A gdyby spojrzeć na wielkich artystów z innej perspektywy? Na przykład oczami współczesnego poety, który szpera w zakamarkach ich historii? Gabriel Leonard Kamiński powierza czytelnikom swój najnowszy tom wypełniony literackimi obrazami bliskich sobie twórców, m.in. Bohumila Hrabala, Chinua Achebe, Jorge’a Borgesa, Susan Sontag, a także poetek i poetów rodzimych, Wisławy Szymborskiej, Czesława Miłosza, Tadeusza Różewicza czy Zbigniewa Herberta. Pojawiają się tam również mniej znani twórcy, outsiderzy, oraz członkowie rodziny autora.
Im wszystkim dedykuje wiersze – „Epitafia”. Gabriel Leonard Kamiński wykracza jednak poza formę, jaką epitafium sugeruje – tworzy rozbudowane utwory, pełne refleksji o życiu, śmierci, trwaniu i twórczości.
Ozdobna czcionka roztacza metaforyczne obrazy.
Kiedy przeczuwa się koniec,
ciało powoli odchodzi,
dusza pakuje się dokładnie,
nie narzucając swojej woli…
Kamiński prowadzi nas po świecie „niezdarnie przyszytym na okrętkę”.
W „Epitafiach” możemy usłyszeć pośmiertny głos poetek i poetów, z którymi autor prowadzi rozmowy, czy w imieniu których przemawia, niekiedy traktując ich historie jako część osobistych wspomnień.
Zapamiętałem twoje ostatnie słowa:
Nigdy nie omijaj pustki.
oprac. d.o.
Tekst powstał dzięki uprzejmości Wydawnictwa Warstwy.
„Metaforyczny musical z elementami stand-upu”, spektakl, który mimo swojej dramatyczności, jest bardzo krzepiący” – tak mówią o „Widzę nic” sami twórcy.
„Na scenie Widzicie Państwo poczekalnię.
To zwykły pokój, którego lewa ściana jest ciemna.
(…)
Na podłodze poczekalni leży osiem aktorek.
To Aneta, Aneta, Aneta, Aneta, Aneta, Aneta, Aneta, Aneta.
Każda Aneta leży z prawą ręką w górze.
Po prawej za przeszkleniem dostrzeżecie Państwo dziewiątą aktorkę.
To Matka Anety.
Jest głucha na to, co mówi do niej Córka.
Aneta jest ślepa.
Nie widzi tego, co robi dla niej Matka.
I tak trwają.
Tak czekają.
A czekanie jest szczególną formą odwagi” – słyszymy ze sceny.
Potem, z przyjemnością, pozostając w poetycko- żartobliwej konwencji, dajemy się porwać realizatorom i twórcom przedstawienia w świat języka metafor Filipa Zawady – autora sztuki.
Plastyczny, scenograficznie subtelny i harmonijny, w monochromatycznych barwach, spójny, świetnie się go ogląda i równie dobrze słucha…Wielogłosowe pieśni ożywiają go w etnologicznym stylu, zabawne dialogi są przeciwwagą do trudnych treści wypowiadanych przez zmultiplikowaną bohaterkę. Filip Zawada napisał go jako monolog, Paweł Palcat wyreżyserował w dialogicznej formie. Taki jest „Widzę nic” – najnowszy spektakl przygotowany przez Wrocławski Teatr Współczesny w koprodukcji z Teatrem Modrzejewskiej w Legnicy. Grany na Dużej Scenie WTW zachęca widzów sposobem, stylem i treścią do ponownego oddania się w macki jego poetyki.
„Widzę nic” jest przedstawieniem o Anecie – trzydziestokilkuletniej, homoseksualnej, niewidomej dziewczynie, która popełnia samobójstwo i całe życie przelatuje jej przed oczami. To uniwersalna historia o potrzebie poznania i zrozumienia, a tytułowe „nie-widzenie” – paradoksalnie – umożliwia prawdziwe poznanie rzeczywistości, uwalnia od złudzeń i fałszu – czytamy w zapowiedzi przedstawienia.
Osiemdziesięciominutowy monodram rozpisany na osiem głosów i niemą matkę z chóralnymi śpiewami do muzyki Łukasza Wójcika-Zawieruchy często zachwyca, czasem śmieszy i jest udaną próbą opowiedzenia trudnej historii kobiety. Na scenie zręczną i przekonywującą kreację grupową tworzą zarówno aktorki WTW: Anna Błaut, Elżbieta Golińska, Dominika Probachta, Jolanta Solarz-Szwed, jak i legnickiego teatru Modrzejewskiej: Katarzyna Dworak-Wolak, Aleksandra Listwan, Magdalena Skiba, Małgorzata Urbańska. Gościnnie na scenie pojawia się też Małgorzata Madi Rostkowska – tłumaczka języka migowego.
oprac. do.
foto: Karol Budrewicz
PIK: Henryk Miśkiewicz to na polskiej scenie jazzowej (i nie tylko) postać wyjątkowa. Należy do wąskiego grona najwybitniejszych saksofonistów altowych, ale gra także na sopranie i na klarnecie. W latach 70. i 80. jego saksofon było słychać na co drugiej polskiej płycie, wchodził w skład zespołów Jazz Carriers oraz Sun Ship, był solistą Studia Jazzowego Polskiego Radia, do dziś jest liderem formacji Full Drive. W minionym, 2021 roku, świętując swoje 70. urodziny, nagrał z córką Dorotą i synem Michałem płytę „Nasza Miłość”. Spośród polskich muzyków jazzowych łatwiej byłoby wymienić tych, z którymi nie grał. Koncertował na całym świecie między innymi z Ewą Bem, Anną Marią Jopek, Andrzejem Jagodzińskim, Jarosławem Śmietaną, Wojciechem Karolakiem i Adzikiem Sendeckim. Improwizował z takimi gwiazdami, jak Pat Metheny, Joe Lovano czy David Murrray. Jest wielokrotnym zwycięzcą plebiscytu Jazz Top magazynu „Jazz Forum” w kategorii saksofonu altowego i klarnetu, a także zdobywcą trzech Fryderyków (m.in. Jazzowy Artysta Roku oraz Jazzowy Muzyk Roku).
28 marca w Narodowym Forum Muzyki we Wrocławiu odbędzie się niezwykły koncert Henryk Miśkiewicz & Przyjaciele, będący podsumowaniem twórczości znakomitego saksofonisty. Dlaczego podsumowanie, a nie np. nowe otwarcie? – pytamy mistrza sceny jazzowej.
Henryk Miśkiewicz: A jak inaczej nazwać wspomnienie minionych lat? Wszystko to, co wydarzyło się w moim muzycznym życiu do tej pory? Miło jest przypomnieć sobie autorskie płyty, a także te, na których pojawiłem się gościnnie, liczne programy radiowe, telewizyjne, czy wreszcie ścieżki dźwiękowe wielu kultowych polskich filmów fabularnych, które nagrałem. Ważne są również nagrody, które mnie podnosiły na duchu, przekonywały, że warto działać, że ktoś widzi moją pasję do tworzenia i wykonywania muzyki.
Podsumowanie odczuwam nie jako zamknięcie, tylko przystanek przed dalszą drogą. Zdobyte wieloletnie doświadczenie wykorzystuję teraz do rozszerzenia swoich horyzontów i muzycznej wizji. Nasz koncert będzie spotkaniem mojego pokolenia z młodymi artystami. Sam zaczynałem we Wrocławiu jako 16 latek na festiwalu Jazz nad Odrą i cieszę się, że mogę tu wracać i pokazywać świat muzyki, który wciąż we mnie ewoluuje.
PIK: Jan Ptaszyn Wróblewski obliczył, że z nikim nie grał dłużej niż z Henrykiem Miśkiewiczem, bo aż 45 lat. Przyszedł taki kudłaty dwudziestoparolatek do studia i z miejsca zaskoczył tym, że nuty czytał lepiej, niż książki czy gazety – wspomina Ptaszyn. I podkreśla fenomenalne zdolności improwizacyjne saksofonisty. Bo Henryk Miśkiewicz wycina na alcie nieziemskie solówki. I to zawsze. Na licznych płytach firmowanych własnym nazwiskiem oraz na niezliczonych, na których jego gra wynosi do stratosfery muzykę innych artystów. Bez względu na gatunek, bo Henryk ma w dorobku i pop, i rock, i bluesa, a nawet poezję śpiewaną, chociaż w sercu pozostaje rasowym, nowoczesnym jazzmanem.
W którym gatunku muzycznym czuje się Pan najlepiej, w którym najswobodniej, który uwiera Pana poczucie smaku, a którego unika Pan jak ognia?
H.M.: We wszystkich wspomnianych przez Jana Ptaszyna Wróblewskiego gatunkach poruszam się swobodnie. Lubię każdy rodzaj muzyki, pod warunkiem , że jest bliski mojemu gustowi. Podziwiam wielkie dzieła mistrzów muzyki klasycznej, na której się kształciłem najpierw w Liceum Muzycznym we Wrocławiu, a potem w Akademii Muzycznej w Warszawie. Moja rola w każdym stylu polega na jak najlepszym wykonawstwie, wtopieniu się w klimat realizowanego przedsięwzięcia, na dołożeniu swojej cegiełki tak, by zyskało, a nie straciło. Ale z całą stanowczością mogę powiedzieć, że nigdy nie zagram muzyki disco polo, to nie moje bajka (śmiech). Z racji tego, że jestem muzykiem jazzowym, to w jazzie czuję się najlepiej – mogę poprzez nią najswobodniej wyrazić siebie, oddać swoje wnętrze.
PIK: Koncert Henryk Miśkiewicz i Przyjaciele stwarza okazję do zaprezentowania minionej oraz obecnej twórczości głównego bohatera tego niezwykłego muzycznego zajścia. Pojawią się na nim znamienite postaci polskiej sceny muzycznej: Ewa Bem, Andrzej Jagodziński, Robert Kubiszyn, Sławomir Kurkiewicz, Marek Napiórkowski, Adam Nowak, Piotr Orzechowski „Pianohooligan”, Janusz Strobel, Jan „Ptaszyn” Wróblewski i oczywiście jego dzieci: Dorota i Michał Miśkiewicz. Wszak w rodzinie siła…
Czy rodzinne i przyjacielskie granie, w Pana przypadku, zawsze jest usłane różami, czy raczej rodzi się w bólu i znoju?
H.M.: Żartobliwie rzecz ujmując, w bólu rodzi się kamienie nerkowe (śmiech). Koncertowanie to największa nagroda dla muzyka, zwłaszcza teraz, w trudnych i smutnych czasach. Chwila na scenie daje możliwość przekazywania energii i własnych emocji publiczności. Czerpię z grania na saksofonie wielką radość i satysfakcję, szczególnie wtedy, kiedy występuję w doborowym towarzystwie z wyjątkowymi artystami. Najbardziej cieszę się, grając z własnymi dziećmi: Dorotą (wokalistką) i Michałem (perkusistą). Wyczuwamy się muzycznie jak „łyse konie”, nasza krew pulsuje w jednym rytmie. Z kolegami i koleżankami po fachu łączy nas, oprócz sceny, przyjaźń. Ze wspólnego muzykowania staram się czerpać same przyjemności i uniesienia. Mam nadzieję, że we Wrocławiu podzielę się ze wszystkimi tym, co najlepsze.
PIK: Koncert w NFM poprowadzi Marcin Kydryński. Obok Henryka Miśkiewicza wystąpią: Ewa Bem, Dorota Miśkiewicz, Adam Nowak, Jan Ptaszyn Wróblewski, Janusz Strobel, Marek Napiórkowski, Andrzej Jagodziński, Piotr Orzechowski „Pianohooligan”, Sławomir Kurkiewicz, Robert Kubiszyn, Michał Miśkiewicz.
To będzie niezwykłe wydarzenie muzyczne. Czy zdradzi Pan naszym czytelnikom jakieś szczegóły związane z próbami do koncertu i utworami, które zabrzmią podczas wyjątkowego wieczoru?
H.M.: Większość prób mamy już za sobą. Przed koncertem we Wrocławiu na pewno będziemy ćwiczyć program z Ewą Bem, która szykuje nam niespodzianki. Sam jestem ciekaw, co to będzie. Każdy mój gość miał pełną swobodę doboru repertuaru, choć chętnie słuchał moich sugestii. W koncercie znajdą się ważne dla mnie kompozycje, ale i rozpoznawalne hity. Cieszę się, że zaproszenie przyjął Adam Nowak z zespołu RAZ DWA TRZY i moi znakomici koledzy, łącznie z legendą naszej jazzowej sceny , Janem Ptaszynem Wróblewskim. Smaczku koncertowi doda oprawa słowna Marcina Kydryńskiego, który potrafi zaskoczyć wygrzebanymi gdzieś z czeluści anegdotami i opowiastkami z naszego muzycznego życia. Szykuje się wykwintna uczta .
PIK: Dziękuję za rozmowę.
oprac. Dorota Olearczyk
foto: Iza Grzybowska
„Ona jest inna więc niebezpieczna”. „Dlaczego boicie się tego, co nieznane?”. „Nie zostawia się drużyny. Wedy gdy przegrywa, płacze się razem”. Te i wiele innych skrzydlatych fraz wypowiadają ze sceny bohaterowie „Opowieści z Wielkich Bloków”, premierowego przedstawienia wystawianego na Dużej Scenie w WTL-u.
Genialna Smoczyca, cudowna Anna Makowska-Kowalczyk jako ekscentryczna sąsiadka, świetny insekt – psycholog polecający drzewka decyzyjne w ważnych, niejednoznacznych chwilach, wyrazista Dominika Kozłowska – jako głucha bohaterka i głucha aktorka… z gęstego dymu plotą ważną historię o Innym.
Między słowami dramatu Ewy Mikuły toczącego się w oparach gęstego dymu wybrzmiewają echa traum bliżej nieokreślonej grupy wsparcia. Oryginalne postacie przypominające insekty z ogonami i futerkami, zmutowane robaki, skrzyżowanie roztoczy ze szczurem, czyli mieszkańcy Wielkich Bloków wyprowadzają Weronikę, główną bohaterkę, ze znanej i bezpiecznej przestrzeni mieszkania. Rutyna dnia codziennego zamienia się w ciąg niebezpiecznych przygód, dzięki którym Wera, Timo, August i Yuki pokonują swoje słabości. Mama uwalnia córkę od nadopiekuńczości, a tato ujawnia swoje pozytywne uczucia i emocje.
„Opowieści z Wielkich Bloków” w reżyserii Marty Streker to spektakl adresowany do widza 8+, łączący w sobie słowo, obraz i ekspresję Polskiego Języka Migowego. Opowiada o tym, jak można radzić sobie z uczuciami powodowanymi przez wykluczenie: samotnością, złością, tęsknotą. Główna bohaterka to przedstawicielka świata niesłyszących. W spektaklu świat głuchych i świat słyszących przenikają się. Twórcy udowadniają, że komunikacja mimo różnic i podziałów jest możliwa, a najtrudniejszymi barierami do pokonania bywają te, które sami stawiamy. Przedstawienie jest tłumaczone na język migowy.
Klaustrofobiczne mieszkanie z rozpadającą się kuchnią, w której się śpi, gotuje, ubiera, dyskutuje, kłóci i świętuje powoduje szczególny rodzaj rozdrażnienie u bohaterów „Opowieści z Wielkich Bloków”. Rozdrażnieniem zarażany jest widz, co nie sprzyja entuzjastycznym opiniom i laurkowym recenzjom, choć jest ono godne uwagi.
tekst: do
Zdjęcia z próby | fot. Natalia Kabanow
Justyna Dąbrowska przychodzi do czytelników z bardzo interesującą propozycją, doskonałą na trudne czasy. Jej, wydane przez Agorę, rozmowy z psychoterapeutami „Zawsze jest ciąg dalszy” dają nadzieję, inspirują, mobilizują…
Psychoterapeuci żyją i pracują najdłużej. Dlaczego tak jest? Skąd czerpią nadzieję, witalność i sens życia? Co daje im napęd do pracy i miłości? Czym są „bąble radości”? W „Zawsze jest ciąg dalszy” Justyna Dąbrowska tak prowadzi rozmowy z mistrzami psychoterapii i psychoanalizy, żebyśmy usłyszeli odpowiedzi na ważne pytania.
Bogdan de Barbaro, Irena Namysłowska, Vamik Volkan, Lidia Mieścicka, Yona Teichman, Emanuel Berman, Hanna Jaworska, Wiktor Sedlak, Ora Dresner, Ryszard Praszkier i Wojciech Eichelberger dzielą się ciekawymi obserwacjami i metafory odnoszącymi się m.in. do sensowności życia.
I tak w kolejnych rozdziałach możemy przeczytać:
„Traumy objęte tajemnicą są jak trucizna, która się sączy i nas osłabia”.
„Egzamin z wygasania jest, jak mi się wydaje, tym najtrudniejszym”.
„Największy lęk w dużych grupach zarówno etnicznych, narodowych, religijnych, jak i ideologicznych wzbudza obawa przed „ zakażeniem” przez „Innego”. Jeśli ktoś ma poczucie, ze nie potrafi ochronić swojej indywidualnej tożsamości przez takim zakażeniem- zagłosuje na autorytarnego przywódcę, który będzie podsycał etniczne, narodowe, religijne i ideologiczne uczucia grupowe, wzmacniające poczucie tożsamości”.
„Kultura, w której żyjemy, bardzo promuje używanie siebie i innych. To jest kultura narcystyczna. A skąd się bierze narcyzm? […] wytwarza się jako obrona przed głodem emocjonalnym- jeżeli dziecko nie jest kochane odpowiednio do swoich niezbywalnych potrzeby samo musi zacząć siebie kochać, żeby przetrwać”.
„Przestrzegałbym dziś młodych przed zbyteczną powagą. Zachęcałbym, żeby uczyli się odpuszczać. Im poważniejszy jest problem, tym bardziej warto go zostawić i pisać haiku […]”.
„Ja się spotykam z przyjaciółmi w parku. Tworzymy grupę, habilitowanych meneli parkowych […] z małpeczkami w kieszeni”.
Słów kilka o autorce.
Justyna Dąbrowska – psychoterapeutka i wieloletnia redaktorka naczelna miesięcznika „Dziecko”. Zadebiutowała w 1989 roku na łamach „Gazecie Wyborczej”, pisząc felietony o swoich dzieciach i psychologii. Rozmowa z drugim człowiekiem to jej zawód, pasja i sposób na przekraczanie samotności. Pracuje także jako psychoterapeutka w warszawskim Laboratorium Psychoedukacji. Publikuje w „Tygodniku Powszechnym”, „Gazecie Wyborczej”, „Piśmie”. Została laureatką Nagrody im. Barbary Łopieńskiej za najlepszy wywiad prasowy.
oprac. d.o.
Tekst powstał dzięki uprzejmości Wydawnictwa Agora.
W co wierzą Polacy? W magię, wahadełka, pola energetyczne, wróżenie z kart, aurę, duchy, klątwy, jasnowidzów, egzorcystów, naukowy kontakt z grzybnią … Prześmiewcze, groteskowe i komiczne wizje autorów spektaklu wystawianego na Dużej Scenie we Wrocławskim Teatrze Współczesnym trzymają widzów w garści przez 150 minut (z jedną przerwą). Warto pójść, zobaczyć, pośmiać się i zastanowić. Dobra, nieskomplikowana zabawa, podszyta celowo naiwną refleksją nikomu w dzisiejszych czasach nie zaszkodzi, a wręcz przeciwnie, może pomóc.
„W co wierzą Polacy?” w reżyserii Szymona Kaczmarka, sceniczna adaptacja książki reporterskiej Tomasza Kwaśniewskiego, to spektakl komediowy, w którym aż roi się od prześmiewczych nawiązań do współczesności. Dużo w nim dymu, kadzidełek i piosenek śpiewanych w zaskakującej stylistyce.
Do biura usług ezoterycznych przychodzą biedni i bogaci, samotni i szczęśliwi, lękliwi i przebojowi klienci, którzy mają do załatwienia coś ważnego w sferze metafizycznej.
„W co wierzą Polacy?” to zaskakujący spektakl z ważnym komunikatem od grzybni, który niesiony jest znakomitymi rolami aktorskimi i nieoczywistym tekstem. W obsadzie: Anna Kieca, Beata Rakowska, Irena Rybicka, Paulina Wosik, Mariusz Bąkowski, Przemysław Kozłowski, Miłosz Pietruski, Tadeusz Ratuszniak, Maciej Tomaszewski i Mariusz Kilian (gościnnie).
To spektakl o tym, że jesteśmy różnorodni, ale w jakiś sposób połączeni wspólną niewiedzą o tym, co dalej… Z naszym życiem tu na ziemi i po śmierci. Myślę, że ta niewiedza to coś, co tworzy wspólnotę. Wspólnotę bezradności wobec dojeżdżającej nas rzeczywistości – mówi reżyser, Szymon Kaczmarek.
Warto pójść, zobaczyć, posłuchać… pośmiać się i zastanowić. Wszystko wymieszone jest w stosownych proporcjach.
tekst: do.
foto: mat. organizatorów
Teatr Muzyczny z Poznania zwabił nas ostatnio do stolicy wielkopolski spektaklem Wojciecha Kościelniaka. Dzieła tego wybitnego reżysera teatralnego wystawiane we wrocławskim Teatrze Muzycznym Capitol od wielu lat cieszą się niezmiennym powodzeniem, uznaniem i atencją. „Mistrz i Małgorzata”, „Frankenstein”, „Blaszany Bębenek”, czy studenckie spektakle (grane na AST przy ul. Braniborskiej) „Bahamut”, „ „Jutro zawsze będzie jutro”, „Wesele”, czy gdańska „Lalka” i „Chłopi” to hity teatralne, które można oglądać wielokrotnie i za każdym razem odkrywać w nich coś nowego i zaskakującego.
„Poznański „Kombinat” według Kościelniaka stworzony został do piosenek Republiki. Fabuła spektaklu muzycznego, który swoją premierę miał w czerwcu 2021 roku, osadzona została w szarej, orwellowsko-kafkowskiej rzeczywistości.
Kameralna scena poznańskiego Teatru Muzycznego nie sprzyjała aktorom, była pudełkowata, mała, głucha brzmieniowo, akustycznie płaska. Jednak artyści robili wszystko, co w ich mocy, żeby trzy godziny zapełnić tańcem, śpiewem i sensem, w najlepszy – na jaki pozwalają obiektywne warunki teatru – sposób.
Piosenki Grzegorza Ciechowskiego m.in. Śmierć w bikini, Biała flaga, Telefony, Tak tak… to ja, Moja krew, Nieustanne tango zabrzmiały z nową siłą sceniczną, spotęgowaną aktorskim działaniem, jego emocją, bliskością z widzem, który czasami był na wyciągnięcie ręki.
Kostiumy, pomysły inscenizacyjne, choreografia, jak zawsze w dziełach Kościelniaka, odgrywały olbrzymie znaczenie, budowały sensy, wizualnie uwodziły.
Ciechowski, Kościelniak świetnie rymują się artystycznie nie od dziś. W 2002 roku widzowie 23. Przeglądu Piosenki Aktorskiej mieli okazję uczestniczyć w epokowym wydarzeniu, podczas którego piosenki Republiki zabrzmiały w aktorskich interpretacjach postaci w czarno- białych soczewkach. Blisko dwadzieścia lat później Kościelniak zabrał się za ten sam repertuar i znowu wyszło znakomicie. Może on ma wybitność we krwi?
oprac.d.o
zdjęcie: organizatorów\ fot. D. Stube
Ostatnio przeczytałam książkę pt. „Tokio Ever After” autorstwa Emiko Jean. Jest to piękna opowieść o młodej Izumi, która zawsze czuła, że jest inna niż swoi rówieśnicy. Niełatwo jej było być Japonką w północnej Kalifornii. Jednak tworzyła ze swoją mamą zgraną drużynę, a przyjaciółki z klubu GDA stanowiły dla niej wielkie wsparcie.

„Tokio Ever After” Emiko Jean, Wydawnictwo Słowne
Pewnego dnia Izzy odkrywa wskazówkę dotyczącą tożsamości nieznanego jej ojca, który okazał się być cesarskim następcą tronu Japonii! A to oznaczało, że Izumi jest prawdziwą księżniczką! Od tej chwili jej życie nabiera rozpędu. Wyjeżdża do Kraju Kwitnącej Wiśni, aby poznać swojego tatę, a także poznać kraj, o którym tak często śniła. Mimo szczęścia jakie odczuwa, dziewczyna musi wybrać między dwoma światami i dwoma wersjami siebie.
„Tokio Ever After” to opowieść o poszukiwaniu siebie. To długa wędrówka, mająca na celu odnalezienie przez bohaterkę swojego miejsca na ziemi.
W historii tej znaleźć można dużo ciekawostek dotyczących Kraju Kwitnącej Wiśni, m.in. kulinarnych czy językowych.
Książka ta to świetna opowieść dla wszystkich fanów romansów i klimatów królewskich.
„Tokio Ever After” było ciekawą pozycją, jednak nie przypadł mi do gustu sposób pisania autorki. Odnosiłam wrażenie, jakby Emiko Jean na siłę próbowała napisać tę książkę w młodzieżowy sposób. Ale mimo tego, uważam tę lekturę za historię lekką i zabawną, może ona przypaść do gustu nawet starszym czytelnikom.
Emiko Jean zanim poświęciła się pisaniu zajmowała się wyrobem świec, florystyką a całkiem niedawno pracowała także jako nauczycielka. Wraz z rodzeństwem i mężem mieszka w Waszyngtonie. W przerwach od pisania czyta.
tekst i foto.: Anna Jedlecka
Tekst powstał dzięki uprzejmości Wydawnictwa Słowne.