40. Przegląd Piosenki Aktorskiej rozpoczyna się w piątek, 22 marca i potrwa do 31 marca. Dziesięć dni wypełnią spektakle, koncerty i wiele innych bezpłatnych atrakcji przygotowanych specjalnie dla miłośników piosenki aktorskiej.
Niedawno rozpoczął się radiowy plebiscyt słuchaczy na przebój 40-lecia PPA – 40 najlepszych piosenek gatunku usłyszeć można w Radio RAM. Głosujący mogą wygrać zaproszenie na Koncert Galowy „Koniec” w reż. Wojciecha Kościelniaka.
Tytuły tych utworów będzie też nosić 40 drzewek, które wspólnie z Zarządem Zieleni Miejskiej organizatorzy posadzą w okolicach Starego Miasta. Nasadzenia rozpoczną się już w tym tygodniu, a uroczyste sadzenie z szefami PPA i śpiewami studentek Studium Musicalowego Capitol – w piątek 22 marca o godzinie 12 na skwerze na rogu ulic Bogusławskiego i Stawowej (przy nasypie).
Na Podwórku Capitolu codziennie przez wszystkie dni Przeglądu organizatorzy gościć będą laureatów reżyserów i kompozytorów związanych z PPA. Studio festiwalowe poprowadzą radiowcy i legendarny konferansjer Przeglądu Bogusław Sobczuk. Pełnym anegdot, wspomnień, śmiechu i wzruszeń audycjom towarzyszyć będą piosenki śpiewane na żywo, a każde spotkanie retransmitować będzie następnego poranka Radio Wrocław, Radio RAM i Radio Wrocław Kultura. Wstęp na Podwórko Capitolu będzie wolny. Na rozmowy kanapowe i minirecitale m.in. Justyny Szafran, Janusza Radka, Katarzyny Groniec, Bartosza Porczyka, czy Marcina Januszkiewicza zaprasza dyrektor artystyczny PPA – Cezary Studniak.
Na ulicy Świdnickiej można oglądać do końca festiwalu (czyli do 31 marca) 40 zdjęć artystów związanych z PPA, czyli 40 Przykładów Portretu Artystycznego. To fotografie Łukasza Gawrońskiego, robione od kilku lat za kulisami przeglądowych koncertów przy pomocy telefony komórkowego.
W Teatrze Muzycznym Capitol, w Foyer za Witrażem i na Podwórku, można będzie posłuchać i popatrzeć na wystawę „Echo”. To instalacja IP Group, złożona ze zmultiplikowanych fragmentów wspomnień, muzyki, zdjęć i innych archiwalnych materiałów Przeglądu Piosenki Aktorskiej.
Tukany jeszcze się wykluwają- mówi Joanna Kiszkis- rzeczniczka prasowa festiwalu. W tym roku tukana publiczności przydzieli także widownia spektakli nurtu off.
Piosenki 40-lecia PPA grać będzie także wędrowna orkiestra, którą można będzie spotkać codziennie w południe przy pomniku Fredry na Starym Mieście i na 45 minut przed każdym przeglądowym koncertem.
Szczegółowy program przeglądu z opisem wydarzeń dostępny jest na stronie PPA.
Od piątku Wrocław oddychać będzie przeglądem. Piosenkę aktorską będzie można słuchać m.in. na scenach Capitolu, Teatru Polskiego, Impartu i w przestrzeni miejskiej.
oprac. d.o.
foto: Julian Olearczyk
Na Scenie Kameralnej Wrocławskiego Teatru Lalek w sobotę, 16 marca, premierowo hasał na swym rumaku błędny rycerz. Inscenizacja „Kichota” w reżyserii Joanny Gerigk zapowiadana zdjęciami, niezwykłej urody, drewnianych lalek była pełnometrażowym wydarzaniem teatralnym z przerwą i dymami okalającymi scenę i widownię.
W dwugodzinnym spektaklu przygotowanym na podstawie powieści Cervantesa „Przemyślny szlachcic Don Kichot z Manczy” (w przekładzie Wojciecha Charchalisa) Alonzo Kichada podejmuje świadomą decyzję przemiany w błędnego rycerza. I zaczyna wpływać na życie tych, których spotyka.
W „Kichocie” mamy obrazy wątpliwego moralnie duchowieństwa, palenia książek na stosie, walki z wiatrakami, czy umartwiania się bohatera i wzdychania do Ziuty Wawrzyńcówny, wyimaginowanej Dulcynei. Jest kilka zabawnych scen i dialogów, które z powodzeniem łamią sztywność zdrewniałych konstrukcji i dodają lekkości urokliwie klekoczącym rekwizytom. Powiew lekkości wnoszą do przedstawienia dobrze zaśpiewane piosenki nawiązujące stylistyką do dawnej muzyki hiszpańskiej oraz świeckiej i religijnej okresu renesansu.
Scenografia i pomysł inscenizacyjny są intrygujące, drewniane lalki przyciągają wzrok, a ich kroki rezonują z brzmieniem gitary, lutni, violi da gamba. Ale nie dajcie się zwieść sugestii, że to spektakl dla dzieci w wieku 10 lat. Raczej idźcie sami lub z oczytaną młodzieżą. W przeciwnym razie będziecie musieli tłumaczyć swoim pociechom na bieżąco takie słowa jak np. kaznodzieja, czy błędny rycerz.
Wytwornica dymu pracuje skutecznie, często skrywa szczegóły dekoracji i rysy twarzy wystruganych figurek. Drewniane lalki animowane są przez pięciu zgranych ze sobą aktorów w oryginalnej ruchomej konstrukcji scenograficznej. Żeby dostrzec wszystkie te smaczki watro siedzieć blisko sceny.
tekst: Dorota Olearczyk
foto: Natalia Kabanow
Na rynek wydawniczy trafiły nowe przygody przyjaciół z krainy Siedmiu Dębów. „7 nawyków szczęśliwego dziecka. Nowe historie” Sean Covey to kilka rozdziałów prostych historii z ilustracjami Stacy Curtisa, które autor kończy specjalnym kącikiem dla rodziców.
Historie bohaterów opowiadają m.in. o tym, jak przezwyciężyć przykre komentarze dzięki pozytywnemu myśleniu, czy jak panować nad swoimi nastrojami i humorami.
Ala przekonuje, że warto określić swój cel działania. Wandzia zwraca uwagę na współpracę z koleżankami i kolegami, a Igiełka podkreśla, jak ważne jest zadbanie o siebie. Witek przypomina, dlaczego nie zawsze warto porównywać się z innymi.
Bohaterowie każdego opowiadania uczą się jednego z dobrych nawyków. Dzięki temu dzieci poznają 7 prostych kroków, które pomogą im mądrze planować czas na naukę i odpoczynek, być dobrymi przyjaciółmi i lubianymi kolegami, radzić sobie, gdy pojawiają się kłopoty, i nie poddawać się presji grupy.
„7 nawyków szczęśliwego dziecka. Nowe historie” to kontynuacja wydanych w 2017 roku „7 nawyków szczęśliwego dziecka” autorstwa amerykańskiego pisarza Seana Coveya. Jego książki zostały przetłumaczone na 20 języków i sprzedane w ponad 4 milionach egzemplarzy. „…Nowe historie”, jak sam tytuł wskazuje, zawierają zupełnie nowe, cenne rady dla rodziców. Pokazują, jak wspierać najmłodszych w rozwoju, a dzieci, czytając je, w towarzystwie bohaterów z krainy Siedmiu Dębów poznają kolejne nawyki przydatne na całe życie. Z zabawnych i pięknie ilustrowanych opowiadań dowiadujemy się między innymi, jak nauczyć dziecko dbania o porządek, czy jak uczyć współpracy, a nie współzawodnictwa; co zrobić, żeby dziecko nie porównywało się z innymi.
oprac. Dorota Olearczyk
Tekst powstał dzięki uprzejmości Wydawnictwa Znak.
Kolejny wieczór muzycznego cyklu „Przed Premierą” rozpoczął się 13 marca, po g. 19 w sali kameralnej wrocławskiego Impartu. Tym razem na scenie stanęła Anna Górska-Micorek, która zaprezentowała recital wypełniony polską i francuską muzyką. Na fortepianie artystce akompaniował mąż, Dariusz Micorek. Gospodarzem spotkania z piosenką artystyczną na Mazowieckiej był – jak zawsze – Bogusław Sobczuk, wybitny znawca gatunku i znakomity konferansjer.
Anna Górska-Micorek, czyli bohaterka wieczoru z wykształcenia jest prawniczką i dziennikarką oraz absolwentką krakowskiej szkoły muzycznej II st. gdzie uczyła się wokalu klasycznego u prof. Jacka Ozimkowskiego i piosenki u kompozytora Andrzeja Zaryckiego.
Artystka interpretowała znakomite utwory należące do klasyki gatunku piosenki artystycznej. Z zainteresowaniem słuchaliśmy piosenek o znanych tytułach: „Na całych jeziorach ty”, „Małe kina”, „Kokaina”, Tango kat”, „Powiedziałam, że do ciebie przyjdę”, „Milord”, „Okularnicy”, „Ach panie, panowie”, „Karuzela z Madonnami”.
Na koniec Urszula Orłowska zaprosiła widzów cyklu „Przed premierą” na specjalny koncert poświęcony pamięci Romana Kołakowskiego, który odbędzie się 12 kwietnia w Imparcie. Od 20 marca w kasie Impartu będzie można odbierać bezpłatne wejściówki. Koncertowi ma towarzyszyć odsłonięcie tablicy pamiątkowej. Na scenie zaśpiewa żona Romana Kołakowskiego.
oprac. do
foto: Julian Olearczyk i Dorota Olearczyk
“Monument”, tegoroczny film Jagody Szelc, po obejrzeniu pozostawia widza z większą ilością pytań niż odpowiedzi. Choć może jest to film, który pytań nie stawia? Mając w pamięci jej poprzedni film “Wieża. Jasny dzień”, powiedziałabym, że takie właśnie kino proponuje reżyserka.
W swoim drugim pełnometrażowym filmie, Szelc od samego początku prowadzi z widzami grę. Grę dziwną, wieloznaczną, chwilami o nieoczywistych regułach, grę mroczną i posługującą się steatralizowaną rytualnością, typową bardziej dla scenicznego spektaklu niż kina.
“Monument”, będący jednocześnie autorską realizacją reżyserki, jak i filmem dyplomowym Wydziału Aktorskiego PWSFTviT w Łodzi, już od pierwszych kadrów wprowadza widza w mroczną, uwierającą rzeczywistość. Dla jednych będzie zapewne doświadczeniem niełatwym do zniesienia, inni zaś zatracą się w obrazie bez reszty. To właśnie trudna do zidentyfikowania (i zdefiniowana) atmosfera sprawia, że na pozór banalna historia grupy studentów, odbywających praktyki hotelarskie, gdzieś na skraju cywilizacji (zarazem są to jednak realia polskiej prowincji), staje się czymś więcej niż przewidujemy.

© foto: Państwowa Wyższa Szkoła Filmowa, Telewizyjna i Teatralna (PWSFTviT)
Na film składają się intensywne kadry, mocne cięcia, noisowa muzyka i pozornie pozbawiona potencjału historia, która, ewoluując powoli, kieruje się bardziej własną wewnętrzną logiką niż przyzwyczajeniami i oczekiwaniami widza. Fabuła nie tyle rozwija się ile ujawnia w wyniku tego, co odbiorca wychwytuje ze zdawkowych rozmów towarzyszących wykonywaniu przez praktykantów obowiązków, rozdzielanych przez surową Menadżerkę (w tej roli Dorota Łukasiewicz-Kwietniewska) – większa część z przydzielonych zadań to rutynowe czynności związane z bieżącą obsługą dziwnie pustego hotelu i znikomej ilości jego mieszkańców, ale niektóre (jak np. czyszczenie zagadkowego postumentu-monolitu) amplifikują poczucie niesamowitości. Sama Menadżerka jest zresztą istotną i wieloznaczną postacią, zarówno potencjalnym alter ego reżyserki i spowiedniczką bohaterów, jak też, w kulminacyjnej scenie, szamanką przeprowadzającą swoich podopiecznych przez leczniczy/oczyszczający rytuał. Wspomniana kulminacyjna scena najprawdopodobniej odsłania też autorską koncepcję pracy z aktorem (a być może i z widzem) reżyserki.
Czy jest to film dla każdego? Zdecydowanie nie. Trudna momentami do wytrzymania atmosfera, na pograniczu Triera (“Przełamując Fale”, “Królestwo”) i Lyncha (“Zagubiona Autostrada”, “Miasteczko Twin Peaks”) może zrazić widzów, którzy preferują klasyczne, linearne fabuły. Podobnie jak poprzedni film reżyserki „Monument” bazuje na klimacie i autorsko rozchwianych formułach kina gatunkowego. Fabuła zdaje się być czymś umownym, pretekstowym. W moim odczuciu film wzbudzi sporo – potrzebnych zresztą – dyskusji, wokół dość podstawowego pytania: jak powinno wyglądać teraz autorskie kino.
Film w kinach od 15 marca.
Recenzja powstała dzięki uprzejmości Kina Nowe Horyzonty.
tekst: Aleksandra Klonowska
Kto się boi Medei?
W przeciwieństwie do przeciętnej atenki Medea zamiast dbać o życie – odbiera je, zamiast tworzyć dom – niszczy ten, w którym jest podejmowana. Przesłanie jest takie: nie bądź jak Medea. Jednak, jak wiemy, teatr grecki tworzony był przez mężczyzn i w głównej mierze dla mężczyzn. Stąd też wniosek może być następujący: panowie opowiadali sobie samym historie na temat tego, jakie powinny być ich panie – te, które bierze się za żonę i te, które wychowuje się w swoich domach. Jak daleko jesteśmy od tej sytuacji dziś w Polsce w XXI wieku? Czy dalej wierzymy w czarownice ze wschodu, które mordują własne dzieci w ramach zemsty na niewiernych mężach? Czy dalej trzeba bać się silnych, niezależnych kobiet? Czy Medea musi nas jeszcze straszyć? A może lepiej dalibyśmy jej spokój i pozwolili zejść ze sceny. Po to, by mogła wybrać sama dla siebie: czy poskromi smoka, czy pokroi składniki na grecką sałatkę.
Tomasz Szczepanek
Obsada:
Medea – Agnieszka Kulińska
Jazon – Zbigniew Koźmiński
Pelias – Artur Borkowski
Glauke – Agnieszka Dziewa
Córki Peliasa – Izabela Cześniewicz, Agnieszka Dziewa, Maria Grzegorowska, Monika Rostecka
Synowie Medei – Witold Kwiecień/Mikołaj Gorzelańczyk/Kamil Mysłowski/Sebastian Szukiewicz
Twórcy spektaklu:
scenariusz i reżyseria: Tomasz Szczepanek
ruch sceniczny scen tanecznych: Agata Kisiel
konsultacje choreograficzne: Aleksandra Dziurosz
scenografia i kostiumy: Iga Kowalczuk
współpraca: Lidia Piechowiak
muzyka: Michał Kowalewski
rekwizyty i charakteryzacja: Anna Piechocka
reżyseria światła: Karolina Gębska
Plakat „Medei” zaprojektowała Marta Frej.
Miejsce akcji – Wrocław (a właściwie Breslau), czas – listopad 1945 rok. Na wielkie cmentarzysko przychodzą wygnańcy i przesiedleńcy ze wschodu, aby zgodnie z obyczajem odprawić Dziady. Tak zaczynają się „Widma” w reżyserii Jarosława Freta wystawione premierowo na deskach Opery Wrocławskiej szóstego marca 2019 roku.
Kantata Stanisława Moniuszki napisana do tekstu drugiej części „Dziadów” Adama Mickiewicza to utwór eksploatowany scenicznie w pobliskim NFM-ie podczas 52. Wratisalvii Cantans. Tym razem, z okazji obchodów 200. rocznicy urodzin Moniuszki zobaczyliśmy „Widma” w Operze Wrocławskiej. I dobrze, bo to dwie zupełnie inne inscenizacje. O ciekawym pomyśle Pawła Passiniego pisaliśmy już w relacji: Widma na 52. Wratislavii Cantans, więc odstawmy ją na bok i przejdźmy do Fretowskich „Widm”.
Reżyser i scenograf chór uczynił zbiorowym bohaterem kantaty. Na scenę wprowadził mrok, zgliszcza, powojenne ruiny, odcienie szarości, brudnego błękitu i lirnika, który wiarygodnie wprowadził widza w obrzęd.
Multimedialnym animacjom zniszczonego miasta towarzyszyły nagrobki, atrybuty niezbędne do wywołania zjawy i multiplikowane drzwi. Statyczny chór nie schodził ze sceny przez 70 minut trwania spektaklu i atakował widza prawdą słowa, dźwięku i wyrazu dramatycznego.
Spektakl był czytelny. Wybrzmiał wyjątkowo dobrze, z dużą atencją dla każdego słowa wypowiadanego i wyśpiewywanego, scenografia nie przysłaniała warstwy dźwiękowej i słownej.
„Widma” w reżyserii Jarosława Freta dobrze się oglądało i jeszcze lepiej słuchało. Prawdy moralne i przesłania dla życzących wybrzmiewały z całą intensywnością sensów w nich zawartych. Soliści i chórzyści byli jak postaci z portretów, zastygnięci w kadrze, patrzący prosto w obiektyw, czyli w oczy widzów, którzy stali się zbiorowym, ale niemym bohaterem historii.
tekst: Dorota Olearczyk
foto: Julian Olearczyk