Ostatnio miałam okazję przeczytać fascynujący kryminał pt.: ,,Niebo całe w diamentach”. Ze względu na ostatnie wydarzenia w świecie, nie byłam z początku przekonana do książki, której akcja rozgrywa się w Rosji. Doszło do mnie jednak, że Rosjanie nie są niczemu winni i zabrałam się do czytania.

,,Niebo całe w diamentach” Julija Jakowlewa, Wydawnictwo Czarna Owca
Autorką powieści jest Julija Jakowlewa — pisarka, dziennikarka i historyczka baletu napisała sztukę wystawioną w londyńskim Royal Court Theatre w 2012 roku oraz wiele dramatów i książek dla dzieci, a jedne z jej utworów to ,,Czerwony jeździec” i ,,Towarzyszu mój”.
Książka ,,Niebo całe w diamentach” to wspaniały kryminał, osadzony w latach trzydziestych stalinowskiej Rosji. Jest to ostatni, trzeci tom z serii o śledczym Zajcewie. Staję on teraz przed sprawą, która od początku wydawała się mocno zagmatwana. W Leningradzie ginie aktorka filmowa. Czy była to zbrodnia z namiętności, czy może napad w celu zrabowania cennej biżuterii? Jednak Zajcew nauczył się już, że w sowieckiej Rosji nic nie jest tylko sprawą kryminalną.
Język, w jakim utwór został napisany, jest trudny, a historia zagmatwana, co moim zdaniem, dodaje tylko charakteru całej sprawie. Głównym plusem książki jest to, w jakim czasie jest zamieszczona. Niewiele utworów zabiera się za wątek ZSRR z tego okresu, dlatego z całego serca zachęcam do zapoznania się z pozycją, ponieważ jest to czas niezwykle ciekawy.
tekst i zdjęcia: Malwina Samburska
Wydawnictwo Czarna Owca
Nieobecność to bardzo interesujący stan, który w swojej ostatniej książce wydanej przez Biuro Literackie, twórczo modeluje wrocławski pisarz. Krzysztof Chronowski – jak przystało na autora o nazwisku kojarzącym się z czasem, jego upływem, następstwem i mierzeniem – nie karze czytelnikowi mierzyć się z opasłym tomem, który ledwo mieści się na półce. Lapidarność stylu jego zwięzłych impresji każe włożyć go do szuflady z etykietą frapującego literata.
Skondensowane, jakby zagęszczone od treści i sensów rozdziały falują poetyckością, narracja biegnie wzdłuż ulic z metaforami, jest przejrzysta i niecodzienna zarazem. Daje czytelnikowi dużo odkrywczej radości z podążania jej, często zaskakującymi, meandrami i puentami.
„Kocie łapki ugniatające fotel nie przesądzają o domu”.
„Książki leczą z chwiejności, więc służą za podkładki pod meble”.
„[…] ojciec skrócił ja tak, jak skraca się ułamek niewłaściwy”.
„Patrzę przez okno, brudne smugi na szybie bełtają widok przeciwległych kamienic […]”.
„Jestem światłoczuły, wolę ciemność”.
„[…] nie spałeś tyle lat, że jest ci już obojętne, gdzie położysz głowę. Od tego są parapety, krzesła, ławki w holach. Wszystko jest dla ludzi.”
Żeby rozsmakować się w Chronowskiej narracji trzeba sięgnąć po „Nieobecność”, a najlepiej sięgać po nią od czasu do czasu, by móc z coraz większą przenikliwością obserwować „mrówki odbywające pielgrzymkę do przegniłej śliwki”. Niebezpieczeństwo lekturowe – czyhające za niepozornymi rozdziałami prozy poetyckiej „Nieobecności” Krzysztofa Chronowskiego – to uzależnienie. Zatem trzeba uważać, żeby nie popaść z braku w nałóg.
Kilka słów o autorze (podaję za wydawcą)
Krzysztof Chronowski
Urodzony w 1985 roku we Wrocławiu. Laureat ogólnopolskich konkursów literackich w kategoriach prozy i dramatu. Teksty prozatorskie publikował m.in. w „Arteriach”, „Akancie”, „Afroncie”, „Twórczości” i „Pocisku”. Laureat projektu „Pierwsza książka prozą 2020” Biura Literackiego. Ukończył studia administracyjne i prawnicze. Mieszka we Wrocławiu.
oprac. Do.
Wydawnictwo Biuro Literackie
Obraz „Opłakiwanie Chrystusa” z warsztatu Lucasa Cranacha st., znajdujący się od 1970 r. w zbiorach Muzeum Narodowego w Sztokholmie przyjechał do Wrocławia. Muzeum Narodowe we Wrocławiu oraz działaniom restytucyjnym Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego odzyskało obiekt utracony w wyniku II wojny światowej.
Po 80 latach do macierzystej kolekcji wróciło dzieło z warsztatu Lucasa Cranacha starszego. Dzięki badaniom zidentyfikowano je w zbiorach Muzeum Narodowego w Sztokholmie, które dobrowolnie i bezkosztowo zwróciło obiekt do Polski. Dyrektor Muzeum Narodowego we Wrocławiu – Piotr Oszczanowski – podkreślił, że obraz znajdzie stałe miejsce na wystawie stałej „Sztuka europejska XV- XX wieku”.
Obraz powstał w 2. poł. lat 30. XVI w. w warsztacie Lucasa Cranacha st. (1472–1553), czołowego niemieckiego malarza i rytownika doby renesansu, silnie związanego z reformacją. Dzieło zostało ufundowane przez rodzinę kupca Konrada von Günterode i Anny z domu von Alnpeck, o czym świadczą herby umieszczone w dolnej partii obrazu – herb rodu von Günterode z sową w koronie oraz herb rodu von Alnpeck z głową ptaka z otwartym dziobem. Para fundatorów wraz z czwórką swych dzieci: Tillmannem, Anną, Veroniką i Apolonią, uwieczniona została na obrazie w scenie opłakiwania Chrystusa obok postaci biblijnych: Marii – matki Jezusa, Marii Magdaleny i Jana Ewangelisty.
„Niezwykłość tego dzieła polega na tym, iż w najbliższym otoczeniu zmarłego Chrystusa pojawiają się oprócz postaci świętych bohaterowie świeccy, konkretne osoby znanej z nazwiska rodziny, których reakcja na wydarzenie wydaje się być dość dwuznaczna” – wyjaśnia Piotr Oszczanowski. „Nikt ze świeckich bohaterów obrazu nie kieruje wzroku na werystycznie wręcz ukazane ciało martwego Chrystusa, a niektóre z nich – i to w sposób iście prowokacyjny – nawiązują kontakt wzrokowy z widzem”.
Uroczysta prezentacja dzieła odbyła się w Muzeum Narodowym we Wrocławiu, 31 stycznia 2022 r., w obecności wicepremiera, ministra kultury i dziedzictwa narodowego Piotra Glińskiego.
oprac. i foto. Dorota Olearczyk
„Leśne warsztaty” Anny Jodełki to znakomity poradnik nie tylko dla rodziców i nauczycieli. Jego autorka – z wykształcenia magister ochrony środowiska i coach, z wielkiej pasji edukatorka, pedagożka i wychowawczyni, doświadczona kierowniczka wypoczynku dla dzieci i młodzieży – prowadzi czytelnika zieloną ścieżką natury i opisuje walory zanurzania się w jej przestrzeni.
Ania Jodełka jest założycielką firmy „Jodełka–leśne warsztaty dla dzieci” oraz autorką książki „Leśne warsztaty. Poradnik dla nauczycieli, edukatorów i rodziców”. Od wielu lat towarzyszy dzieciom w ich wędrówce w głąb lasu i w głąb siebie. Jej przygoda zaczęła się w harcerstwie, gdzie nabierała pierwszych szlifów jako drużynowa i coraz bardziej wsiąkała w dzikie życie. Jej filozofia opiera się na wzajemnym zrozumieniu, szacunku, uważności i wierze, że dziecko jest samodzielne, kreatywne i twórcze.
Swoje „Leśne warsztaty” podzieliła na cztery części. W pierwszej odpowiedziała na pytania: dlaczego zajęcia w lesie są tak ważne? Co zyskują dzieci podczas pobytu w lesie? W drugiej udzieliła praktycznych wskazówek dla organizatorów leśnych warsztatów (od czego zacząć? Jak się przygotować? O czym pamiętać w trakcie?), trzecią część poświęciła opisom zabaw i zadań do zrealizowania podczas warsztatów lub spacerów z dzieckiem, zaś w czwartej umieściła rozmowy z leśnymi edukatorami.
Anna Jodełka stworzyła interesujący i inspirujący poradnik. Z ciekawością pochłaniają go czytelnicy -sojusznicy natury, a z tęsknotą i nostalgią – mieszkańcy dużych miast.
oprac. d.o.
Wydawca: pracownia k.
Polecamy także:
„Dzikie opowieści. Wędrówka tropem tajemnic natury” Aneta Chmielińska
Marc Ribot zgrał w Sali Czerwonej NFM. Wszedł pochylony na scenę, w ręku trzymał mocno sfatygowaną gitarę. Usiadł na krześle jakby za karę. Z daleka widać było jego brązowe buty sportowe i dłonie trzymające instrument. Czarna czapka, czarne spodnie, czarna marynarka, ciemna koszulka i głębokie pochylenie głowy w kierunku gitary- taki wizerunek artysty utrwalał się w oczach słuchaczy przez blisko półtorej godziny. Sfatygowanie instrumentu doskonale korespondowało ze strojem artysty i jego sposobem bycia. Gdybym zobaczyła gitarzystę w przejściu podziemnym, z wystawioną czapką pełną monet, grającego do przechodniów, nie czułabym zgrzytu między wizerunkiem, a przestrzenią, w której przyszło mu improwizować.
W zapowiedzi koncertu można było przeczytać:
Enigmatyczny gitarzysta Marc Ribot wydał sześć bardzo różnorodnych solowych albumów gitarowych: (m.in. John Zorn’s Book of Heads, Plays the Works of Frantz Casseus, Saints, Don’t Blame Me, Exercises in Futility), a płyta Silent Movies (Pi Recordings) z 2010 roku, chwalona przez krytyków na całym świecie, została opisana przez „Village Voice” jako „pełne smutku dzieło sztuki” i znalazła się na kilku listach Best of 2010, w tym w „LA Times”. Jego występy solowe na żywo są nieprzewidywalnymi wydarzeniami, które mogą czerpać z tych wszystkich albumów lub wykraczać poza nie. Artysta tworzy dźwiękową matrycę pamięci, swobodną improwizację, ducha czasu, pozaziemskie sygnały radiowe i wiele więcej, zawsze sprawiając, że odbiorcy słuchają w najwyższym skupieniu.
Nie da się zaprzeczyć, że Marc Ribot to artysta oryginalny. Jego sobotni koncert mógł nużyć i fascynować. Dźwięki wydobywane przez Marca z gitary akustycznej były zaskakujące, technicznie nieprzewidywalne, tonacyjnie i rytmiczne różnorodne i najczęściej niespodziewane. Jego „Wielkiej improwizacji” słuchało się z zainteresowaniem domagającym się krawieckiego przenicowania lub fali zachwytów. W Sali Czerwonej NFM zdawało się wyczuwać akustyczne drgania jednego i drugiego.
tekst: Dorota Olearczyk
foto: Julian Olearczyk
Dowcip czasem ratuje życie. Żart jest towarzysko polecany. Dykteryjka przydaje się w niemal każdej sytuacji. Opasły tom od Czarnej Owcy przychodzi z pomocą. Jego lektura rozśmiesza w nostalgicznych chwilach i staje się niezbędnikiem w sytuacji nerwowego napięcia, które towarzyszy, chyba wszystkim, od nastania pandemicznych czasów.
Jeden z największych na świecie zbiorów dowcipów żydowskich zebrany i opatrzony komentarzem przez wybitnego judaistę, tłumacza oraz poliglotę – Roberta Reuvena Stillera – przyciąga swoją wagą, kolorem i wnętrzem.

„Wielki śmiech po żydowsku, czyli wczorajszy i dzisiejszy świat w tysiącach dowcipów i dykteryjek żydowskich” Robert Stiller, Wydawnictwo Czarna Owca
W czerwonym tomie, opatrzonym wyrazistym rysunkiem brodatego mężczyzny w kapeluszu, oprócz dowcipów znajdziemy zwięzłe tłumaczenia tradycji, zwyczajów, słów, które autor umieszcza między żartami nadając całości przystępnego charakteru.
Mimochodem dowiadujemy się, że określenie parch wywodzi się z hebrajskiego wyrazu paroach – rozkwitać, co może oznaczać zarówno kwiat, jak i pęknięcie wrzodu.
W zborze są też zagadki typu:
„Dlaczego pies macha ogonem?
„Bo jest silniejszy. W przeciwnym razie ogon machałby psem.”
lub
„Dlaczego włosy na głowie prędzej siwieją niż na brodzie?
„Ponieważ są o dwadzieścia lat starsze.”

Wielki śmiech po żydowsku, czyli wczorajszy i dzisiejszy świat w tysiącach dowcipów i dykteryjek żydowskich” Robert Stiller, Wydawnictwo Czarna Owca
W opracowaniu znajdujemy żarty słowne i obyczajowe, np.
„Oj, co mnie się wczoraj wydarzyło! Mnie napadł bandyta z rewolwerem i z okrzykiem: śmierć albo pieniądze!”
„I co zrobiłeś?”
„A co ja miałem zrobić? Śmierdziałem.”„Ojciec poucza synka:
„Pamiętaj oszczędzać. Zawsze zdejmuj okulary, kiedy nie masz nic ważnego do oglądania.”„Pan trzymasz kciuk na moim kotlecie!”
Kelner: „Żeby mnie się drugi raz nie wypsnął na ziemię. Ale pan się nie martwi, kotlet nie jest taki gorący, żebym się sparzył.”
Jest też coś dla cierpiących na bezsenność.
Lekarz zalecił liczenie owiec. Pomogło?
„Jakie pomogło? Ja policzyłem 50 tysięcy owiec. Ja wziąłem i wszystkie ostrzygłem i już miałem wełnę na 50 tysięcy płaszczów. A potem to już rwałem włosy z głowy do samego rana, skąd ja wezmę 50 tysięcy podszewek?”
Żydzi potrafią, jak żaden chyba inny naród na świecie, pokpiwać i bezlitośnie drwić także z samych siebie. Ta okoliczność jest świadectwem wyjątkowego poczucia dystansu oraz inteligencji, która wyróżnia dowcip żydowski. Jego dzieje obejmują kilka tysięcy lat. Dużo więcej niż historia zbierania i publikacji tych dowcipów. „Wielki śmiech po żydowsku, czyli wczorajszy i dzisiejszy świat w tysiącach dowcipów i dykteryjek żydowskich” Roberta Stillera jest lekturą rubaszną, koszerną, elegancką i zabawną. Tom dobrze leży na półce, najlepiej umieścić go pod ręką, żeby raczyć się dowcipem regularnie i bez zbędnych poszukiwań.
oprac. do.
Tekst powstał dzięki uprzejmości Wydawnictwa Czarna Owca.
W Dolnośląskim Centrum Filmowym oprócz ambitnych filmów podają także muzykę graną i śpiewaną na żywo. Jedno i drugie serwują z klasą, szykiem i elegancją z domieszką żartu i dystansu.
W poniedziałkowy wieczór w Sali Warszawa można było przypomnieć sobie niezapomniane piosenki i motywy z kultowych filmów ostatniego stulecia. Frazy instrumentalne, słynne piosenki i zapowiedzi koncertowe sprawnie przeprowadziły słuchaczy przez historię kina i muzyki filmowej.
Na scenie kina DCF wystąpił Wrocławski Kwartet Capitalny w składzie: Beata Wołczyk, Emilia Danilecka, Joanna Trzaska i Dariusz Wołczyk, a także gościnnie: Justyna Szafran, Katarzyna Emose Uhunmwangho, Artur Caturian i Tomasz Leszczyński. W programie koncertowego wieczoru znalazły się m.in. utwory z takich filmów jak „Czarnoksiężnik z krainy Oz”, „Śniadanie u Tiffaniego”, „West Side Story”, „Ojciec Chrzestny”, „Dawno temu w Ameryce”, „Żądło”, „Misja”, „Zapach kobiety”, „Frantic”, „Władca pierścieni”, czy też „Czterdziestolatek”. Niektóre mogliśmy słuchać w wersji wokalnej, inne zabrzmiały w formie instrumentalnej.
W konferansjera nieszczędzącego ciekawostek filmowych, wcielił się z sukcesem Jarosław Perduta, który okazał się także znakomitym gospodarzem wieczoru, a nie tylko DCF-u. Zapowiadał artystów z charakterystycznym szykiem i z delikatnym żartem. Rzetelnie prowadził słuchaczy przez historię kina i ciekawostek związanych ze śpiewanymi i granymi utworami.
I choć sala kinowa nie jest w stanie zapewnić brzmienia sali koncertowej, to jej ciepłe, pluszowe i delikatne wnętrze stanowi miłą odmianę i jest w stanie zadowolić niejednego słuchacza. Tym bardziej, że muzycy i wokaliści robią wszystko, żeby wietrzny, zimny wieczór stał się udanym, ciepłym spotkaniem z melodyjną muzyką filmową.
Idźcie, zobaczcie, posłuchajcie, i nie miejcie sobie za złe, że będziecie chcieli więcej.
oprac. d.o.
foto. do i jo
„Dobre wychowanie” to kultowa powieść Amora Towlesa, autora „Dżentelmena w Moskwie”. Porywa w świat burzliwych lat 30. Nowego Jorku. To jednocześnie czarująca opowieść w stylu retro o miłości, zdradzie i wierności swoim zasadom. Znakomita proza dla wielbicieli „Śniadania u Tiffany’ego” i „Wielkiego Gatsby’ego”. Przeczytało ją ponad milion osób na całym świecie. Dziś, dzięki oficynie Znak, możemy trzymać w ręku jej nowe wydanie.

„Dobre wychowanie” Amor Towles, Wydawnictwo Znak
Fabularnie „Dobre wychowanie” zaprasza czytelnika do Nowego Jorku w ostatnią noc 1937 roku. W klubie jazzowym Katey Kontent przypadkowo poznaje młodego bankiera, Tinkera Greya. Ich światy dzieli wszystko. A jednak to spotkanie i jego zaskakujące konsekwencje sprawią, że tej nocy dziewczyna wyruszy w mającą trwać rok podróż w nieznane. Wśród najbogatszych i najbardziej wpływowych, w świecie wielkich nadziei i pragnień, będzie musiała zaufać wyłącznie swojej inteligencji i być wierna swoim zasadom…
Narracyjnie możemy spodziewać się pięknych fraz typu:
Wystukiwałam na maszynie czterysta tysięcy słów w języku równie szarym jak pagoda. Zszywałam rozszczepione bezokoliczniki, podciągałam dyndające rzeczowniki w funkcji atrybutywnej i wysiadywałam tylną część swojej najlepszej flanelowej spódnicy. Wieczorem przy kuchennym stole w samotności jadłam masło orzechowe na grzance, ćwiczyłam się w przybitce i wpustce oraz brodziłam w powieściach E. M. Forstera, chcąc po prostu zobaczyć, o co to całe zamieszanie. W sumie zaoszczędziłam czternaście dolarów i pięćdziesiąt siedem centów.
Ojciec byłby ze mnie dumny.
oprac.do.
Test powstał dzięki uprzejmości Wydawnictwa Znak.