Pamiętacie mleko w butelkach i woreczkach, kolejki do apteki po podpaski, saturatory z wodą gazowaną w szklankach, repasację pończoch, kioski Ruchu, grające pocztówki? Jeśli nie, to musicie przeczytać reportaż Wojciecha Przylipiaka, jeśli tak, to tym bardziej powinniście przeczytać. Zdjęć w książce jest cała masa. Znajdziemy tu także zapisy rozmów ekspedientek domów handlowych i dyrektorki Pedetu, hasła reklamowe wymyślone przez Agnieszkę Osiecką i Melchiora Wańkowicza, wejdziemy do wnętrza Delikatesów, staniemy w kolejce po Rubina, zdobędziemy książkę spod lady… Zanucimy za Krystyną Prońko: „Za czym kolejka ta stoi?”

„Zakupy w PRL. W kolejce po wszystko” Wojciech Przylipiak, Wydawnictwo Muza
Lektura „Zakupów w PRL” to podróż sentymentalna i garść wiedzy historycznej podanej w przystępny sposób. To udana próba zebrania absurdów codzienności, które towarzyszyły ludziom zmagającym się z rzeczywistością lat 1945 – 1989. Po przeczytaniu może okazać się, że każde pokolenie (współczesne także) jest wystawiane na arenę nonsensów historii, w której przyszło mu żyć. Jednak czy taka konstatacja uspokoi ułańską fantazję i porywcze usposobienie żyjących nad Wisłą? Niezależnie od odpowiedzi warto dać sobie szansę na „Zakupy w PRL”, nawet gdybyśmy kupili tylko coś, czego nie chcieliśmy kupić.
Autor publikacji oddaje głos swoim bohaterom, dzięki którym dowiadujemy się np. jak w zimie przetrwać dwa dni w kolejce po kredens, czy kioskarki dziurawiły prezerwatywy, jak pachniały sklepy Baltony, czy więcej kupowaliśmy książek czy wódki, jak poprzez gramofon można było poznać przepis na pulpety, jaki ciuch kosztował tyle, co połowa Syrenki? Na te i wiele innych pytań odpowiedzi znajdujemy jakby mimochodem w najnowszej książce Wojciecha Przylipiaka. „Zakupy w PRL. W kolejce po wszystko” w księgarniach powinny być już od 8 listopada.

„Zakupy w PRL. W kolejce po wszystko” Wojciech Przylipiak, Wydawnictwo Muza
Reportaż Wojciecha Przylipiaka to opowieść o zakupowej rzeczywistości w latach 1945-1989, to podróż od małych sklepów osiedlowych, po okazałe domy handlowe, od prób prywatnego handlu, po sieciówki typu Moda Polska i świat luksusu znany z Peweksów.
Autor publikacji oddaje głos ludziom po obu stronach lady: bywalcom sklepów, poszukiwaczom wyjątkowych towarów, sprzedawcom. Nie powiela utrwalonych mitów o czasach wiecznego niedoboru, raczej buduje z fragmentów zasłyszanych historii świat rzeczywisty, niepozbawiony oryginalności, społecznej inicjatywy, codziennej ekscytacji. To również świat ponadczasowego designu, mody, która wciąż zachwyca, zapachu świeżo mielonej kawy, fantastycznych haseł i grafik reklamowych czy nowoczesnych pawilonów handlowych rozświetlonych neonami.
Autor przytacza też wiele przykładów, jak zakupowy świat pokazywała popkultura, kino, telewizja czy książki. „Zakupy w PRL. W kolejce po wszystko” to książka idealna na prezent. To świetna okazja do pełnej sentymentów lektury lub – w przypadku młodszego czytelnika – ciekawa pozycja pozwalająca poznać świat, jaki trudno sobie obecnie wyobrazić.
Wojciech Przylipiak – dziennikarz, kolekcjoner zabawek z PRL-u, pamiątek, komputerów i elektroniki sprzed lat. Ich historie opisuje na swoim blogu BufetPRL.com. Był redaktorem dodatku „Kultura” do „Dziennika Gazety Prawnej”, dziennikarzem magazynu „Esquire”, PAP. W 2020 roku w wydawnictwie Muza ukazała się jego książka „Czas wolny w PRL”. Rok później „Sex, disco i kasety video. Polska lat 90.”.
Oprac. do
Tekst powstał dzięki uprzejmości Wydawnictwa Muza.
TJ Klune zaprasza w głąb lasu i w niezwykłą podróż rodziny złożonej z wielu części. „Życie marionetek” to kolejna wzruszająca i pełna humoru powieść uwielbianego przez czytelników autora bestsellerowego „Domu nad błękitnym morzem”. Premiera książki już 8 listopada. Czy warto po nią sięgnąć? Zaryzykowaliśmy i nie żałujemy.
TJ Klune – pisarz, zdobywca Literackiej Nagrody Lambda (za „Into this river I drown”) i były egzekutor roszczeń w firmie ubezpieczeniowej. Jest autorem kilkunastu powieści, w tym „Pod szepczącymi drzwiami”, „Życia marionetek” oraz bestsellerowego „Domu nad błękitnym morzem”. Jako osoba LGBT+ uważa, że reprezentacja osób nieheteronormatywnych w literaturze jest niezwykle ważna – teraz nawet bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej.
W swojej najnowszej książce TJ Klune przedstawia na nowo historię Pinokia, w pełen ciepła i humoru sposób oraz stawia przed czytelnikiem pytania: czy o byciu rodziną decydują więzy krwi, czy miłość, troska i wsparcie? Czy robiąc w przeszłości złe rzeczy można stać się dobrym? Książka pełna jest nawiązań nie tylko do historii najsłynniejszej kukiełki na świecie, ale również innych dzieł popkultury, takich jak „Gwiezdne wojny”, „Lot nad kukułczym gniazdem” czy „Czarnoksiężnik z krainy Oz”.
„Życie marionetek” przełożył Filip Sporczyk, autor wita czytelnika znaczącym mottem.
Ludzkości. Jesteście beznadziejni,
ale wymyśliliście książki i muzykę,
więc wszechświat zachowa was jeszcze
przez pewien czas przy życiu.
Upiekło się wam. Tym razem.
Potem płynnie wchodzimy w epicką narrację.
Gdy jego ojciec zostaje porwany, Vic Lawson, człowiek wychowany przez roboty, musi opuścić rodzinny dom i ruszyć mu na ratunek. Niespodziewanie odkrywa prawdę o swojej rodzinie, która na zawsze go odmieni…
Trzy roboty mieszkają w ukrytym wśród konarów drzew domku. Giovanni Lawson to utalentowany wynalazca i głowa rodziny. Wraz z nim rodzinę tworzą siostra Ratched, maszyna-pielęgniarka, oraz rozpaczliwie pragnący miłości i uwagi odkurzacz o imieniu Rambo. Razem z nimi żyje człowiek – Victor Lawson. Są szczęśliwi, ukryci przed światem i bezpieczni. Jednak wszystko zmienia się, gdy Vic znajduje i naprawia androida oznakowanego MAL. Niebawem okazuje się, że robota łączy z Gio mroczna przeszłość…
Kiedy MAL nieświadomie zdradza ich położenie, Gio zostaje porwany i zabrany do Miasta Elektrycznych Snów. Reszta rodziny musi opuścić bezpieczny dom, aby ruszyć na jego ratunek i uchronić go przed recyklingiem lub, co gorsza, przeprogramowaniem. Vic nie wie co powinien myśleć o MALU. Z jednej strony obwinia go za porwanie Gio, z drugiej – nowy robot go fascynuje.
Oprac. do
Tekst powstał dzięki Wydawnictwu Akurat.
Za nami prapremiera spektaklu „Uwolnienie” w reż. Kuby Kowalskiego, który powstał na podstawie nagrodzonej w V Konkursie Dramaturgicznym Strefy Kontaktu sztuki Zenona Fajfera. Wrocławski Teatr Współczesny może odbierać gratulacje za dobrze rozpoczęty sezon artystyczny.
„Uwolnienie” to spektakl łamiący standardy konwencjonalnej sztuki teatralnej. Linia podziału na strefę widza i strefę aktora wyraźnie się tu załamuje. Falujemy wspólnie, widzimy siebie w przejaskrawionej soczewce, możemy swobodnie krążyć myślami w kierunku prawd uniwersalnych, zasad manipulacji, różnych zachowań społecznych, skrajnych emocji, różnorodnych odczuć. Uczestniczymy w swego rodzaju performansie, który wywołuje w każdym z nas inne skojarzenia i refleksje. Spektakl jest ciekawym doświadczeniem zamknięcia w przestrzeni, z całą masą konsekwencji, które niesie ze sobą uwięzienie. Jest zabawnie, refleksyjnie, czasem nieprzewidywalnie.
Luis Bunuel zamknął kiedyś bohaterów„Anioła zagłady” w domu, dając im szansę na pozbycie się pozorów uprzejmości. Kuba Kowalski zamknął widzów i aktorów w teatrze i dał soczewkę, żebyśmy mogli poprzyglądać się naszym kompleksom, emocjom i potrzebom.
Zespół aktorów Wrocławskiego Teatru Współczesnego robi wszystko, żeby zostawić widza z poczuciem twórczego przeżycia 75 minut. Czy po „Uwolnieniu” przychodzi ukojenie i oczyszczenie? Idźcie, zobaczycie, posłuchajcie i sprawdźcie. Warto.
W opisie spektaklu, który umieszczony jest w programie wydarzenia, czytamy:
„Uwolnienie” Zenona Fajfera rozpoczyna się dokładnie w tym samym punkcie, w którym znajduje się widz zasiadający po trzecim dzwonku na widowni teatralnej. Przed nim – zasłonięta kurtyna, spektakl zaraz się rozpocznie. Mijają minuty, godziny, a kurtyna ani drgnie. Spektakl rodzi się więc na widowni, z chóru zniecierpliwionych szeptów, ponaglań, protestów. Dla jednych brak akcji to artystyczna prowokacja; inni tak intensywnie poszukują sensu, że doznają przeżyć duchowych; większość domaga się zwrotu pieniędzy i odgraża, że trzaśnie drzwiami i nigdy nie wróci. A jednak nikt widowni nie opuści. Stopniowo wyłania się teatralna parabola, ambitna i pojemna: siedzimy i czekamy na widowisko, które usprawiedliwi naszą obecność, nieświadomi, że to my jesteśmy aktorami; żadna zewnętrzna siła nami nie pokieruje, a to jak spędzimy dany nam czas i jakie nadamy mu znaczenie zależy wyłącznie od nas.
realizatorzy:
Zenon Fajfer (autor)
Kuba Kowalski (tekst sceniczny i reżyseria)
Maks Mac (scenografia, kostiumy)
Kornelia Dzikowska (koncepcja scenografii)
Rafał Ryterski (muzyka)
Natan Berkowicz, Antoni Grałek (video)
Damian Pawella (światło)
Lina Wosik (asystentka reżysera)
Katarzyna Krajewit (inspicjentka)
Agnieszka Piesiewicz (realizacja video)
Janusz Kaźmierski, Przemysław Pogiernicki (kamery)
Piotr Postemski (realizacja dźwięku)
Jan Sławkowski (realizacja światła)
obsada:
Anna Błaut, Zina Kerste, Anna Kieca, Ewa Niemotko, Beata Rakowska, Jolanta Solarz-Szwed, Magdalena Taranta, Lina Wosik, Mariusz Bąkowski, Krzysztof Boczkowski, Rafał Cieluch, Maciej Kowalczyk, Przemysław Kozłowski, Tadeusz Ratuszniak, Maciej Tomaszewski, Mikołaj Siemionek, Mirosław Siwek
Oprac. do
Fot. Rafał Skwarek
Marcin Januszkiewicz wrócił do Impart Centrum z nieoczywistymi aranżacjami mniej lub bardziej znanych piosenek legendarnych zespołów Perfect i Lady Pank. Po brawurowych interpretacjach piosenek Osieckiej, które zabrzmiały w Imparcie 8 marca, trudno było spodziewać się kolejnego szalenie dobrego koncertu. Jak było?
Nieopisywalny talent Januszkiewicza przyćmiewa oryginalne wykonania. Piosenki w jego wykonaniu zyskują nieoczywisty charakter, jędrność interpretacyjną i aktualne treści. To wybitny człowiek sceny, teatru i piosenki, w każdym jego geście i spojrzeniu odbija się radość tworzenia i prawda przekazu. Zdaje się, że Marcin Januszkiewicz mógłby z najbanalniejszej piosenki zrobić perełkę interpretacyjną.
Jak dzisiaj wygląda Polska opowiadana tekstami zespołów popularnych w latach 80? Jak bardzo odbiega od rzeczywistości tamtych lat? Ile w nas prawdy a ile strachu przed prawdą? A ile gniewu, niezgody, ile rozczarowania i nadziei na łut szczęścia? I czy to szczęście zależy od tego, jak sobie ten świat dokoła nas urządzamy, jak na niego patrzymy? Choćby dla próby odpowiedzi dla tych kilku pytań repertuar Perfectu i Lady Pank wart jest ponownego przewertowania- twierdzi Marcin Januszkiewicz i wie co mówi.
„Mniej niż zero”, „Tańcz głupia tańcz”, „Sztuka latania”, „Fabryka małp”, „Mniej niż zero”, „Wciąż jestem obcy”, „Nie płacz Ewka”, „Wyspa, drzewo, zamek” w wykonaniu: Marcin Januszkiewicz – śpiew, Jacek Kita – piano, Łukasz Czekała – skrzypce, Piotr Domagalski – gitara basowa, Jakub Szydło – perkusja- to niebanalne światy muzyczne inkrustowane cytatami z innych utworów i filmowych ścieżek muzycznych.
Nowe rytmy, nowe akcenty, nowe światy utkane ze starych słów i melodii… Petarda w głosie, nieoczywiste rozwiązania harmoniczne… Impart przyjął w czwartek, 26 października, pod swój dach i na scenę, mistrzów muzycznych aranżacji.
Publiczność zgotowała artystom owacje na stojąco.
oprac. do
fot. jo i do
Hit wrocławskiej sceny akrobatyczno – teatralnej, zagrany w kilkunastu miastach polski ponad 100 razy dla ponad 100 000 widzów, obchodzi swoje dziesięciolecie. Pokaz specjalny akrobatycznego spektaklu odbył się w Hali Orbita, 20 października. Jubileuszowy „Prometeusz” zgromadził w hali wielu gości, a spektakl zyskał nową, widowiskową oprawę.
„Prometeusz” jest taneczno-akrobatycznym show skonstruowanym na efektownych akrobacjach, elementach teatru antycznego i hipnotyzującej muzyce. Reżyser – Kamil J. Przyboś, oparł je na micie o Prometeuszu, który za pomocą wykradzionego bogom ognia budzi w ludziach rozum, myślenie, kreatywność, pasje i zainteresowanie światem.
Imponujący rozmachem spektakl opiera się na ruchu, ale nie jest spektaklem stricte tanecznym ani pantomimicznym. Jako główny środek wyrazu artyści wykorzystują szeroko rozumiany ruch sceniczny, taniec, akrobacje oraz ekwilibrystykę cyrkową. Artyści demonstrują nieprzeciętne możliwości ludzkiego ciała. Wirują nad sceną, miotają ogniem, szybują w wiązkach laserów, wypełniają sobą całą przestrzeń dużej sceny. Podniebne ewolucje wykonują w taki sposób, jakby siła ciążenia nie dotyczyła ich wygimnastykowanych ciał, a rozum nie poddawał się logice grawitacji. Opowiadają przy tym w sposób niewerbalny uniwersalną historię buntu, zauroczenia, głupoty, zemsty i władzy.
Mitologiczna opowieść o Prometeuszu w wersji akrobatycznej po 10 latach równie silnie zachwycała, zdumiewała i budzi szacunek dla możliwości ludzkiego ciała. Twórcy wybornie budują napięcia serwując widzom amplitudę doznań zestawiając ze sobą sceny zabawne z dramatycznymi, spektakularne z kameralnymi, dynamiczne z wyciszonymi. Scena kipi od muzycznej energii. Wszystkich utworów słuchamy w nowych aranżacjach, za które odpowiadała Elżbieta Sokołowska. Brzmią one na żywo wraz z chórem Wroclove Musical Choir. Całość dopełnia Orkiestra Kameralna Silesian Art Collettive pod kierownictwem Mateusza Walacha.
oprac.do
fot. jo i do
„Prometeusz”
Twórcy:
Kamil J. Przyboś – scenariusz i reżyseria, scenografia
Maja Lewicka – choreografia
Marta Brendel – opieka i nadzór przygotowania choreograficznego
Magdalena Zawartko – przygotowanie wokalne
Elżbieta Sokołowska – kompozycje i aranżacje muzyczne
Anna Chadaj – kostiumy
Tomasz Filipiak – reżyseria świateł
Marcin Smiatek – realizacja oświetlenia
Adam Bąkowski – realizacja dźwięku
Muzyka na żywo w wykonaniu: Chóru Wroclove Musical Choir pod opieką Magdaleny Zawartko oraz Orkiestra Kameralna Silesian Art Collective pod kierownictwem Mateusza Walacha
Produkcja: Strefa Kultury Wrocław we współpracy z Everest Production
Wstęp z dziećmi od 6 roku życia
Czas trwania: 1h 30min
Dziewiętnastego października w Firleju, czyli w przestrzeni Strefy Kultury Wrocław, wystąpiła Maria Wróbel. Podczas 43. finału Przeglądu Piosenki Aktorskiej utalentowana artystka wykonała „Sto lat” w sposób, który trudno zapomnieć. Nie inaczej było w czasie koncertu sygnowanego dziesięcioletnią tradycją ujętą w nazwie „Przed premierą”. Czwartkowe spotkanie poprowadził, jak zawsze, gospodarz wieczoru, wybitny znawca gatunku- Bogusław Sobczuk.
– Kiedyś, żeby zaśpiewać coś pełnym głosem, a nie pod prysznicem i pod nosem, wchodziłam do szafy. To znaczy nie ukrywałam swojego talentu, śpiewałam w chórach, na rozpoczęciach i zakończeniach roku, problem pojawiał się wtedy, kiedy zajęcia czy akademie się kończyły, zbieraliśmy mikrofony i wracaliśmy do domu, a ja chciałam dalej śpiewać. Niezmiernie wstydziłam się zaśpiewać w warunkach pozascenicznych, więc właziłam śpiewać do szafy. Sukienki, koszule i marynarki skutecznie tłumiły piosenki ABBY, Stinga, Beyoncé i wszystkich disnejowskich księżniczek – mówi artystka.
Później, kiedy zainteresowała się pianinem, akompaniowanie samej sobie dawało jej złudne poczucie, że domownicy słyszą jej trochę mniej, ponieważ na rodzinnym pianinie marki Petrof dało się grać wyłącznie forte. W końcu, wyjawiła swojej przyjaciółce Darii na jednym z nocnych spacerów po warszawskim Starym Mieście swoje największe marzenie. – Chciałabym mieć taki koncert, żebym ja śpiewała, a wszyscy mnie słuchali – tymi słowami Maria Wróbel zdradziła swój sekret. Minęły dwa lata, dostała się do szkoły, w której mogła śpiewać w niebogłosy, a nawet mogła się nauczyć jak to robić prawidłowo. Na trzecim roku szkoły Maria wystąpiła w 43. finale PPA, później pojechała z filmem krótkometrażowym „Zobaczyłam twarz diabła” na festiwal w Cannes, gdzie spełniła dużo swoich marzeń, ale dodaje, że koncertując w recitalu spełnia, a może zaczyna to największe.
Maria Wróbel spełnia marzenia nie tylko swoje. Słuchacze jej interpretacji piosenek mogą także czuć wyruszenie, zadowolenie, rozbawienie i olbrzymią przyjemność słuchania i oglądania artystki na żywo. Dawid Sulej Rudnicki, akompaniujący wykonawczyni na fortepianie, doskonale współkreuje magiczny świata niebanalnych postaci zaklętych w tekstach piosenek. Zdaje się, że tego typu umiejętności powoli zamierają w sferze wykonawstwa utworów popularnych, dlatego szczególnie cenne są spotkania muzyczne organizowane przez Urszulę Orłowską w ramach cyklu „Przed Premierą”, stanowią kontynuację tradycji Teatru Piosenki. To balsam dla duszy spragnionych piosenek z sensem.
oprac. i fot. do i jo
Na Dużą Scenę Teatru Muzycznego Capitol przypłynął statek z nosorożcem, rozbitkami i tuzami scen operowych. Zacumował w porcie przy Piłsudskiego i zaprasza na pokład nie tylko miłośników twórczości Kościelniaka, Felliniego i Obijalskiego. Zaprasza na pokład każdego wrażliwego widza, otwartego na współczesne wątki, społeczne niedopasowania, uniwersalne prawdy i ponadczasowe treści obwinięte w poetykę absurdu, żartu i niepokojącej groteski.
Akcja musicalu „A statek płynie” (scenariusz adaptowany i reżyseria Wojciech Kościelniak) rozgrywa się, podobnie jak w filmie Felliniego będącym inspiracją do stworzenia przedstawienia, w 1914 roku. Z portu w Neapolu wypływa statek z dostojnymi pasażerami. W rejs wybierają się osoby, które chcą spełnić ostatnie życzenie zmarłej śpiewaczki operowej, Edmei Tetui i pożegnać ją podczas morskiej wyprawy zwieńczonej rozsypaniem prochów. W zapowiedziach czytamy: Żałobna podróż w gronie dystyngowanych gości staje się słodko-gorzkim zbiorowiskiem próżności i luksusu, zazdrości i bufonady. To zagranie w stylu Federico Felliniego, mistrza igrania z obrazem i słowem, który w filmie „A statek płynie” zaprasza do królestwa wybujałych osobowości. Rozkochani w operze, wyszukanym jedzeniu i pięknych strojach pasażerowie, wchodzący na pokład luksusowego statku transatlantyckiego, nie przeczuwają, że schyłek świata do jakiego przywykli, właśnie się rozpoczął.
Zapowiedź brzmi zachęcająco, ale nie jest w stanie wyrazić wszystkich niuansów, którymi obdarowują widzów twórcy. I dobrze, bo po co iść do teatru, kiedy wszystko można byłoby wyczytać z relacji, recenzji, zapowiedzi, czy opinii.
Wojciech Kościelniak trzyma formę, fason i szyk. Z właściwą sobie wrażliwością kreuje świat sceniczny zostawiając widzowi przestrzeń na zachłanne łapanie kontekstów, symboli, aluzji, absurdów, sensów…, na rozsmakowywanie się w wizualnej i językowej stronie widowiska.
„A statek płynie” wedle scenariusza adaptowanego przez reżysera jest musicalem od początku do końca śpiewanym, ale w taki sposób, że nie czujemy brzemienia przytłaczającej, trudnej, operowej frazy. Kompozytorowi- Mariuszowi Obijalskiemu i kierownikowi muzycznemu – Adamowi Skrzypkowi udaje się stworzyć muzycznie różnorodną, czasem niepokojącą, kiedy trzeba wzruszającą ścieżkę dźwiękową, po której znakomici aktorzy chodzą jak po linie. Kiedy trzeba chwieją się, żeby pokazać wady, przerysowanie charakteru swoich postaci, innym razem wbijają słuchaczy w fotel czystością, barwą i doskonałością frazy Pavarottiego.
Wizualnie wyczulonych widzów ujmują kostiumy wymyślone przez Martynę Kander. Zabrudzone szlamem nogawki eleganckich spodni i utytłane falbany ekskluzywnych sukien – już od samego początku trwania przedstawienia zapowiadają niepokojące zdarzenia. Wydaje się, że to zaszlamienie to nie jest tylko efekt brodzenia w pokładowej wodzie morskiej, to także skutek zachowań elity śpiewaczej. W różnych scenach widzimy, jak córka śpiewa do matki, że jest egoistką, bo tak ją wychowała; jak książę ma dziecięcą potrzebę wygrywania i cieszy się, jak dziecko, gdy udaje mu się wygrać w łapki ze ślepą siostrą; jak smród gnijącego mięsa powoduje wyrzucenie zwierzęcia za burtę…
Reżyser umieszcza na statku całą galerię soczystych postaci, każda z nich ma swoją historię do opowiedzenia, zaśpiewania i robi to znakomicie. Partie solowe wzruszają – ballada Dozorcy o nosorożcu w wykonaniu Rafała Kozoka, czy pieśń Teresy (w tej roli znakomita Justyna Szafran śpiewająca o miłości do Emei i pamiątce – srebrnym szalu) – to hity. Scena z basem, który za pomocą głosu usypia kurę (nie tylko ją, jak się okazuje w finale sceny), łatki przyklejane do stroju Edmei Tetui, czy chusteczka którą na ramieniu nosi znakomity w roli Aureliano – Tomasz Leszczyński, dookreślają świat bohaterów zdarzeń pokazanych w musicalu. To także fragmenty przedstawienia, które na długo pozostają w pamięci widzów.
„A statek płynie” to spektakl musicalowy, operowy i filmowy zarazem. Myślę , że jednokrotne obejrzenie nie daje widzowi poczucia odszyfrowania wielu kontekstów, bo dzieje się tu bardzo dużo i w wielu planach.
Choreograficznie (za sprawą Mateusza Pietrzaka) cały zespół zachwyca możliwościami nadawania sensów ruchom. Niektórzy są kanciaści i sztywni, inni nieprawdopodobnie zwinni i rozciągnięci. Taniec mewy (w tej roli świetna Nadia Rosiak) urzeka gibkością, zaś przejścia pasażerów statku po pokładzie są kalekie, naznaczone ich osobowościową niedoskonałością.
Groteska podszyta dramatyzmem, wstrząsające wydarzenia okraszone absurdem zachowań- to wszystko znajdziemy w najnowszym musicalu Wojciecha Kościelniaka wystawianym na Dużej Scenie Teatru Muzycznego Capitol.
Statek, którego celem było dopłynięcie do wyspy i rozrzucenie prochów zmarłej śpiewaczki operowej (w tej roli oświetlona bielą kostiumu i urody Magdalena Szczerbowska), staje się statkiem historii, na pokład którego trafiają uchodźcy, gdzie rozgrywają się popisy śpiewacze, a także uczuciowe i przyrodnicze dramaty… dzieje się tak wiele, że aż trudno to wszystko spisać. Każdy widz znajduje tu coś ważnego dla siebie i uniwersalnego zarazem. Na tym polega fenomen Kościelniakowego stylu. Musical to nie wszystko tu jest coś znacznie więcej.
oprac. do
foto. do i jo
Opera Wrocławska otworzyła nowy sezon artystyczny mozartowskimi spektaklami w reżyserii Michała Znanieckiego. „Czarodziejski flet” adresowany do dzieci i „Czarodziejski flet w Breslau” w wersji dla dorosłych wybrzmiały w gmachu operowym przy Świdnickiej.
„Czarodziejski flet w Breslau” śpiewany jest po niemiecku, z dialogami w języku polskim, inscenizacja inspirowana jest światem przedstawionym w kryminałach Marka Krajewskiego. Operowe dzieło mistrza z Salzburga, z nowymi dialogami wrocławskiego pisarza, ocieka brudną atmosferą mieszczańskiego półświatka tropionego przez funkcjonariusza wydziału kryminalnego policji z Breslau – Eberharda Mocka.
Obsada
Sarastro – Tomasz Rudnicki
Tamino – Aleksander Zuchowicz
Królowa Nocy – Maria Rozynek-Banaszak
Pamina – Marcelina Román*
I Dama – Liliana Jędrzejczak
II Dama – Dorota Dutkowska
III Dama – Elżbieta Kaczmarzyk-Janczak
I Chłopiec – Paweł Szlachta*
II Chłopiec – Artur Plinta*
III Chłopiec – Bartosz Wasiluk*
Papageno – Łukasz Rosiak
Eberhard Mock – Jacek Jaskuła
Papagena – Katarzyna Haras
Monostatos – Krzysztof Kozarek*
Zbrojny 1/ Kapłan 1 – Christian Bild
Zbrojny 2/ Kapłan 2 – Andrzej Zborowski
* – gościnnie
oprac.do i jo