„Dżungla” to spektakl dla dzieci w wieku od 0,5 do 2,5 lat i bliskich im dorosłych. Premiera w sobotę, 7 kwietnia, na Scenie na Piętrze, czas trwania około 40 minut. Kolejne spektakle: 8, 13, 14 i 15 kwietnia oraz 11, 12 i 13 maja. Będzie magicznie. Rezerwujcie bilety i czas.
Spektakle dla najmłodszych widzów wystawiane we Wrocławskim Teatrze Lalek mają swój czar. To teatr oparty na muzyce, plastyce, klimacie, atmosferze. Nie ma tu konkretnej historii, ale – jak wspomina dyrektor artystyczny WTL Jakub Krofta – na początku był nastawiony sceptycznie, potem, jak zobaczył dzieci pochłoniętych i zauroczonych, tym, co się dzieje na scenie, to napełniło go optymizmem.
„Brzucho” ( z 2013 roku) był pierwszą realizacją dla najnajów zrealizowaną przez duet Alicji Morawskiej-Rubczak (reżyseria) i Barbary Małeckiej (scenografia). Do „Dżungli” panie zaprosiły Wacława Zimpela, kompozytora i klarnecistę, laureata Paszportu Polityki 2016.
Spektakl powstał z fascynacji Ameryką Południową, a zwłaszcza naturą Amazonii – zdradza reżyserka. Matczynej siły, rodzicielstwa, bliskości – znajdziemy tutaj dużo – dodaje.
Zapowiada się podróż do świata natury – dzikich dźwięków, barw i opowieści snutych bez słów – otwierającego się na doświadczanie wszystkimi zmysłami. Możemy spodziewać się abstrakcyjnego, wizualnego, plastycznego i wyciszonego spektaklu. Nie będzie bombardujących bodźców, ale raczej łagodna, intymna, stonowana atmosfera. Poza tym: instrumenty na scenie, taniec i ruch.
Na scenie spotkają się różne pokolenia aktorskie. Zobaczymy: Annę Bajer, Agatę Cejbę (gościnnie) i Irminę Praszyńską.
Będziemy mogli zanurzyć się w soczystej, wielobarwnej zieloności, wsłuchać się w dzikie brzmienia, pulsowanie natury: głosy ptaków, szmer roślin, chrobot owadów, przyjrzeć temu, co tajemnicze i piękne zarazem. Poczuć tę niezwykłą rytmiczną energię.
tekst i foto: Dorota Olearczyk
Bardzo lubię Rusinka, nie wiem, czy osobiście, bo nie znam, ale na pewno jako autora książek: „Wierszyki domowe”, „Wierszyki rodzinne”, „Nic zwyczajnego. O Wisławie Szymborskiej”. Jak przystało na wieloletnie sekretarzowanie Noblistce, ma on coś z jej ironii i wdzięku językowego. Dlatego ochoczo sięgnęłam po jego najnowszą publikację, wydaną przez Znak, „Mały Chopin”.
Reklamowana jako pierwsza na polskim rynku książka dla dzieci o małym Fryderyku. Ilustracje, już tradycyjnie, wykonała Joanna Rusinek- siostra autora. I dobrze, bo rysowanie postaci i stawianie kleksów na pięciolinii wychodzi jej całkiem nieźle.
Zabawna, wierszowana opowieść o Frycku, który stał się genialnym kompozytorem obfituje w gry słowne. Znajdziemy tu opis fortepianu i jego popsutych zębów. Wyjaśnienie, że to nie jest pysk lecz klawiatura. Ponadto, wspomnienie o mrówkach, które napisały pierwszy marsz.
Autor opisuje też historię, w której mały Frycek cały mazurek zjadł na Wielkanoc i miał koszmary. Wsłuchiwał się w rytm brzucha i rozpoznał, że tańczą mazura, kujawiaka, oberka…
W czasach kiedy żył nie było samochodów, a on skomponował dwa polonezy. Potem układał walce, rondo… aż z cudownego dziecka wyrósł na ulubieńca publiczności.
Świetnie napisana i zilustrowana książeczka „Mały Chopin” Michała Rusinka została przetłumaczona na kilkanaście języków (w tym chiński i japoński). Ciekawe, jak brzmi po chińsku?
Aha, i jeszcze dla kogo adresowana jest książeczka? Dla małych i dużych osobno oraz dla małych i dużych jednocześnie. Polecam siedząc przy klawiaturze i stukając w klawisze.
tekst: Dorota Olearczyk
To nie była lektura łatwa, oj niełatwa i co do tego potrafiła tę rzecz zagmatwać, aż do stopnia niesłychanego – zanucę sobie na wstępnie tej recenzyjki, albo raczej skromnej opinijki. Z pomocą przyszła mi parafraza piosenki Jeremiego Przybory i Jerzego Wasowskiego. Ale nie przeklnę książki, bo to byłoby już wysoce nie na miejscu i zupełnie nieuzasadnione. Ale przyznam, że gwara góralska o wiele lepiej brzmi, niż wygląda.
„Historia filozofii po góralsku” ks. Józef Tischner ukazała się nakładem oficyny Znak w nowym pięknym wydaniu. Otrzymała ona okładkę nawiązującą do góralskiego wydania bardzo dobrze przyjętego „Krótkiego przewodnika po życiu”. Oprawa oprawą, ale w środku znajdujemy same rarytasy, których przeczytanie ze zrozumieniem nie jest łatwe. Góralszczyzna mówiona ma swój urok i z reguły udaje się, nam – ceprom – ją rozszyfrować. Z góralszczyzną pisaną jest trochę gorzej, ale jak już złapiemy rytm i melodię gwary, to i jej mądrość spłynie na nas wartkim strumieniem.
Gawędy i kazania księdza Tischnera, w których w roli greckich filozofów występują znani i mniej znani mieszkańcy Podhala, to lektura dla tych, którzy szukają inteligentnej rozrywki, jak i tych, którzy chcą się czegoś dowiedzieć o dziejach ludzkiego myślenia.
Trzeba zaznaczyć, że lektura nie pretenduje do wyścigu o złote pióro ze słynną Tatarkiewiczowską historią filozofii. Ta Tischnerowska jest jej parafrazą, czy raczej apokryfem, ale nie da się zaprzeczyć, że ksiądz miał niezwykłą umiejętność przekładania prawd filozoficznych na prosty język doświadczenia i relacji międzyludzkich. Nie stronił od anegdot i żartów. Analizując zagadnienie hedonizmu, zaczyna od opowieści, jak to jeden z Bukowian poszedł do spowiedzi, gdzie wyznał, że zdarzyło mu się zgrzeszyć z dziewczętami. Na pytanie spowiednika, ile razy miało to miejsce, spowiadający obruszył się, twierdząc, że przyszedł się wyspowiadać, a nie chwalić.
Najnowsze wydanie zostało wzbogacone o nieznane dotąd teksty księdza. Można się z nich na przykład dowiedzieć, że Arystoteles, chorując na żółtaczkę, napisał XII księgę Metafizyki. Księga zaginęła, ale odnalazła się na strychu w Rogoźniku. Nowym elementem są też bardzo zabawne przygody Sobka Chowańca z Jonkówek, spisane przez księdza Tischnera w latach 80.
Książkę uzupełniono też posłowiem Wojciecha Bonowicza oraz esejem Dobrosława Kota, będącym filozoficzną analizą opowieści o góralskich filozofach.
oprac. tekstu: Dorota Olearczyk
Już w piątek, Wielki Piątek, kolejna premiera Opery Wrocławskiej, o g. 15 i o g. 20 będzie można oglądnąć i wysłuchać oratorium Pawła Łukaszewskiego „Via crucis”. Trzy godziny przed premierą realizatorzy spotkali się z dziennikarzami w Salonie cesarskim i opowiedzieli o niecodziennym widowisku. Na spotkaniu obecni byli: dyrektor Opery Wrocławskiej Marcin Nałęcz-Niesiołowski, reżyser spektaklu Tomasz Man, a także kompozytor Paweł Łukaszewski. Retransmisja spektaklu z Opery Wrocławskiej będzie dziś, 30 marca, w TVP Kultura o g. 21.20.
Kompozytor- Paweł Łukaszewski, wyjawił, że muzyka sakralna stanowi centrum jego zainteresowań od wielu lat. Forma oratorium jest starannie opracowana i zastosowana celowo. Stanowi także drogę poszukiwania Boga, ma wymiar metafizyczny.
Tomasz Man- reżyser, zapowiada, że oratorium dramaturgicznie jest czytelne i składa się z piętnastu stacji. Wybrał takie środki, które wydały mu się odpowiednie do treści, wprowadził na scenę drewnianą figurę Chrystusa.
Trzy Marie będą prowadziły i poruszały dużą figurą Jezusa. Znakomitym lalkarkom – Anecie Głuch (dziekan wydziału Lalkarskiego) i Ewelinie Ciszewskiej (wykładowczyni) towarzyszyć będzie studentka Tomasza Mana – Adrianna Maliszewska.
Muzyka „Via crucis” jest bardzo emocjonalna, łączy to co nowe z tradycyjnym, mówił maestro Nałęcz- Niesiołowski. Połączenie sceniczności z warstwą orkiestrową i chóralną stawia duże wymagania i domaga się znalezienia proporcji.
„Via crucis” będzie można także zobaczyć i usłyszeć w sobotę i niedzielę w Operze Wrocławskiej.
Scenografię do „Drogi krzyżowej” przygotowuje Anetta Piekarska-Man, projekcje multimedialne Zuzanna Piekarska, choreografię Artur Dobrzański. Orkiestrę poprowadzi Marcin Nałęcz-Niesiołowski.
„Droga krzyżowa” współczesnego polskiego kompozytora, Pawła Łukaszewskiego, to pozycja wzbogacająca okres duchowych przygotowań do świąt wielkanocnych. Oratorium skomponowane zgodnie z układem stacji drogi krzyżowej w każdej części kontempluje muzycznie jedną ze scen ostatniej drogi Jezusa Chrystusa. Refleksyjny charakter dzieła pozwala na zanurzenie się w tajemnicy śmierci i zmartwychwstania, grzechu i odkupienia.
Projekt realizowany jest w ramach obchodów stulecia odzyskania niepodległości.
oprac. i foto: Dorota Olearczyk
Historia Romea i Julii w Operze Wrocławskiej ma duże powodzenie. Realizatorzy eksploatują szekspirowski wątek na wszelkie możliwe sposoby. Niedawno oglądaliśmy balet, teraz przyszła kolej na operę. „I Capuleti e i Montecchi” w reżyserii Krystiana Lady to nowoczesne przestawienie, w którym rudowłosy Romeo, a właściwie Romea – śpiewa mezzosopranem i chodzi w dżinsach.
Malkontenci powiedzą- feee, nie taka powinna być opera. Entuzjaści nowoczesności – westchną z ulgą i będą oklaskiwać awangardowość okalającą starą i znaną konwencję.
I choć baltonowskie reklamówki na scenie trochę mnie jednak raziły, to drugi akt w gołych dekoracjach, dżinsach i z trującym jabłkiem, wydał mi się intersującą reinterpretacją znanych mitów i motywów kultury.
Soliści i chór wypadli dobrze, zwłaszcza Aleksandra Opała w roli Romea czarowała ciepłym, niezbyt wysokim głosem. Orkiestra pod kierunkiem Marcina Nałęcza- Niesiołowskiego udźwignęła brzemię Belliniego.
Dzieło włoskiego kompozytora szkoły neapolitańskiej, choć nawiązuje fabularnie do Romea i Julii, nie jest jego adaptacją. O tym należy pamiętać kupując bilety do opery. W „Kapuletach i Montekich” nie znajdziemy sceny balkonowej, co nie znaczy, że nie warto posłuchać i obejrzeć inscenizacji w reżyserii Krystiana Lady.
tekst: Dorota Olearczyk
foto z próby prasowej: Julian Olearczyk i Dorota Olearczyk
Koncert Galowy 39. Przeglądu Piosenki Aktorskiej zagrano, jak tradycja nakazuje, czterokrotnie w Teatrze Polskim. Galę pt. „Miłe Panie i Panowie bardzo mili. Piosenki Wojciecha Młynarskiego” wyreżyserowała Agnieszka Glińska. Tchnęła ona w aktorów ducha i słowa mistrza gatunku.
Nad sceną wisiały kolorowe neony ze słowami: sens, poezja, śledź, przyzwoitość, absolutnie, nadzieja, kultura, głupota… a na scenie aktorzy z należną estymą i poszanowaniem tekstu śpiewali lub recytowali teksty Wojciecha Młynarskiego, którego neonowy zarys sylwetki w charakterystycznej zgarbionej postawie stanął w tle.
Najpierw piosenkę o zabawnym państewku linowym, w którym rządy sprawowali ci, co upadli na głowę zaśpiewał Konrad Imiela. Kinga Preis z rękoma w pozycji trójkąta, czy wieżyczki na brzuchu zinterpretowała „Inżynierów dusz”. Marcin Januszkiewicz apelował, żeby wycięto mu inteligencję. Emose Katarzyna Uhunmwangho zaśpiewała „Balladkę o tych, co się za pewnie poczuli”. Karolina Czarnecka leniwie snuła w sennym rytmie pytanie, czemu ta wolność taka trudna i nikomu nie chce się robić prawa jazdy. W tym czasie pozostali występujący w koncercie aktorzy polegiwali na scenie, drzemali, przeciągali się. Mateusz Bieryt skarżył się, że nie może robić tego, na co zasługuje.
Piosenki przeplatane były recytacją tekstów m.in. o tych, co człapią, a nie chodzą, czy o wydziale bezprawia.
Tomasz Schuchardt świetnie zinterpretował „W Polskę idziemy”, towarzyszyli mu kibice siedzący na trybunach. Anna Radwan wyznała, że nie przyzwyczai się, do szeptu, gdzie potrzebny krzyk i do prostactwa, gdzie potrzebny szyk, nadmiaru, gdzie wystarczy łyk.
Podczas gdy znakomita Emose śpiewała o Polskiej Partii Piłujących, jeden z członków zespołu muzycznego pod dyrekcją Jana Młynarskiego piłował pień, chyba brzozy.
Pod koniec pierwszej części Gali Jan Młynarski opuścił stanowisko perkusisty i cudownie zinterpretował, stojąc na środku sceny, balladkę o tym, jak trudny jest dialog z kimś, kto wciąż sra Ci na łeb. Był jeszcze Januszkiewicz z piosenką o kneblu i Imiela z propozycją stworzenia słownika wyrazów zagubionych i wpisania do niego słowa: przyzwoitość.
Przed przerwą mieliśmy jeszcze powód do śmiechu, kiedy to niektóre osoby z pierwszej części koncertu zatytułowanego „Gruz do wywózki” utknęły na scenie w pozycji skamieniałej lalki i nie dawały się z niej sprowadzić, ani znieść.
Druga część, nosząca tytuł „Patrz pięknie” rozpoczęła się od piosenki o tonącym odbijającym się od wszystkiego i wybierającym życie od oddechu do oddechu. Potem było wezwanie, żebyśmy lubili się trochę. „La valse du mal” pięknie snuł się za Radwan. Januszkiewicz w oparach dymu wykrzykiwał: kogo udajesz kolego! Czarnecka zaśpiewała o tym, że z Andersenem łączy nas dziecięce pochodzenie. Helena Sujecka wspomniała o śledziu w śmietanie. Emose Uhunmwangho poruszyła widzów konstatacją, że wojna nigdy nie jest daleko, a improwizacja Janka Młynarskiego imitująca wystrzały była znakomitą puentą piosenki. Potem Imiela z dużą dozą humoru i zabawnej choreografii zaśpiewał, że kostuchy się nie boi. Cały zespół a capella życzył wesołego powszedniego dnia, a na finał zaapelował, żebyśmy kochali się, nie łudzili się, wykazali się, bo nie znaczy, że nie może być lepiej.
Z imperatywem: „łączcie się inteligenci” zostawili widzów Gali Jan Młynarski i Agnieszka Glińska, którzy przeczytali tekst Wojciecha Młynarskiego na koniec wieczoru.
Gala była ukłonem w kierunku tradycyjnej, klasycznej formy piosenki aktorskiej, w której piosenka z gęstym, mądrym tekstem nie jest zakrzykiwana, czy zamazywana bełkotem.
- PPA zakończono z elegancją i z nadzieją na dostrzeżenie pięknej perspektywy w szarej doli człowieczej.
tekst: Dorota Olearczyk
foto: Julian Olearczyk i Dorota Olearczyk
Koncert Finałowy 39. PPA w reżyserii Ewa Kaim, tegorocznej laureatki Dyplomu Mistrzowskiego Kapituły im. Aleksandra Bardiniego, zatytułowany „Co to za dom!” był eksplozją wzruszeń.
Bohaterowie historii umieszczeni w sieci ścieżek usłanych pluszakami wykrzykiwali, wyszeptywali, recytowali i z trudem wypowiadali, słowa ważne, aktualne i znaczące. Słuchaliśmy polskich przebojów i wierszy. Dwa z nich – „Przesłanie Pana Cogito” utwór Zbigniewa Herbera zaprezentowany przez Jerzego Trelę i „Dziwny jest ten świat” tekst Czesława Niemena z trudem wydobywający się z ust Krzysztofa Globisza był dla jednych eksplozją, dla innych implozją wzruszeń. Szlochała lub tłumiła łzy wzruszenia chyba cała widownia. Tak silnych emocji dawno nie przeżywała wrocławska publiczność.
„Sen o warszawie” zaśpiewali widzowie z Kasią Nosowską na bis.
W spektaklu wystąpili: Aleksandra Adamska, Weronika Kowalska, Katarzyna Nosowska, Ewelina Przybyła, Roman Gancarczyk, Krzysztof Globisz, Jerzy Trela
Zagrał zespół w składzie: Dawid Sulej Rudnicki (fortepian, trąbka), Grzegorz Bąk (bas), Michał Peiker (perkusja), Marcin Konieczkowicz (saksofony), Marcin Stefaniak (saksofony), Szymon Kamykowski (saksofony), Mariusz Stępień (saksofony, klarnet), Dominik Bieńczycki (skrzypce, gitara), Beata Wołczyk (I skrzypce), Marcelina Grodzicka-Myślak (altówka), Kinga Chudzikowska (wiolonczela), Paulina Mastyło-Fałkiewicz (II skrzypce).
oprac. tekstu: Dorota Olearczyk
foto: Julian Olearczyk i Dorota Olearczyk