W listopadzie wrocławianie mieli okazję zobaczyć po raz pierwszy dwa legendarne, od dawna zasadniczo nieistniejące zespoły, które dla mnie osobiście były bardzo ważną częścią muzycznej edukacji i mojego muzycznego świata. Bardzo wiele łączyło oba koncerty stąd uznałem, że zasadnym będzie umieszczenie ich w jednej relacji.
Zespoły to może za wiele powiedziane, bo oba koncerty były zasługą części owych zespołów wciąż aktywnych muzycznie. Szczególnie widoczne było to w przypadku Petera Hooka & The Light, który to Peter prawie 40 lat temu stanowił jedną czwartą Joy Division. Jak wiadomo, podporą i podstawowym elementem tej formacji był charyzmatyczny wokalista, Ian Curtis, który w 1980 roku popełnił był samobójstwo, dlatego też Peter jako jego zastępstwo stanowił co najwyżej ersatz. Ale choć Hooky do wybitnych wokalistów nie należy akurat z najważniejszymi utworami JD radził sobie zaskakująco dobrze i zarówno „She’s Lost Control”, jak i „Love Will Tear Us Apart”, w którego refrenie wspomagała go spora część publiczności, zabrzmiały jak należy. Tą częścią koncertu, na którą przyszła znakomita część obecnych było odegranie zbioru singli, a zarazem największych przebojów zespołu, „Substance”, poprzedzone przebojami innej formacji Petera, New Order, ze sztandarowym „Blue Monday”. I mimo wcześniej wyrażonych zastrzeżeń poczułem się nagle jakbym widział zespół w małym klubie, gdzieś w 1980 roku. Całość brzmiała zdecydowanie energetycznie i jednak nie były to odgrzewane kotlety. A nostalgia? Też była i kiedy Hooky dedykował swojemu nieżyjącemu od kilku dekad kumplowi przepiękne „Atmoshere”, to czuć było, że mimo upływu czasu nie pogodził się z faktem jego nieobecności. Wers „Don’t walk away, in silence” zabrzmiał tak przejmująco, że tylko dla tej chwili warto było tam być.
O ersatzu mowy nie mogło być w przypadku koncertu Petera Murphego, wokalisty stanowiącego podporę zespołu Bauhaus, którego wspomagał były basista tejże kapeli Dawid J. Pozostali są z Peterem skłóceni i nawet na trasę z okazji 40-lecia swojej formacji się nie pojawili. Szkoda, ale wspomniani starsi panowie dwaj dali sobie dobrze radę. Ci dla odmiany nie sięgali po swoje płyty solowe, tylko skupili na zespole macierzystym i zagrali w całości jego debiut, wspaniały „In the Flat Field”, moją ulubioną płytę z ich dorobku oraz drugie tyle przebojów z innych krążków. I choć widać było szron na głowie i już nie to zdrowie to ponownie poczułem się jakbym przeniósł się w czasie do przełomu lat 70/80-tych.
„In the Flat Field” utwór po utworze… Od szalonego „Double Dare”, poprzez magiczne „A God in an Alcove”, „The Spy in the Cab”, po dramatyczne „Stigmata Martyr” i szalone „Nerves”. Refren „Nerves like nylon, nerves like still” coraz szybciej skandowany w gwałtownie urwanej końcówce. Szkoda tylko, że zabrakło końcowego akcentu na fortepianie. Otaczające mnie stare punki i ludzie z klimatów batcave’owych wirowali w pogo, ale rónie wiele było osób młodych, które urodziły się sporo po rozpadzie kapeli. Słuchanie tego albumu na żywo skończyło się jeszcze szybciej niż przy przesłuchaniu z płyty. Zdecydowanie za szybko.
Na szczęście była jeszcze część z kompozycjami głównie z „Burning from the Inside”. She’s in Parties” zabrzmiało naprawdę potężnie, choć wydawało się, że to taki liryczny utwór. Utwór tytułowy, „King Volcano” i „Kingom Coming” dopełniły obrazu. Szkoda, że zabrakło „Who Killed Mr. Moonlight”, ale lista utworów, na które czasu nie starczyło jest oczywiście dłuższa. Bo czy mogło zabraknąć „Sileni Hedges”, czy „The Passion of Lovers”? Niewiele osób czekało zapewne na „Adrenalin” z ostatniej, wydanej w 2008 roku płyty zespołu, „Go Awal White”, ale nie mogło zabraknąć oczywiście utworu, na który czekali wszyscy obeznani z tematem – „Bela Lugoshi Is Dead”. Ten wciąż, mimo upływu 4 dekad, robi podobne wrażenie jak wtedy, kiedy po raz pierwszy usłyszanego go w audycji Tomasza Beksińskiego. To właśnie ten utwór nadął oblicze całemu rockowi gotyckiemu. I choć Bauhaus nigdy nie stał się tak wielką gwiazdą jak The Cure, to jego wpływ jest trudny do przecenienia. A na bis otrzymaliśmy jeszcze dwa covery, które tak wrosły w ten zespół, że niemal wydają się ich własnością – „Ziggy Stardust” Dawida Bowiego oraz „Telegram Sam” T. Rex.
Peter jako frontman mało konwersował z publicznością, choć zdarzało mu się pożartować podczas przedstawiania kompanów, ale jego charyzma wystarczałaby sama do wypełnienia tej sali. Trochę bawił się rekwizytami, np. koroną itp. I podczas „Bela Lugoshi” wyglądał tak wampirycznie ze szkarłatną apaszką, że bardziej się już nie dało. Przyznam, że był to dla mnie bardzo ważny koncert i poczułem, że pewien poważny muzyczny niedosyt został zaspokojony.
Bauhaus supportowało londyńskie trio Desert Mountain Tribe, w którego muzyce słychać równie wiele gotyckiego rocka, którego Bauhaus są jednymi z ojców, jak i pustynnego, stonerowego, inspirowanego muzyką bliskowschodnią brzmienia Kyuss. Chłopaki wyraźnie byli szczęśliwi z możliwości zagrania na takiej trasie i przez 9 utworów dawali popis energetycznego grania. Szkoda tylko, że energia jaką wykrzesali trochę poszła na marne podczas półgodzinnego oczekiwania na danie główne, wypełnionego muzyka Marleny Dietrich. Ale to już tylko taki drobny zgrzyt, bo ogólne wrażenie było więcej niż dobre.
Peter Hook & The Light (Joy Division), Wrocław, Zaklęte Rewiry, 15.11.2018
Peter Murphy (Bauhaus), Desert Mountain Tribe, Wrocław, A2, 26.11.2018
tekst i foto: Paweł Domino
„Fuga” Agnieszki Smoczyńskiej wchodzi na duże ekrany. Tego filmu nie można przegapić. Lepiej nie zjeść karpia w galarecie, odwołać andrzejkowe bale, zrezygnować z ubierania choinki i świątecznych porządków niż popełnić grzech zaniechania i nie zafundować sobie i bliskim wyjścia do DCF-u.
Obraz, do którego scenariusz napisała Gabriela Muskała, miał swoją premierę na letnim festiwalu filmowym Nowe Horyzonty. Teraz, ku uciesze kinomaniaków i na chwałę kinematografii polskiej, wchodzi do dystrybucji.
„Fuga” w reżyserii Agnieszki Smoczyńskiej to opowieść o powrocie do rodziny i potrzebie odejścia od niej, o pamięci i tożsamości, o kobiecie dotkniętej zaburzeniem psychicznym – fugą dysocjacyjną, o tajemnicy… Po dwukrotnym oglądnięciu zyskuje na szlachetności, wzrusza jeszcze silniej, zachwyca plastycznymi ujęciami, znakomitym aktorstwem i niebanalną historią. To kino szyte na miarę najcenniejszych nagród filmowych. Subtelne i intensywne jednocześnie, bezczelne i dyskretne, wyciszone i wyzywające oparte na antynomiach, które drążą nowe ścieżki psychologiczno- obyczajowo- społeczne. Taki ogólnik nie wyjaśnia niczego, ale zarysowuje styl Agnieszki Smoczyńskiej, reżyserki niepokornej, która bez kompleksów i kompromisów idzie swoją artystyczną drogą i zjednuje sobie coraz więcej zwolenników.
„Aria diva”- (krótki metraż z 2007 roku) z Gabrielą Muskałą i Katarzyną Figurą, „Córki dancingu” (pełen metraż z 2015 roku) nazwane dla niepoznaki polskim musicalem filmowym z udziałem Kingi Preis, Marty Mazurek, Michaliny Olszańskiej, Andrzeja Konopki, Jakuba Gierszałda, Zygmunta Malanowicza, Magdaleny Cieleckiej i Katarzyny Herman, a teraz „Fuga” ze znakomitymi rolami Gabrieli Muskały i Łukasza Simlata oraz Haliny Rasiakówny i Zbigniewa Walerysia to bardzo różne obrazy, które warto zobaczyć, żeby poczuć siłę wyobraźni i nieprzeciętny eklektyzm stylistyczny Agnieszki Smoczyńskiej, nagradzanej na wielu festiwalach filmowych i uznawanej za jedną z najciekawszych polskich reżyserek.
Nawiasem pisząc, Agnieszka jest też reżyserką teatralną. Chodzą słuchy, że „Święta Kluska” spektakl przygotowany w Nowym Teatrze w Warszawie jest równie nieobliczalny w formie i treści i doskonale pasowałby do wrocławskiego Przeglądu Piosenki Aktorskiej, którego szefem jest równie nieobliczalny w swych decyzjach programowych Cezi Studniak.
Warto podkreślić, że Gabriela Muskała jako scenarzystka i główna bohaterka filmowej „Fugi” odkrywa przed widzami nowe pokłady mistrzostwa, aktorskiego i pisarskiego. Wraz z Łukaszem Simlatem tworzą duet, który niesie ze sobą całą masę introwertycznych i ekstrawertycznych emocji, a postać Alicji – Kingi, w którą się wciela niesie ze sobą znamię genialności.
29 listopada we wrocławskim DCF-ie odbył się przedpremierowy pokaz „Fugi” z udziałem twórców filmu – reżyserki – Agnieszki Smoczyńskiej, Gabrieli Muskały – scenarzystki i odtwórczyni głównej roli.
Jarosław Perduta- dyrektor DCF-u zaprosił na seans i spotkanie po projekcji, które poprowadził Jan Pelczar- dziennikarz Radia Ram. Rozmowa miała charakter otwarty, a garść informacji, zebranych podczas jej trwania publikujemy poniżej.
Gabriela Muskała opowiadała o pracy nad scenariuszem, o konsultacjach z psychiatrami, o osobowości ludzi, które doświadczyły fugi dysocjacyjnej, straciły pamięć i nie wiedzą jak wyglądała ich przeszłość.
Dowiedzieliśmy się, że pomysł filmu powstał jedenaście lat temu. „Fuga” miała być pierwszym filmem Agnieszki, a zdjęcia autorstwa Kuby Kijowskiego odbywały się m.in. na osiedlu WUWA we Wrocławiu i w Sobótce.
Reżyserka, zapytana o dźwięk w filmie, zdradziła, że miał on oddawać stany emocjonalne, w którym znalazła się postać grana przez Gabrysię. Stąd na początku słyszymy dźwięki maszyny (pociąg na peronie, ksero w urzędzie, …), a potem, gdy Alicja ma skanowany mózg, a na ekranie widzimy animacje Julii Mirny, wchodzimy w świat dźwięków natury, słyszymy głos ptaka, pękające pąki kwiatów…
Okazało się, że Iwo Rajski – do roli filmowego synka Alicji i Krzysztofa – został wybrany po długich poszukiwaniach. A najtrudniejszą sceną dla Gabrysi było zagranie końcowej sceny i jednoczesne podpowiadanie tekstu chłopcu.
Czesi jako koproducenci „Fugi” wykazali się nadzwyczajną sprawnością, potrafili przygotować samochód do kręcenia sceny w siedem minut.
Łukasz Simlat został wybrany do roli partnera Gabrieli Muskały z powodu niejednoznaczności, którą wniósł do osobowości granej przez siebie postaci. – Ma w sobie anioła i diabła – mówiła aktorka i scenarzystka. – Nie jest prostym, kochającym mężem, albo tyranem, wtedy historia byłaby nie do zniesienia – dodała Aga.
Rozmowa z widzami pewnie trwałaby jeszcze długo, gdyby nie rozgrzana ścianka, przy której na Agnieszkę Smoczyńską i Gabrielę Muskałę czekali fotoreporterzy.
Film wszedł do dystrybucji kinowej. Trzeba go zobaczyć, koniecznie!
oprac. tekstu: Dorota Olearczyk
foto: Julian Olearczyk i Dorota Olearczyk
Tekst powstał dzięki uprzejmości Kasi Podolec.
To podręcznik, który stanowi inspirację do twórczego spędzenia czasu z dzieckiem. Mamy tu kręcącą się twarz do pokazywania emocji, lustro do tworzenia min, palce do przesuwania, kropki do ustawiania dłoni, labirynt z gestami, abstrakcyjne jabłko, z dziurką na robaka…
Wrocławski Teatr Pantomimy od dłuższego czasu ma w swojej ofercie działania adresowane do młodego widza, w tym przedstawienia i warsztaty teatralne. Na bazie tych doświadczeń powstała książka, która zaskakuje nie tylko pomysłowością, ale przede wszystkim w przystępny sposób komunikuje się z młodym czytelnikiem.
„Pantomima” ukazała się premierowo w 2016 roku w ramach Europejskiej Stolicy Kultury Wrocław 2016 i towarzyszyła obchodom 60-lecia powstania Wrocławskiego Teatru Pantomimy. Nakład rozszedł się błyskawicznie, a pozytywne opinie o publikacji przekonały teatr do zrobienia dodruku.

„Pantomima” oprac. Agnieszka Charkot
Książka pełna jest interaktywnych zabaw, które w sposób prosty, ale nastawiony na pracę wyobraźni, tłumaczą pojęcia takie jak: mimika, gest, iluzja, choreografia. Każde z haseł wyjaśnione jest za pomocą zabaw i gier z wykorzystaniem wielu technik drukarskich. „Pantomima” jest książką do wysuwania, ugniatania, przesuwania, animowania, dotykania, kręcenia.
Pierwszego grudnia o 11:00 w Cocofli – books art cafe wine bar odbędzie promocja książki, a wydarzenie będzie miało charakter warsztatów teatralno-plastycznych dla dzieci w wieku 5-7 lat wraz z rodzicami. Wtedy też książkę będzie można kupić z 25% zniżką, w cenie 29 zł.
Koncepcję książki opracowała Agnieszka Charkot, projekt graficzny jest autorstwa Studio370. Bezpłatne warsztaty w trakcie promocji książki poprowadzą Agnieszka Charkot i Piotr Soroka. Ze względu na specyfikę warsztatów ilość miejsc jest ograniczona i obowiązują wcześniejsze zapisy. Zgłoszenia przyjmuje Piotr Soroka: [email protected]
oprac. Dorota Olearczyk
Test powstał dzięki uprzejmości Wrocławskiego Teatru Pantomimy
Koncert mnie zauroczył, płyta ma trochę inną energię i rytm, emanuje innymi emocjami, ale roztacza niezaprzeczalny muzyczny wdzięk Stankiewicz, Osieckiej, Strobla, Nahornego, „Fazi” Mielczarka, Pańty, Konrada…
„Nula Stankiewicz. Byle nie o miłości. Piosenki Agnieszki Osieckiej w aranżacjach Janusza Strobla” to tytuł płyty kompaktowej, która ukazała się nakładem wydawnictwa fonograficznego Agora już jakiś czas temu. Do mnie dotarła z opóźnieniem, ale z największą przyjemnością nadrabiam braki i zasłuchuję się nią od wczesnego rana do późnej nocy.
Piętnaście utworów, które wykonuje Nula Stankiewicz w jazzującym stylu, w nowych aranżacjach, używając często zaskakująco ciekawych fraz słucha się za każdym razem inaczej, odkrywając stopniowo bogactwo kontekstów słowno- muzycznych. Jest tu artyzm, liryzm i inteligentna interpretacja. Jest wreszcie zaskoczenie, choćby podczas słuchania „Małgośki” w absolutnie odmienionej aranżacji.
Mistrzowie gitary, fortepianu i saksofonu towarzyszą wokalistce, która skromnie oddaje im często przestrzeń do muzycznej improwizacji.
Książeczka, która otula płytę oprócz tekstów piosenek Agnieszki Osieckiej, śpiewanych przez Nulę, zawiera kilka fotografii i komentarze poetki, fragmenty wywiadów, humorystyczne i refleksyjne wspomnienia. Na okładce czytamy nazwiska autorów kompozycji znanych i mniej znanych. Zestaw wykonawców, kompozytorów, muzyków, tekściarki daje w sumie miksturę najwyższej jakości, dlatego warto sięgnąć po zeszłoroczną premierę płytową, bez obawy, że kupimy czerstwe pieczywo nie nadające się do spożycia.
O koncercie Nuli Stankiewicz można przeczytać w press roomie PIK-a:
Nula Stankiewicz zaśpiewała piosenki Osieckiej w Imparcie
tekst: Dorota Olearczyk
Płyta pod patronatem Fundacji Okularnicy im. Agnieszki Osieckiej.
Tekst powstał dzięki uprzejmości wydawnictwa Agora
Spis utworów:
UCIEKAJ MOJE SERCE muz. Seweryn Krajewski
BYLE NIE O MIŁOŚCI muz. Adam Sławiński
NIKOMU NIE ŻAL PIĘKNYCH KOBIET muz. Andrzej Kurylewicz
NA BRZOZOWEJ KORZE muz. Maciej Małecki
LUNA SREBRNOOKA muz. Seweryn Krajewski
SZPETNI CZTERDZIESTOLETNI muz. Seweryn Krajewski
CO TO ZA CZAS muz. Janusz Bogacki
ACH PANIE, PANOWIE muz. Bułat Okudżawa
NA STRYCHU W ŁOMIANKACH muz. Włodzimierz Nahorny
OCZY TEJ MAŁEJ muz. Zygmunt Konieczny
PYTAM ZIMOWYCH gwiazd muz. Włodzimierz Nahorny
STUKOT W GŁOWIE muz. Janusz Strobel
MAŁGOŚKA muz. Katarzyna Gaertner
ŻYCIE NIE STAWIA PYTAŃ muz. Seweryn Krajewski
JA NIE CHCĘ SPAĆ muz. Krzysztof Komeda
Listopadowe spotkanie we Wrocławskim Teatrze Lalek z cyklu „Kazio Sponge – talk show” odbywało się pod kryptonimem CHWDP. Twórcy programu „Choinka, Wigilia, Dużo Prezentów” rozmawiali i śpiewali nie tylko o jasnych stronach grudniowych świąt oraz listopadowych Andrzejek i Katarzynek.
Była szopka bożonarodzeniowa, historia Coca- Coli, gra w statki z nietrafionymi prezentami, piosenka o Mikołaju w biało- czerwonych barwach, były rozmowy z publicznością, ekologiczne rozważania o choince, był song Jezuska, zakaz prezentowej prostytucji, szyszkowaty gość z Milicza, było całowanie pod jemiołą, wróżenie, rozdawanie prezentów wyskokowych…
A potem już tylko owacje na stojąco, okrzyki: „ Kazio na prezydenta” i gwizdy zadowolenia.
Kazio Sponge to fenomen artystyczno- socjologiczno- medyczny. Oprócz tego, że jest lalką z gąbki w rękach swojej piekielnie uzdolnionej mamy Anny Makowskiej – Kowalczyk, to jeszcze potrafi czarować i z homo faber stwarza homo ludens. Widzowie traktują comiesięczne spotkania z Kaziem, jego mamą- animatorką i wujkiem Grzegorzem Mazoniem- multiinstrumentalistą jako remedium na szarą szmatę na niebie i wykupują bilet na kolejny, premierowy odcinek zamiast antydepresantu wypisanego na recepcie. Ale o tym, już pisaliśmy na łamach PIK-a z aprobatą, uznaniem i zauroczeniem… Hmm, same przymioty cisną się na klawiaturę i spływają po biurku miękkim zegarem Dalego sprzed Sky Tawera.
Dwójka artystów- lalkarzy i Kazio z gąbki, trochę nie-najdroższej dekoracji i prezentów dla widzów, stałe motywy odcinków i pomysłowa stylistyka, cała masa śmiechu, a na koniec wzruszenie i refleksja nad otaczającym światem. Jak oni to robią? O tym fenomenie artystycznym wydarzającym się co miesiąc w WTL-u można przeczytać w naszych wcześniejszych relacjach. Tym razem tylko, a może aż, fotorelacja.
Relacje ze spektakli:
„Kazio Sponge – estradowy wycieruch”
„Kazio Sponge. Talk show – wybory”
Odkrywcze „Dziady” według Kazia w Lalkach | „Kazio Sponge. Talk show – Memento mori”
tekst i foto: Dorota Olearczyk
Spektakl zapowiadany jako jeden z największych projektów teatralnych Teatru Pieśń Kozła miał swoją premierę na Scenie im. Grzegorzewskiego w Teatrze Polskim. „Anty-Gone” w reżyserii Grzegorza Brala z dramaturgiczną oprawą Alicji Bral to dzieło trzyczęściowe otwierające nowe skojarzenia i nieoczywiste konteksty z antycznymi losami Antygony, Polinejkesa, Kreona i Eurydyki.
Plastycznie piękny, urzekający mantrycznymi rytmami, polifonią głosów, harmonią ruchów, elektryzujący i przerażający jednocześnie, z powodzeniem mógłby zaistnieć na scenach kameralnych w trzech odrębnych częściach… Ale jest tryptykiem, więc ciągnie się ponad trzy godziny z dwoma przerwami i jego ciągłość zdaje się nawiązywać do malarskich arcydzieł, które wciągają w swój niezwykły świat uniwersaliów, wartości i namiętności.
Na dużej scenie spotka się trzydziestu artystów z całego świata. Słyszymy aktorów mówiących po grecku, francusku, angielsku, a nad sceną pojawiają się polskie tłumaczenia wypowiadanych, wykrzykiwanych, wyszeptywanych fraz.
Każda z części znakomitego tryptyku posiada swoją odrębna formę artystyczną i tytuł. „Siedem bram Teb”, „Anty-Gone” oraz „Ekstaza” stanowią trzy spojrzenia teatralne koncentrujące się wokół „Antygony” Sofoklesa.
Twórcy reinterpretują, komentują, poddają analizom grecki tekst, wykorzystując przy tym słowo, muzykę, taniec współczesny oraz ruch.
W pierwszej części osobą dominującą jest Kreon w czarnej skórze, który wprowadza widzów w świat męskich racji przy wtórze bębnów, gitary elektrycznej, heavy metalu. Osadzony w klatce obozu-więzienia z siatkowym, metalowym ogrodzeniem zwieńczonym drutem kolczastym przemawia do widza mocnym wizerunkiem.
W drugiej części – „Anty-Gone” widzowie mogą oglądać Antygonę walczącą o swoje prawa. Słyszymy kilkanaście polifonicznych pieśni, wzbogaconych brzmieniem wiolonczeli, śpiewanych przez międzynarodową grupę wokalistów. Widzimy tancerzy (przygotowanych przez francuską choreografkę Melanie Lomoff), którzy językiem tańca współczesnego wyrażają co niewyrażalne słowem.
W trzeciej części tryptyku twórcy ofiarowują nam „Ekstazę” – podsumowujący muzyczno- choreograficzny esej filozoficzny skupiający się na zdeformowanej miłości. Na scenie pojawiają się wszyscy aktorzy, wokaliści i muzycy i fundują nam finał na miarę największych dzieł sztuki.
„Anty-Gone” to spektakl w formie i treści osadzony głęboko w stylistyce Teatru Pieśń Kozła. Zwolennicy tego sposobu interpretacji świata będą zachwyceni, przeciwnicy wyjdą z teatru po pierwszej części, ale jednych i drugich „Anty-Gone” poruszy, jak każde znakomite, ponadczasowe dzieło.
tekst: Dorota Olearczyk
foto: mat. organizatorów
Realizatorzy:
Reżyseria: Grzegorz Bral
Dramaturgia: Alicja Bral
Rytmy greckie na bębnach: Radosław Nowakowski
Gitara elektryczna: Kamil Abt
Perkusja: Przemysław Michalak
Kompozycje i aranżacje tekstów greckich I części: Dimitris Varkas, Kamil Abt
Tłumaczenia greckich partii I części: Dimitris Varkas
Kompozycja muzyczna II i III części: Maciej Rychły
Aranżacja muzyczna II części: Maciej Rychły i Przemysław Michalak
Choreografia I części : Julien Touati
Choreografia II i III części : Melanie Lomoff
Kostiumy: Alicja Gruca
Scenografia: Robert Florczak i Grzegorz Bral
Dźwięk: Waldemar Trzaska
Światła: Wojciech Maniewski
Autor plakatu: John Weston Group
Autor rzeźby (plakat): Roland Grabkowski
Obsada:
Aktorzy:
I i III część: Kamil Abt, Anu Almagro, Gabriel Almagro, Mikołaj Bońkowski, Jakub Lechki, Dominik Kujawa, Bogdan Koca, Julien Touati, Przemysław Michalak, Dimitris Varkas.
II i III część: Volodymyr Andrushchak, Paweł Frasz, Piotr Gałek, Anna Grycan, Aleksandra Michniewicz, Urszula Milewska, Łukasz Wójcik, Natalia Voskoboynikov, Malwina Maławy – wiolonczela
Tancerze II i III część: Eleonora Accalai, Ludovica Di Santo, Maya Gomez, Sophie Hutchinson, Patryk Jarczok, Risa Kojima, Heung Won Lee, Gieorgij Puchalski, Ahmed Slimani, Dominika Stróżewska, Rebecca Wolbeck, Chiara Zanaga.
Spektakl dla widzów od 18. roku życia.
180 minut (z dwoma przerwami).
Ciekawiła mnie konfrontacja starego dobrego z nowym walczącym o miano dobrego. Właśnie ukazało się nowe wydanie „Małego Księcia”- legendarnej powiastki filozoficznej dla dzieci Antoine’a de Saint-Exupéry’ego wydanej w 1943 w Nowym Jorku. Lektura omawiana na wszystkich szczeblach edukacji -w szkole podstawowej, gimnazjum, liceum- elektryzowała od dawna dorosłych, którzy sprawnie swoje zainteresowanie przekazywali dzieciom.
„Mały Książę” tylko pozornie jest lekturą dla dzieci. Pod bajkową fabułą kryje się przypowieść o uniwersalnych prawdach i sensie życia. To prawdziwa podróż przez wszystko, co można spotkać w życiu. To opowieść o dorastaniu do wiernej miłości, prawdziwej przyjaźni i odpowiedzialności za drugiego człowieka, historia oparta na wydarzeniach z życia autora. To klasyka światowej literatury, którą cytujemy bez namysłu.
Gdy Saint-Exupéry próbował w 1935 r. pobić rekord długości lotu na trasie Paryż–Sajgon, jego samolot rozbił się na Pustyni Libijskiej. Autor wraz ze swoim mechanikiem po trzech dniach tułaczki zostali uratowani przez przejeżdżających karawaną Beduinów.
Gdy kilka lat później Antoine de Saint-Exupéry pisał „Małego Księcia” w Los Angeles, zapewne nie mógł przypuszczać, że po 75 latach od daty wydania jego filozoficzna powiastka będzie przetłumaczona na 300 języków i sprzeda się w 140 milionach egzemplarzy (lepszy wynik w kategorii „Tłumaczenia” ma tylko Biblia).
Trzecia najpoczytniejsza książka na świecie co roku sprzedaje się w milionach kopii. Mały Książę stał się bohaterem masowej wyobraźni, a jego podobizna, stworzona przez Saint-Exupéry’ego, zdobi ponad 400 produktów. Historia o przybyszu z asteroidy B-612 to jedyna książka Exupéry’ego, której autor nadał formę baśni i którą sam zilustrował.
Twórczym barbarzyńcą tej historii postanowił zostać polski ilustrator Paweł Pawlak. Z okazji 75-lecia wydania „Małego Księcia”, postanowił zilustrować kanoniczne opowiadanie i zaproponować zupełnie inną formę odbioru.
Jak stwierdził w rozmowie z Agnieszką Sowińską w ostatnim numerze czasopisma „Książki. Magazyn do czytania” musiał zostać barbarzyńcą, który „wyszturchnie” Saint-Exupéry’ego z jego własnej książki i nada jej całkiem inny charakter. Tylko w ten sposób mógł szczerze odpowiedzieć sobie na pytanie: kim ma być wobec tekstu, który z klasycznymi ilustracjami jest niezwykle zrośnięty. Nie można było po prostu wyciąć ilustracji autora i zamiast nich wstawić własnych – dopowiada w wywiadzie. Pewne rzeczy za autorem Pawlak powtórzył – jak baranka, którego Saint-Exupéry w książce „narysował”, jak słonia pożartego przez węża boa. Jednak w szkicach pojawia się pilot, którego nie ma w oryginale. Niezwykle odautorski jest również sam Mały Książę – nie sposób łączyć go z tym z wersji tradycyjnej.
Więcej nie zdradzam. Efekty pozostawiam samodzielnej ocenie. Zachęcam do ponownego spojrzenia na ulubione sceny, momenty i przesłanie „Małego Księcia”, tym razem w zupełnie innym wydaniu.
Premiera „Małego Księcia” w tłumaczeniu Henryka Woźniakowskiego i z ilustracjami Pawła Pawlaka miała miejsce 3 października.
Po lekturze moje zaciekawienie przerodziło się w uznanie dla twórczego barbarzyńcy.
oprac. Dorota Olearczyk
Tekst powstał dzięki uprzejmości Wydawnictwa Znak Emotikon.
Orkiestrę, której towarzyszyła zwyciężczyni XVI Konkursu Chopinowskiego Yulianna Avdeeva, poprowadził jej dyrektor artystyczny Giancarlo Guerrero. Artyści wykonali Adagio z Kwintetu smyczkowego F-dur Antona Brucknera (w transkrypcji na orkiestrę dokonanej przez słynnego dyrygenta Stanisława Skrowaczewskiego), II Koncert fortepianowy f-moll Fryderyka Chopina i III Symfonię Witolda Lutosławskiego – wspaniały przykład modernizmu w muzyce. Ostatni utwór jest szczególnie ważny dla maestra Guerrero, który jako student był obecny podczas prawykonania tego dzieła w Chicago – wówczas poznał osobiście kompozytora.
Malowniczo położona nad Łabą Elbphilharmonie, ukończona w 2016 roku, jest pierwszorzędnym osiągnięciem architektury i akustyki. Wrocławscy filharmonicy wystąpili w głównej sali koncertowej (mogącej pomieścić 2100 melomanów) w ramach koncertów z muzyką polską z okazji setnej rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości. Wśród innych polskich artystów koncertujących w Elbphilharmonie od września do końca listopada tego roku znaleźli się także m.in. Piotr Anderszewski, Leszek Możdżer i Narodowa Orkiestra Symfoniczna Polskiego Radia.
Występ NFM Filharmonii Wrocławskiej w Elbphilharmonie poprzedziły dwa koncerty jubileuszowe, które zespół wykonał z towarzyszeniem Yulianny Avdeevej pod dyrekcją Giancarla Guerrero w swojej siedzibie – w Narodowym Forum Muzyki im. Witolda Lutosławskiego.
fot. Łukasz Rajchert
tekst: mat.pras.