nas bez odpowiedzi.
Mikroorganizmy trawią nasze jedzenie, uczą nasze układy odpornościowe, jak walczyć z infekcjami, a nawet potrafią kierować naszym zachowaniem. Nowatorskie terapie, oparte na tworzeniu „żywych leków”, mogą pomóc w walce z wieloma chorobami. Natomiast zwierzęta, dzięki symbiozie z mikrobiotą zyskują nadzwyczajne zdolności – jak płaziniec Paracatenula, który potrafi odtworzyć nawet uciętą głowę.
Poznajemy dość obrzydliwe sposoby na uodpornienie się od trucizny, którą ma w sobie krzew kreozotowy, roślina powszechna na pustyniach południowego zachodu USA. Nowik pustynny zjada jej kawałeczek, potem wydala, koledzy zjadają to, co wydalił, a w organizmie wytwarzają się bakterie przewodu pokarmowego, które zaczynają trawić truciznę. Roślina staje się niegroźna. To w największym skrócie, bo szczegółów tego procesu rzetelny autor odnotowuje znacznie więcej.
Zaczyna się od ugryzienia. Komar ląduje na ręku mężczyzny, zatapia aparat gębowy w jego ciele i zasysa. Gdy krew płynie do insekta, maleńkie pasożyty kierują się w drugą stronę. To larwy nicieni, nitkowców. Te mikroskopijne nicienie przedostają się krwioobiegiem do węzłów chłonnych w nogach i genitaliach…– dalej nie cytuję, bo robi się groźnie i można już nie zasnąć podczas gorącej, wilgotnej, letniej nocy słysząc brzęczenie komara nad głową.
Ed Yong przekonuje nas, jak podatny na wpływ potrafi być mikrobiom. Może się zmienić wskutek dotyku, posiłku, wtargnięcia pasożyta, podawania dawki leku albo po prostu z upływem czasu.
„Mikrobiom” czyta się przyjemnie, a jej rozmiar i brak obrazków nie powinien zniechęcać do sięgnięcia po nią nawet podczas leniwych wakacji.
tekst: Dorota Olearczyk
Tekst powstał dzięki uprzejmości WUJ-a.
Ed Yong – brytyjski pisarz i dziennikarz naukowy, absolwent zoologii i biochemii Uniwersytetu Cambridge i Uniwersytetu Londyńskiego. Autor poczytnego bloga popularnonaukowego Not Exactly Rocket Science oraz tekstów publikowanych w takich periodykach, jak „National Geographic”, „Scientific American”, „New Scientist”, „Nature” i „The New York Times”. Laureat licznych nagród m.in. przyznawanych przez Narodową Akademię Stanów Zjednoczonych i Stowarzyszenie Brytyjskich Pisarzy Naukowych. Jego wystąpienie na konferencji TED, dotyczące pasożytów wywołujących choroby psychiczne, obejrzało ponad półtorej miliona osób.
„Przenosząc się na wieś, przenosisz tam całe swoje życie. Zakładanie, że przyjaciele będą przyjeżdżać i często cię odwiedzać, jest pobożnym życzeniem. Postaraj się zaprzyjaźnić z nowymi sąsiadami, ale bierz pod uwagę, że możesz w okolicy nie poznać nikogo, z kim się aż tak polubisz”. O, takie właśnie rozsądne porady znajdziemy w książce Natalii Sosin-Krosnowskiej „Cisza i spokój. Cała prawda o życiu daleko od miasta” wydawnictwa Czarna Owca. Ale to nie wszystko.
Jeśli dokucza ci hałas, smog, zabójcze tempo, brak czasu na oddech, książkę i rozmowę z przyjaciółmi, a zapełniony kalendarz nie przewiduje czasu na chorobę…i rodzi się w tobie imperatyw, żeby rzucić to wszystko i uciec tam, gdzie korki i pośpiech będą tylko złym wspomnieniem, i tam, gdzie jest cisza i spokój to przeczytaj lub choćby zajrzyj do tej niepozornej książki. Jej autorka Natalia Sosin-Krosnowska porozmawiała z blisko setką ludzi, którzy powiedzieli dość i wybrali wieś. Zapytała ich: jak szukać domu? czy można tak po prostu kupić sobie ziemię? ile potrzeba na to wszystko pieniędzy? jak na zmianę reagują dzieci? a przede wszystkim: z czego się utrzymać na wsi? Jedni byli zachwyceni życiem na wsi, inni przyznali, że przeprowadzka z miasta była pochopną decyzją.
„Cisza i spokój”
„Cisza i spokój” jest szczerą opowieścią o ludziach, którzy zaryzykowali, żeby spełnić marzenie o życiu daleko od miasta. Poznajemy Marię, która przeprowadziła się w Góry Izerskie, Martę i Tomka którzy mieszkają na Warmii, Kasię i Artura z Piechowic i wielu innych bohaterów dnia codziennego, którzy postanowili zająć się uprawą roślin, agroturystyką, rzemiosłem i usługami, produkcją serów, czy hodowlą koni. Wszyscy oni zapraszają czytelnika do swojego świata i dzielą się z nim problemami związanymi z wyborem domu, miejsca, remontem, brakiem możliwości wyjazdu, samotnością, ciemnością, zimnem, ale i radością z kąpieli w stawie, zjedzenia jajka od własnej kury na śniadanie.
Dzięki autorce, która zgrabnie formułuje opowieści, książka nie jest zbiorem nakazów i zakazów, choć znajdziemy w niej także porady, jakie daliby jej bohaterowie przyjaciołom marzącym o podobnej zmianie, a w szczególności sobie samym z czasów, gdy zaczynali swoją przygodę. Są one przemyślane i brzmią rozsądnie, przez co lektura nie zniechęca czytelnika naiwnością narracji. W wielu miejscach rozpala chęć porzucania miasta, ale szybko chłodzi emocje. „ Wieś może oczywiście być i bardzo często jest najlepszym wyborem i spełnieniem marzeń wszystkich członków rodziny, ale warto pamiętać o tym, że nie musi nim być” – czytamy w ostatnim zdaniu.
Natalia Sosin-Krosnowska (ur. 1982) – redaktorka, absolwentka politologii i socjologii, dziennikarka Polsatu i serwisu gazeta.pl, współautorka i pierwsza redaktor naczelna polskiej wersji magazynu cafebabel.com. Współpracowała m.in. z „Polityką”, TV Arte i francuskim „ELLE”, jej artykuły były publikowane w „Courrier International”, „La Stampa”, „Die Zeit” i „The New York Times”. Obecnie współtworzy i prowadzi program Daleko od miasta na antenie Domo+. Prywatnie interesuje się designem, architekturą wnętrz i fotografią, ćwiczy jogę i maluje. Całe życie jedną nogą w mieście, a drugą na wsi.
oprac. Dorota Olearczyk
Tekst powstał dzięki uprzejmości Wydawnictwa Czarna Owca.