W czwartek, 7 czerwca, w Starym Klasztorze wystąpił Mirek Czyżykiewicz z Witoldem Cisło. Na koncert czekałam długo, pielęgnując w pamięci jego wspaniały występ sprzed wielu laty, który odbył się w gotyckiej sali Starego Klasztoru. Tym razem było inaczej.
Zamiast nastrojowej Sali Gotyckiej Starego Klasztoru wypędzili artystę na Scenę Letnią, gdzie tłem dźwiękowym była betoniarka, przejeżdżające tramwaje i śmiechy bawiących się w sali obok. Krążący kelnerzy i kelnerki nie budowały nastroju odpowiedniego do spotkania z Josifem Brodzkim, Włodzimierzem Wysockim, czy Edwardem Stachurą. Złamanie paznokcia, szczególnie dla artysty grającego w tak wirtuozowski sposób na gitarze jak robi to Czyżykiewicz, nie było wesołym zdarzeniem.
Jednak, Mirosław Czyżykiewicz, może nieco przygaszony, ale z niepodrabialnym blaskiem bardowskim wyłuskał nowy blask ze starych swoich utworów. To, co robił z Witoldem Cisło – wrażliwym gitarzystą po fachu, przynosiło wiele satysfakcji artystycznych. Ich wspólne aranżacje utworów znanych z płyt „Ave”, czy „Odchodzę wracam” były kongenialne. Każde uderzenie w pudło gitary, czy muśnięcie opuszkiem lub paznokciem struny nabierało znaczeń i budowało nową przestrzeń interpretacji. „Giną ludzie”, „Bieg lat”, „Jednym szeptem”, „Kochana”, „Życie to nie teatr” zabrzmiały jak nowe, zupełnie odmienione znaczeniowo pieśni.
Artyści wystąpili w ramach Ethno Jazz Festivalu i zaprezentowali najnowszy program „The best of” Mirek Czyżykiewicz & Witold Cisło. Muzyczny projekt sceniczny był konsekwencją kilku wspólnych roboczych prób śpiewającego i grającego na gitarze Teryksa Mirka Czyżykiewicza z multiinstrumentalistą i wirtuozem gitary barytonowej i nastrojowej bałałajce Witoldem Cisło.
Znakomity projekt domaga się osobnej trasy koncertowej w najlepiej nagłośnionych salach Europy. Będę z nadzieją czekała na kolejna okazję, aby go usłyszeć.
tekst: Dorota Olearczyk
foto: Julian Olearczyk i Dorota Olearczyk
W środę Synagoga pod Białym Bocianem falowała w rytmie klezmerskich piosenek w czeskim wykonaniu.
Zespół Mamalör z Ostrawy zagrał utwory inspirowane klezmerskimi melodiami i dopełnione własnymi, autorskimi kompozycjami. Bezpretensjonalne piosenki śpiewane przez wokalistkę i aktorkę ostrawskiego teatru Komorní scéna Aréna Terezę Cisovską słuchało się znakomicie. Grupa wykonała także tradycyjne piosenki jidysz oraz utwory w języku hebrajskim. Muzycy sami siebie określili żartobliwie „wędrownymi grajkami żydowskiej muzyki”.
Zespół występował na licznych festiwalach w Czechach, na Morawach i na Śląsku, kilkakrotnie już zagrał też w Polsce. Niedawno nagrał płytę „Pumpernakle”, na której znajdziemy piosenki z tekstami znanych czeskich poetów Antonína Sova i Františka Gellnera. Między innymi utwory z tego krążka usłyszeliśmy podczas 20. Festiwalu Kultury Żydowskiej we Wrocławiu. Grupa, w skład której wchodzą: Tereza Cisovská – wokal, Tereza Vranešicová – akordeon, Palo Nowak – instrumenty perkusyjne, Jiři Macháček – skrzypce, Marek Cisovský – gitara, Jakub Freywald – gitara basowa, z wdziękiem i humorem zgranej i dobrze się bawiącej kapeli rozbujała i rozśpiewała publiczność Synagogi. Koncert zespołu Mamalör z Ostrawy świetnie współgrał z radosnym świętem, które skrywa w sobie słowo „Simcha”.
oprac. Dorota Olearczyk
foto: Julian Olearczyk
20. Festiwal Kultury Żydowskiej Simcha, znaczy radość, trwa od 2 czerwca i przyciąga wielością i różnorodnością wydarzeń.
We wtorek, podczas dnia dedykowanego marcowi 1968 roku, w Synagodze pod Białym Bocianem wystąpiła Dorota Helbin z zespołem. Artyści z Krakowa zagrali tradycyjne żydowskie pieśni.
Podczas wieczoru „HEVENU SHALOM ALECHEM” Dorota Helbin wykonała piosenki skomponowane przez Leopolda Kozłowskiego do słów napisanych przez Jacak Cygana, a także tradycyjne melodie żydowskie w autorskiej interpretacji i przy akompaniamencie absolwentów Akademii Muzycznej w Krakowie: Mateusza Dudka (akordeon), Dawida Czernika (skrzypce) i Mateusza Frankiewicza (kontrabas). Usłyszeliśmy m.in. Miasteczko Bełz, Na Kazimierzu, Balladę o Szmuliku, Jedzie Mojszele, Cymes czy Tak jak malował Pan Chagall.
oprac. d.o.
foto: Julian Olearczyk i Dorota Olearczyk
Co sprawia, że jesteśmy szczęśliwsi, zdrowsi i bardziej kreatywni? Oczywiście, że natura. Chyba nikt nie ma dziś wątpliwości, że ona leczy, a Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego (WUJ) przedstawia nawet dowody z zakresu biologii, psychologii i medycyny, doświadczenia terapeutów…, które publikuje w przystępny sposób – daleki od męczących, naukowych wywodów.
„Natura leczy, czyli co sprawia, że jesteśmy szczęśliwsi, zdrowsi i bardziej kreatywni”, taki tytuł nosi książka Florence Williams, przetłumaczona przez Andrzeja Homańczyka.
Florence Williams jest dziennikarką i redaktorką współpracującą z magazynem Outside, autorką artykułów publikowanych na łamach m.in. The New York Times i National Geographic. W swojej pracy zajmuje się tematyką natury i technologii. Jej poprzednia książka znalazła się na liście Notable Books 2012 wg The New York Times oraz zdobyła nagrodę Los Angeles Times Book Prize in Science and Technology. Wraz z rodziną mieszka w Waszyngtonie (USA).
Andrzej Homańczyk jest autorem przekładu publikacji, czyli, jak dla mnie, niezłym współautorem wydania polskiego. To dzięki umiejętnościom translatora blisko 300 stronicowa książka o charakterze naukowym nie nuży i nie nudzi, ale z literackim i faktograficznym talentem wciąga w świat leśnych terapii, spacerów po miejskich parkach.
Autorka opowiada o drażniącym hałasie i kojącym śpiewie ptaków. Analizuje i przygląda się węchowi i słuchowi. Potem przechodzi do wzroku. Wyjaśnia dlaczego spojrzenie na krzak czyni nas zdrowszymi i milszymi. Opisuje wędrówkę po Szkocji, w której panuje liberalne prawo przechodzenia przez prywatny teren. Florence Williams z chęcią i dużym oddaniem poddaje się badaniom, testom, dzięki którym poznaje swoje upodobania związane ze spacerami w różnych miejscach, reakcją na fraktale…
Przedstawia ekscytujące wyniki badań, wedle których niektóre krajobrazy mogą poprawić nasz nastrój przez „uciszanie tej części okablowania w mózgu, która odpowiada za rozczulanie się nad sobą”.
W swoje opowieści wplata trochę sceptycyzmu. Zauważa także pewne przeszkody w kontakcie z naturą. Ciekawie pisze o szkołach i przedszkolach na świeżym powietrzu.
„Natura leczy, czyli co sprawia, że jesteśmy szczęśliwsi, zdrowsi i bardziej kreatywni” to lektura warta uwagi, nie tylko w okresie bujnej zieloności, w której możemy się obecnie nurzać.
WUJ, czyli familiarnie brzmiące Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, na swojej stronie internetowej prezentuje wiele innych, ciekawie zapowiadających się publikacji.
tekst: Dorota Olearczyk
To była niezwykła, gorąca – dużo dłuższa niż zapowiadano – niedziela, we Wrocławskim Teatrze Lalek. Spędziliśmy ją w towarzystwie Jagienki, Danusi, Juranda, Zbyszka ze Spychowa i Kazia.
5. Przegląd Teatru Nowego dla Dzieci trwa i ma się znakomicie. Jest różnorodny, inspirujący, wzrusza i bawi. Spektakl „Krzyżacy” w reżyserii Jakuba Roszkowskiego przygotowany przez zespół Teatru Miniatura z Gdańska był świetnie opowiedzianą historią z mocnym, wyrazistym finałem. To pierwsza adaptacja powieści Sienkiewicza w teatrze lalkowym, jak podają źródła prasowe. Małe lalki ulepione z gliny, które można łatwo stłuc, jeżdżą na makietach koni, walczą z niedźwiedziem, obradują pod zwałami ziemi, knują w zamkach… a to za sprawą robotników – archeologów – lalkarzy, którzy poruszają niezgrabną materią swych postaci.
Przedstawienie, zrealizowane nowocześnie i z pomysłem nabiera życia i angażuje widzów przez użycie kamer, dzięki którym widzimy zbliżenia lalek i sceny unicestwiania niektórych bohaterów historii. Finałowy obraz z niszczarką do papieru, w którą wciągani są – żołnierze, wojowie, postaci z Gwiezdnych Wojen – idą na przemiał – trwa długo i jest spektakularnym zakończeniem przedstawienia. Po – gdzieś, kiedyś i dziś walczących – zostaje góra poszatkowanego w paski papieru. Bitwa pod Grunwaldem w wykonaniu Teatru Miniatura z Gdańska zyskuje ponadczasowy charakter, a wcześniejsze rytmiczne uderzanie kijem bejsbolowym w ziemisty, ubity pagórek wybija puls agresywnej wojny.
Po „Krzyżakach”, jeszcze z pulsem walki i refleksją przemiału wojujących, wbiegliśmy do nieklimatyzowanej Sali Kameralnej WTL-u. Przed nami, pod neonem „Kazio Sponge”, stanął sepleniący chłopiec z gąbki. „Estradowy wycieruch” przez ponad dwie i pół godziny opowiadał i śpiewał o kondycji artysty we współczesnym świecie i robił to tak, ze ociekająca potem publiczność ryczała ze śmiechu, ocierała łzy wzruszenia, piła, jadła, rysowała, przesuwała, śpiewała, dialogowała, machała, płaciła…, ach czego ona nie robiła.
Ach, co to był za wieczór… kabaret i wzruszenie w jednym. Rudowłosa Anna Makowska – Kowalczyk w czarnym kostiumie zaprezentowała się jako showmanka – lalkarka, matka gąbczastego Kazia, przykuwająca uwagę także na sobie podczas zaskakującego i wzruszającego coming outu scenicznego dotykającego problemów życia artysty.
Soczyste językowo, zagęszczone dużą ilością wypowiadanych słów, zabawnymi ripostami i prześmiewczą improwizacją przedstawienie – show skomponowane było ze zwierzeń, komentarzy, przemyśleń Kazia i Anny oraz nieocenionej pomocy muzycznej Grzegorza Mazonia.
Kazio o głębokim spojrzeniu i z karkiem wstydu nawijał na każdy temat bez owijania w bawełnę. Śpiewał nawet o dezynfekcji ogórków i Ministerstwie Kultury.
W programie „Estradowego wycierucha” czytamy:
Kazio Sponge ma 6 lat, niewyparzoną gębę i naturę narcystyczną. Jego wada wymowy wyprzedza jego sławę. Cierpi na gadulstwo i megalomanię. Z kompleksów czyni atut, a przeciwności bierze na klatę. Jest celebrytą, dżentelmenem, królem ciętej riposty, bywalcem, bawidamkiem, fachowcem w wyrażaniu opinii na każdy temat. Kazio Sponge to najsłynniejsza lalka w Polsce, której działalność wyszła daleko poza mury teatru. Od 2009 r., kiedy narodził się z gąbki, walczy z przekonaniem, że lalki są zarezerwowane dla dzieci. Namiętnie wchodzi w świat dorosłych, burząc konwenanse i ucząc dystansu.
ESTRADOWY WYCIERUS to uniwersalna historia o losach podupadłego artysty, o staczaniu się ze zbocza sławy na dno kultury. O codziennej chałturze życia i próbie radzenia sobie ze znikającymi lajkami na Facebooku.
Spektakl jest utrzymany w konwencji musicalu z elementami stand-upu. Dzięki interaktywnej formule widz weźmie w nim czynny udział.
Talent Anny Makowskiej – Kowalczyk i jej niezwykłe umiejętności skupiania uwagi widzów na animacji niewielką lalką, której oddaje swój wystylizowany na seplenienie głos, będziemy mogli jeszcze zobaczyć we Wrocławskim Teatrze Lalek, bo show Kazia z gąbki ma wejść do repertuaru WTL-u. Czeka nas ubaw po pachy, frywolne żarty, gorzka refleksja i chyba tyko Sponge wie, co jeszcze.
tekst: Dorota Olearczyk
foto: Julian Olearczyk i Dorota Olearczyk
15. edycja Jazztopadu rusza 16 listopada. Już dziś publikujemy program festiwalu i kilka słów od organizatorów.
Trudno nazwać Jazztopad festiwalem stricte jazzowym, bo nie da się sprowadzić jazzu tylko do jednego gatunku. Jazz to współczesny język komunikacji, który w moim przekonaniu zawiera w sobie wszelkie „rodzaje” muzyki i jest mieszanką kultur z całego świata. Taki też będzie tegoroczny Jazztopad, który podzieliłem tym razem na dwie części- mówi Piotr Turkiewicz- dyrektor artystyczny.
Pierwszy weekend to zderzenie legendy z tym, co w dzisiejszej scenie jazzowej najświeższe i, zarówno według mnie, jak i wielu krytyków, najciekawsze. Z jednej strony rzadka okazja do wysłuchania recitalu Chicka Corei, z drugiej – możliwość poznania dwóch formacji, które w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy zrobiły niewiarygodną karierę na świecie: Sons of Kemet pod wodzą Shabaki Hutchingsa i zespołu kierowanego przez Jaimie Branch, której ostatnia płyta uplasowała się na szczycie niemalże wszystkich podsumowań 2017 roku. Festiwalowe koncerty tych grup będą ich jedynymi występami w Polsce w tym roku.
Druga część festiwalu to przede wszystkim projekty przygotowane specjalnie dla Jazztopadu i odkrycia muzyczne, które prezentujemy już od kilku edycji.
Czekają nas premiery utworów takich artystów, jak Brad Mehldau, Avishai Cohen (trębacz) i Amir ElSaffar, a także prawykonanie kompozycji zespołu Australian Art Orchestra. Po raz pierwszy w duecie zagrają genialni bębniarze: legendarny Hamid Drake i mistrz australijsko-koreańskiej improwizacji Simon Barker. Zajrzymy też do muzycznego tygla w Vancouver oraz na coraz ciekawszą scenę włoską i francuską.
Na finał: Esperanza Spalding, która pojawi się we Wrocławiu po raz pierwszy i wystąpi z programem przygotowanym specjalnie dla Jazztopadu.
Oczywiście nie zabraknie też koncertów w mieszkaniach, spotkań z artystami, projektów dla dzieci i warsztatów.
Od jutra rusza sprzedaż biletów.
mat. pras.
fot. Julian Olearczyk | Chick Corea w Katowicach, wrzesień 2017 r.
Program
16.11.2018, piątek, godz. 19:00
Wrocław, NFM, Sala Główna
Chick Corea: Solo Piano
17.11.2018, sobota, godz. 19:00
Wrocław, NFM, Sala Czerwona
Sons of Kemet
Shabaka Hutchings – saksofon
Theon Cross – tuba
Thomas Skinner – perkusja
Edward Hick – perkusja
18.11.2018, niedziela, godz. 16:00
Wrocław, NFM, foyer -1
Melting Pot
Matylda Gerber – saksofon tenorowy
Gilles Vandecaveye – fortepian
18.11.2018, niedziela, godz. 19:00
Wrocław, NFM, Sala Czerwona
Jaimie Branch – Fly or Die
Jaimie Branch – trąbka
Lester St. Louis – wiolonczela
Jason Ajemian – kontrabas
Chad Taylor – perkusja
20.11.2018, wtorek, godz. 19:00
Wrocław, NFM, Sala Czerwona
TD Vancouver Jazz Festival Presents: Sick Boss
Cole Schmidt – gitara
James Meger – kontrabas
Dan Gaucher – perkusja
Peggy Lee – wiolonczela
JP Carter – trąbka
Jeremy Page – klarnet
21.112018, środa, godz. 19:00
Wrocław, NFM, Sala Czerwona
Australian Art Orchestra
Peter Knight – kompozycja, kierownictwo artystyczne, trąbka, elektronika
Andrea Keller – kompozycja, fortepian
Simon Barker – perkusja
Aviva Endean – klarnety
Erkki Veltheim – skrzypce
Judith Hamman – wiolonczela
Jacques Emery – kontrabas
Tilman Robinson – elektronika
James Macaulay – puzon
22.11.2018, czwartek, godz. 19:00
Wrocław, NFM, Sala Czerwona
Simon Barker & Hamid Drake Duo – premiera
Simon Barker – perkusja
Hamid Drake – perkusja
Bigger Vicious – premiera
Avishai Cohen – trąbka, efekty
Yonathan Avishai – fortepian, klawisze
Yonatan Albalak – gitara
Uzi Ramirez – gitara
Barak Mori – kontrabas
Aviv Cohen – perkusja
Ziv Ravitz – perkusja
23.11.2018, piątek, godz. 19:00
Wrocław, NFM, Sala Główna
Brad Mehldau & NFM Filharmonia Wrocławska – premiera
Clark Rundell – dyrygent
23.11.2018, piątek, godz. 21:00
Wrocław, Mleczarnia
Novembre
Antonin-Tri Hoang – saksofon
Romain Clerc-Renaud – fortepian
Thibault Cellier – kontrabas
Elie Duris – perkusja
24.11.2018, sobota, godz. 19:00
Wrocław, NFM, Sala Czerwona
Roots Magic
Alberto Popolla – klarnety
Errico De Fabritiis – saksofony
Gianfranco Tedeschi – kontrabas
Fabrizio Spera – perkusja
Amir ElSaffar, Ksawery Wójciński, Wacław Zimpel, Lutosławski Quartet – premiera
Amir ElSaffar – kompozycja, trąbka, śpiew
Ksawery Wójciński – kontrabas
Wacław Zimpel – klarnet
Lutosławski Quartet
25.11.2018, niedziela, godz. 19:00
Wrocław, NFM, Sala Główna
Esperanza Spalding
Wakacje tuż, tuż. Już niedługo jedni będą podróżować palcem po mapie, inni zapakują się i ruszą z plecakiem w głusz, albo lotem z walizką na Rodos. Jednak wszyscy, zanim wybiorą się do Kairu, Kapsztadu czy Limy powinni przeczytać i obejrzeć rymowany przewodnik po miastach świata autorstwa pewnego rodzeństwa z Krakowa. Michał Rusinek i Joanna Rusinek wiedzą, jak zacząć zwiedzać świat i dzielą się swoimi rymowanymi i rozrysowanymi pomysłami. A wszystko to ku uciesze małych i dużych, starszych i młodszych, zamożnych i bankrutów…
Kilka dni temu, czyli w słonecznym maju wydawnictwo Znak wypuściło na rynek księgarski znakomitą książeczkę „Kefir w Kairze. Rymowany przewodnik po miastach świata”. Czytanie jej i oglądanie może okazać się chorobliwie wciągające. Kunszt pisarski Michała Rusinka osiągnął tutaj wyżyny zabawnego, sensownego, ironicznego, absurdalnego, pastiszowego rymowania, a kolorowe rysunki Joanny Rusinek nadają się na osobną wystawę z cyklu: najlepsze ilustracje do książek dla dzieci i nie tylko.
Nie od dziś wiadomo, że Rusinkowie stanowią doskonały duet plastyczno – literacki. Już wcześniejsze, wspólne projekty rodzeństwa, takie jak: „Mały Chopin”, „Wierszyki domowe”, „Wierszyki rodzinne”, czy „Jak przekręcać i przeklinać” cieszyły oko i ucho, jeśli czytało się je na głos i oglądało w świetle. „Kefir w Kairze” jest jeszcze lepszy.
Czytelnik może wyskoczyć jednym susem do Azji albo Afryki – nie martwiąc się upałem dzikim. Zajrzeć do Kairu, gdzie kefir smutki wysiorbały, czy znaleźć się w Madrycie, gdzie wszystko jest tycie. Odwiedzić Paryż i zmienić upodobania kulinarne, poszukać słów rozpoczynających się od „pra” w Pradze, poszukać rydzów w Rydze i kupić dziewiątą sofę w Toronto.
Zabawa słowem i konteksty, w które wpuszczany jest czytelnik dzięki tekstowi i towarzyszącemu mu rysunkowi to majstersztyk, np. czterowersowi o Atenach towarzyszy ilustracja zarysu gęstej siatki ulic, na których ustawiono całą galerię anten. Wyjaśnienie pada w tekście: jak się patrzy z góry na Ateny,/ to się jest zdania, że powinny nazywać się „Anteny”. Autor nie szczędzi także porad językowych, sugeruje jak pisać poprawnie słowa: zawiei, brei, nadziei i idei przy okazji pobytu w „Taibei”. Mimochodem poznajemy kulturę, tradycje i zwyczaje teherańczyków i mieszkańców Tirany. Dowiadujemy się co łączy Zagrzeb z Zakopanem i dlaczego nic więcej nie ma o Delhi, oprócz tego, że czyta się „Deli”.
O książkach Michała Rusinka pisaliśmy już nie raz i nie dwa na łamach PIK-a, zachęcając do sięgnięcia po te perełki literackie. Więcej tutaj. Tym razem nie będziemy zachęcać, bo pewnie nakład już się wyczerpał.
tekst: Dorota Olearczyk