13 października nakładem wydawnictwa Znak ukazał się zbiór rozmów Marii Mazurek i Wojciecha Harpuli „Nad życie. Czego uczą nas umierający”.
„Nad życie…” to książka, wobec której nie da się przejść obojętnie. To życiowe lekcje zawarte w 8 rozmowach z osobami doświadczającymi bliskości śmierci na co dzień – w pracy na oddziale intensywnej terapii, w hospicjum, jako wsparcie pacjentów czekających na przeszczep serca albo podczas policyjnych negocjacji. Są to opowieści o sytuacjach granicznych, towarzyszeniu umierającym oraz o osobach, które mierzą się ze śmiercią najbliższych.
Ta książka, to również ważne świadectwo lekarzy, psychologów czy duchownych, którzy opowiadają o swojej pracy. Towarzyszą umierającym, są przewodnikami i przewodniczkami, tak bardzo potrzebnymi w najtrudniejszych chwilach.
„Nad życie…” to tytuł ważny i potrzebny, do głębi poruszający.
oprac. d.o.
Byliśmy na próbie prasowej „Wolnego strzelca” opery romantycznej Webera wystawianej w ramach obchodów 180- lecia gmachu Opery Wrocławskiej. Tuż przed premierą realizatorzy pokazali mediom jedną ze scen. Co udało nam się zobaczyć przedstawiamy poniżej.
Nowatorskie, jak na dzieło operowe pomysły reżyserskie Cezarego Tomaszewskiego mogą przyciągnąć do opery młode pokolenie łowców sztuki. Nieco groteski; imponująca, mroczna scenografia; współczesne konteksty… budują klimat historii opartej na podaniach ludowych. „Wolny strzelec” to dobra propozycja dla sympatyków awangardy operowej.
oprac.do.
Z okazji obchodów Roku Różewicza we Wrocławiu oraz urodzin mistrza, Centrum Kultury Agora zaprosiło na wyjątkowy koncert Karoliny Cichej, która przełożyła poezję pisarza na języki muzyki. Nietuzinkowa płyta „Do ludożerców”, której zawartość zaprezentowała na scenie Karolina Cicha z zespołem, była efektem pracy piosenkarki i literaturoznawczyni nad materiałem poetycko-muzycznym pod okiem samego Tadeusza Różewicza.
Karolina Cicha, wczytując się w poezję Tadeusza Różewicza, pracowała nad muzyką do jego tekstów przez kilka miesięcy. Kolejnych kilka miesięcy potrzebował mistrz, by udzielić zgody na dopisanie do nich muzyki. To przyzwolenie zaowocowało nie tylko ciekawym materiałem koncertowym, ale też wydaniem płyty pt. „Do ludożerców”. Karolina Cicha jako kompozytorka, wokalistka, multiinstrumentalistka, z zawodu – literaturoznawczyni – doskonale poradziła sobie z trudną materią współczesnej poezji dodając do niej trochę reggae, punkrocka, hip-hopu.
Wiersze Różewicza sugerują mocną stylistykę brzmieniową. Jej połamanie wynika z samej struktury tekstów: niespokojnych, porozrywanych na fragmenty. W koncercie „Do ludożerców” było miejsce zarówno na harmonię, jak i na groteskę. Tadeusz Różewicz, którego pokazuje Karolina Cicha to poeta ponowoczesny, apokaliptyczno-komiczny, ironiczny i liryczny.
To, co robi multiinstrumentalista na scenie jest esencją muzycznych różnorodności. Ciekawie łączy improwizowane frazy muzyczne ze śpiewanymi, wykrzykiwanymi, szeptanymi słowami wierszy i poematów poety. Zespół znakomicie odczytuje potrzeby wokalistki. Włącza się do partii wokalnych i buduje przestrzeń muzyczną wariacjami na perkusji, gitarach, kontrabasie. Karolina Cicha grała na instrumentach klawiszowych, akordeonie, przetwarza dźwięki elektronicznie z wyczuciem smaku i stylu.
CK Agora uczciła 100 rocznicę urodzin Tadeusza Różewicza w stylu doskonale korespondującym ze stylistyką i formą pisarstwa mistrza słowa. Karolina Cicha z zespołem dała popis wyczucia formy i stylu.
oprac.d.o.
Pełna emocji i uczuć opowieść o tych, którzy się zagubili i muszą odnaleźć swoje miejsce na ziemi. A szczęście jest blisko i czeka. Trzeba tylko szeroko otworzyć oczy, żeby je dostrzec i schwytać.
Zośka Wichocka próbuje wrócić do równowagi po wypadku samochodowym. Nie potrafi odnaleźć się wśród ludzi w codziennym życiu. Koleżanka proponuje jej wypoczynek w swoim domku, w maleńkiej górskiej miejscowości, Nieznajomce. Zośka poznaje tam niezwykłych ludzi: Mariusza, prowadzącego schronisko dla leśnych zwierząt, starą wróżbiarkę i znachorkę Zazulinę, tajemniczego włóczęgę Aleksego. Bohaterka odkrywa na nowo świat i samą siebie, zaczyna rozumieć, jak ważna w życiu jest równowaga, dostrzega, że sama może wiele dać innym. Bo jej przyjaciele także mają problemy, i to często – bardzo poważne. W ich życiu również są zadry, blizny, poczucie straty i niespełnienia. Czy piękno natury i wzajemne zrozumienie mogą ukoić smutki i przynieść radość, spełnienie, a nawet spokój? – tego dowiemy się po lekturze najnowszej książki Agnieszki Krawczyk.

„Warkocz spleciony z kwiatów” Agnieszka Krawczyk, Wydawnictwo Filia
Pozytywna aura oplata zarówno bohaterów opowieści jak i czytelników. Informacje o naturze – roślinach, drzewach, ziołach – z którymi postaci „Warkoczyka splecionego z kwiatów” żyją w pełnej harmonii mogą z powodzeniem wyciszać i przynosić ukojenie w zgiełku codzienności. Narrator przypomina, żeby doceniać każdą chwilę i rzecz. Autorka z wdziękiem roztacza przed czytelnikiem wiejski i sielski klimat. Podczas lektury można poczuć powiew wiatru, zapach kwiatów, usłyszeć szmer strumyka i zobaczyć kolory liści drzew.
Historia Zosi, Mariusza i tajemniczej Zazuliny jest ciepła, otulająca, ma w sobie wiele magii, a jednocześnie jest osadzona w psychologii i samoakceptacji. Problemy bohaterów w otoczeniu przyrody stają się mniej bolesne.
„Warkoczyk spleciony z kwiatów” można aplikować sobie i znajomym szczególnie w chwilach jesienno- zimowej melancholii.
oprac. d.o.
Tekst powstał dzięki uprzejmości Wydawnictwa Filia.
Próbowaliście ryżu z herbatą? Jak ugotować ryż, żeby móc się nim delektować? Jak przygotować jajka, żeby wyglądały i smakowany wyśmienicie? Jak przyrządzić bulion do maczania? Na te i wiele innych pytań znajdziemy odpowiedź w książce „Gaijin gotuje. Kuchnia japońska dla nie-Japończyków”.

Ivan Orkin, Chris Ying „Gaijin gotuje. Kuchnia japońska dla nie-Japończyków”, Wydawnictwo Słowne
Ivan Orkin sam siebie tytułuje gaijinem (wym. gajdzinem) – to japońskie określenie oznaczające obcokrajowca, outsidera, czasem nawet intruza. Japońska kuchnia urzekła go, gdy był jeszcze nastolatkiem. Ale nawet po prawie trzydziestu latach spędzonych w Japonii (gdzie prowadził dwa bary z ramenem, które przyniosły mu międzynarodowy rozgłos) pozostał tym obcym. Dziś mieszka i gotuje w Nowym Jorku, ale jego miłość do japońskiej kuchni nigdy nie przeminęła.
Przygotuj pyszne i pożywne kociołki z mięsem kurczaka lub wołowiną. Urządź własne temaki party, oczaruj znajomych stołem z oden. Naucz się przygotowywać idealnego tonkatsu i zwiń swoją pierwszą wielką rolkę sushi – zachęca autor pysznej publikacji.
Japońska kuchnia Cię pociąga, ale wydaje się zbyt skomplikowana? Nie wiesz, od czego zacząć? Czujesz się onieśmielony ciężarem tradycji i zawiłymi rytuałami? W takim razie „Gaijin gotuje” jest dla Ciebie.
Doświadczenie autora i dzielenie się wspomnieniami wzbogacają instruktażowy charakter książki. Piękne zdjęcia, które stanowią duży atut albumowego wydawnictwa, zachęcają do jedzenia i przyrządzania proponowanych potraw. Zatem, wypada życzyć smacznego i zaczytanego niejednego dnia przy klasycznych daniach z Okinawy. I choć czasem autor nas skarci i każe gotować keczup, żeby uzyskał głębię i ograniczył odczucie słodyczy, to i tak warto naradzić się na reprymendę czytając i gotując dalej. A całą masę obco brzmiących nazw potraktować jako ciekawe doświadczenie językowe.
oprac. d.o.
Wydawnictwo: www.slowne.pl, Burda
Przed nami trzecia i ostatnia tegoroczna prezentacja wrocławskiego Audiofila. Odbędzie się ona w dniach 6 i 7 listopada. Podobnie jak dwie poprzednie, spotkamy się czterokrotnie w godzinach 12.00 – 14.00 i 16.00 – 18.00. Po dwie prezentacje w sobotę i niedzielę w Sali Konferencyjnej Qubus Hotel Wrocław ul. Świętej Marii Magdaleny 2. Bez zmian pozostają zasady organizacyjne. Wstęp na wszystkie prezentacje pozostaje nieodpłatny, nie ma potrzeby wcześniejszej rezerwacji miejsc pomimo ograniczenia ich tylko do trzydziestu, dezynfekcja rąk przed wejściem i przebywanie w maseczkach.
Gospodarzem ostatniej tegorocznej prezentacji będzie wrocławska firma Audio Atelier. Firma prowadzona przez pana Krzysztofa Owczarka, któremu wrocławski Audiofil wiele zawdzięcza. Nie tylko wiele udanych wcześniejszych prezentacji wtedy organizowanych pod szyldami firm Moje Audio i ART & VOICE, ale zapraszanie do Wrocławia wspaniałych gości między innymi: Nica Poulsona – Trilogy Audio System (Anglia), Reinharda Thӧressa – Thӧress – (Niemcy), Petera Mezeka – Pear Audio Analogue – (Słowenia).
Obecnie Audio Atelier to bogata oferta sprzętu audio, sprzętu adresowanego do bardzo różnego, ale wymagającego odbiorcy. Pełni pasji pracownicy, których pan Krzysztof Owczarek zatrudnia oraz piękna siedziba firmy usytuowana przy ul. Wojszyckiej 22a we Wrocławiu. To jedno z najpiękniejszych miejsc ze sprzętem audio w Polsce.
Szalenie atrakcyjnie zapowiada się program tej 3 ostatniej tegorocznej prezentacji. Po raz pierwszy zobaczymy i usłyszymy elektronikę – set włoskiej firmy Grandinote: wzmacniacz zintegrowany Shinai z kolumnami MACH 9. Wyjątkowe będą także kolumny MACH 9. Już sama ilość przetworników zwraca na nie uwagę. 9 głośników nisko / szerokopasmowych specjalnie pogrupowanych 3 x 3 i 16 głośników wysokotonowych w grupach 4 x 4. Znikoma minimalistyczna zwrotnica, specjalny układ – korelacja między bass reflexem, a linią transmisyjną, bardzo wysoka skuteczność 99dB/1W/1m. Kolumny zachwycające gęstym, swobodnym, wciągającym, naturalnym, muzykalnym dźwiękiem.
Podstawowym źródłem prezentacji będzie gramofon nowozelandzkiego producenta Well Tempered Lab AMADEUS 254 GT
Podwójny, wielowarstwowy cokół ze sklejki zatopiony w aluminium.
Izolacja piłki do squasha pomiędzy górną i dolną warstwą cokołu.
– ramię LTD.
– Elektroniczna kontrola prędkości CTRL dla przełączania 33 1/3 do 45 obr./min.
– Wyjścia zbalansowane i single-ended izolowane od cokołu i silnika.
– Unikalne łożysko Well Tempered Lab i pasek z poliestrowej nici dla znikomo niskiego kołysania i trzepotania.
Gramofon Well Tempered Lab został zoptymalizowany z wykorzystaniem własnego ramienia gramofonowego, stąd Amadeus 254 GT został fabrycznie zamontowany z 10,5-calową wersją ramienia LTD. LTD to oczywiście słynna „piłeczka golfowa”. Wcześniejsze wersje ramienia przedstawiały w rzeczywistości całą piłkę golfową jako oś, ale w modelu LTD piłeczka golfowa została przecięta na pół i działa jak dolna część osi, która znajduje się w kąpieli silikonowej. Unikalne ramię gramofonowe zostanie uzbrojone w znakomitą kanadyjską wkładkę Charisma Audio.
Za zasilanie całego systemu odpowiadać będą urządzenia hiszpańskiej firmy Vibex.
Poniżej wykaz wszystkich urządzeń:
– wzmacniacz – Grandinote Shinai
– phono – Grandinote Celio
– kolumny – Grandinote Mach 9
– gramofon – Well Tempered Lab AMADEUS 254 GT
– wkładka – Charisna Audio Signature One Moving Coil Cardridge
– zasilanie – Vibex
– tym razem źródłem pomocniczy będzie odtwarzacz CD
Podobnie jak w przypadku poprzedniej prezentacji dominować będzie muzyka odtwarzana ze starannie dobranych płyt winylowych.
Informacje o imprezie na: piotrguzekimpresariat.org f – Piotr Guzek Impresariat
Przed nami szereg wydarzeń upamiętniających historię klasycystycznego budynku przy Świdnickiej 35 – w tym roku mija 180 lat odkąd Teatr Kalte Asche, znajdujący na skrzyżowaniu dzisiejszych ulic Oławskiej i Piotra Skargi, zakończył swoją działalność na rzecz nowo wybudowanej siedziby, którą znamy dziś jako Opera Wrocławska.
Szczegóły programowe obchodów 180- lecia gmachu Opery Wrocławskiej zdradzili dyrektor Halina Ołdakowska, dyrektor artystyczny Mariusz Kwiecień, reżyser „Wolnego strzelca” Cezary Tomaszewski, dyrygent Łukasz Borowicz oraz baryton Szymon Mechliński.
Na 15 i 16 października organizatorzy zapraszają na premierę „Wolnego strzelca” w reżyserii Cezarego Tomaszewskiego. Tytuł został wybrany nieprzypadkowo – kompozytor Carl Maria von Weber w wieku 18 lat został kapelmistrzem orkiestry Teatru Kalte Asche w XIX-wiecznym Breslau. Nazywany jest też jednym z ojców niemieckiej opery romantycznej. W roli Agaty ujrzymy i usłyszymy światowej sławy sopranistkę, Aleksandrę Kurzak.
29 i 31 października oraz 11 i 13 listopada będzie można oglądnąć „Halkę” w reżyserii Grażyny Szapołowskiej.
13 listopada muzyka Beethovena ożyje w Operze Wrocławskiej na nowo, a towarzyszyć jej będą dodatkowe wrażenia wizualne, które zobaczymy słuchając uwertury koncertowej „Egmont” Ludwiga van Beethovena.
Czeka nas jeszcze m.in. wystawa poświęcona historii Opery Wrocławskiej. Ekspozycja będzie obejmowała archiwalne i rzadko udostępniane fotografie budynku Opery Wrocławskiej.
Bardzo interesująco zapowiada się „Koncert Arii Nieznanych” (26 i 28 listopada). Wydarzenie będzie zwieńczeniem pracy śpiewaka Szymona Mechlińskiego. Korzystając z zasobów światowych archiwów, odnalazł zapisy utworów, które pozostawały uśpione przez setki lat. Podczas koncertu usłyszmy kompozycje m.in. Franciszka Mireckiego, Adama Minchajmera czy Henryka Jareckiego. Uśpione utwory zaśpiewają m.in. Piotr Buszewski oraz Joanna Zawartko.
Pełny repertuar Opery Wrocławskiej dostępny jest na stronie www.opera.wroclaw.pl
oprac. i fot.do.
Na półki księgarskie właśnie trafił znakomity reportaż, wydany przez oficynę Muza, „Dzień bez Teleranka”. Rozmawiamy z jego autorką – Anną Mieszczanek – publicystką, redaktorką, animatorką społeczna i psychoedukatorką.
PIK: Co było dla Pani inspiracją do podjęcia tematu Stanu Wojennego?
Anna Mieszczanek: Kilka lat wcześniej szukałam materiału do innej książki – o wyrzucaniu z pracy dziennikarzy tuż po wprowadzeniu stanu wojennego, czyli o tej słynnej weryfikacji. Wzywali nas na rozmowy urzędnicy rządzącej wtedy partii i pracownicy Służby Bezpieczeństwa, pytali dlaczego w czasie pierwszej Solidarności, tej po strajkach w Stoczni w 1980 roku, pisaliśmy coś, co według nich nie powinno się ukazać, bo „godziło w podstawy ustroju socjalistycznego”. Próbowali namawiać do pisania tego, co dla nich wygodne. Jak ktoś się nie zgadzał, tracił pracę. Ponad tysiąc osób musiało wtedy pożegnać się z zawodem i szukać nowego sposobu zarabiania na życie. Jeden ze znanych dziennikarzy zaczął prowadzić antykwariat, inny został taksówkarzem inni robili długopisy albo puzzle na wtryskarkach. Ja sama przez pewien czas szyłam małe laleczki z polaru, które moja wspaniała sąsiadka wypychała groszkiem, doszywała główki, a potem wstawiała do sklepów.
Chciałam znaleźć w archiwach stenogramy tych rozmów weryfikacyjnych, sądziłam, że to będzie łatwe. Ale nie udało mi się, zostawiłam więc ten pomysł. A w ubiegłym roku wydawnictwo zaproponowało mi napisanie książki o 13 grudnia 1981, bliski temat. Zgodziłam się.
PIK: Czy „Dzień bez Teleranka” to ponura wizja dziwnych czasów, czy znajdziemy w książce także pogodne, nieco cieplejsze akcenty?
AM: Jest jak w życiu – i dramat i komedia. Polacy mają we krwi radzenie sobie z opresją ze strony władzy. W końcu to jest nasze wspólne, międzypokoleniowe doświadczenie i rozbiorów i II wojny, potem czasów stalinowskich, gomułkowskich, jakich kto jeszcze chce. Władza czegoś zakazywała, myśmy robili swoje, jak tylko się dało. Jak nie było można inaczej – to w konspiracji.
W stanie wojennym „ulica” natychmiast reagowała na przemoc władzy śmiechem. Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego już pierwszego dnia, zgodnie ze skrótem nazwana została „wroną” i zaraz powstał najbardziej znany greps tamtego czasu: wrona orła nie pokona.
Władza mówiła na nas „element antysocjalistyczny”, a my nosiliśmy w klapach malutkie oporniczki, bo za znaczek Solidarności można było iść do więzienia, a za opornik już trudniej.
Władza przemawiała do narodu w tych swoich okropnych dziennikach telewizyjnych o 19:30, a ludzie wychodzili wtedy gremialnie na spacery. Jak władza na to zarządziła godzinę policyjną od 19, żeby nie można było wychodzić z domu, to ludzie spacerowali w czasie wcześniejszego Teleexpresu o 17.
W podziemiu drukowało się – bez komputerów przecież – ulotki, książki. Maszynopisy po kolejnych korektach przepisywało się od nowa. Ktoś jechał z plikiem maszynopisów na drugi koniec miasta do korektorki, w tramwaju rozsypały mu się kartki i utaplały w błotku, bo zima w końcu, współpasażerowie udawali, że nic nie widzą, zbierał to biedak. Potem podziemna redakcja się zaśmiewała, ale gdyby jakiś ubek był w tym tramwaju, byłoby ponuro. Te wydrukowane ulotki i książki trzeba było rozprowadzać po ludziach, ktoś przewoził je w beczce po śledziach, żeby nie było podejrzanie.
Postrzelonego przez zomowców chłopaka po operacjach koledzy wydobyli ze szpitala wykorzystując prosektorium. No, musiał udawać trupa – klimat jak z kabaretu Macieja Zembatego. W „internatach”, czyli tych miejscach gdzie więziono działaczy pierwszej Solidarności, śpiewano zresztą gremialnie jego piosenkę, o tym, że w końcu rozpadnie się mumia Lenina, a potem
wszystkich czerwonych zgoni się gdzieś za Ural i każe im tam, do samiutkiej
śmierci, budować komunizm.
Łzy – bo przecież ludzie naprawdę ginęli, było ponad stu zabitych – i śmiech przeplatały się wtedy.
PIK: Czy reportaż historyczny to Pani ulubiona forma kontaktu z czytelnikiem i drugim człowiekiem?
AM: Lubię duże wywiady – moja pierwsza książka, Krajobraz po szoku, zrobiona jeszcze w podziemnym kwartalniku Karta składała się z wywiadów z osobami, które w młodości przeżyły wydarzenia Marca ’68. Potem, już legalnie, zrobiłam długą rozmowa z psychoterapeutą Wojciechem Eichelbergerem Jak wychować szczęśliwe dzieci, która okazała się bestselerem, bo wydana po raz pierwszy w roku 1994, do niedawna była wielokrotnie wznawiana.
W „Dniu bez Teleranka” też wywiady stały się podstawą opowieści o głównych bohaterach. Nagrywałam je ze znajomymi i znajomymi znajomych w roku 1989 i 1990, myśląc wtedy o książce zapisującej nasze doświadczenie ostatnich lat PRL. Moja młodsza córka miała wtedy pół roku, nie mogłam się zaangażować w ten nowy świat, który wtedy w ogromnym tempie się tworzył, więc nagrywałam, zapraszając ludzi do domu. Wtedy, bezpośrednio po nagraniach, tylko dwa ich fragmenty zostały opublikowane w uruchomionym na nowo po Okrągłym Stole „Tygodniku Solidarność”. Te wywiady przeleżały się w mojej szafie przez lata i dopiero teraz miałam okazję je wykorzystać.
Lubię opowiadać historie ludzi. „Dzień bez Teleranka” jest takim „Polaków portretem własnym” z lat 80. Nie skupiałam się na tym, co nam ta władza w latach 80 zrobiła. Bardziej – na tym komu to zrobiła. Jacy byliśmy wtedy, jak radziliśmy sobie z tą opresja, co nam w tym pomagało, skąd mieliśmy siłę, by wierzyć, że to przetrwamy. Z tej perspektywy rodzinne historie każdego z nas są prawdziwą skarbnicą.
PIK: Pięknie dziękuję za rozmowę.
oprac. Dorota Olearczyk
„Dzień bez Teleranka. Jak się żyło w stanie wojennym” Anna Mieszczanek