Listopadowo- grudniowy weekend w Ośrodku Działań Twórczych Światowid upłyną od hasłem Inspiracji i Interpretacji. Siódma edycja Festiwalu, o który zawsze chętnie piszemy, bo warto o nim pamiętać w przedświątecznym szaleństwie, to trzydniowe wydarzenie skupiające w sobie spotkania, rozmowy, warsztaty i koncerty. W tym roku niedzielny, koncert finałowy uświetnił swoją obecnością Grzegorz Turnau z zespołem.
Podczas pierwszej części koncertu finałowego VII Inspiracji-Interpretacji jury konkursu na interpretację piosenek z tekstami Leszka Aleksandra Moczulskiego (w składzie którego znaleźli się: Jan Kanty Pawluśkiewicz, Teresa Drozda, Mateusz Moczulski i Bronisław Maj) przyznało następujące nagrody: Magdalena Pasik -III nagroda, 2 tysiące zł, Hanna Czajkowska – II nagroda, 3 tysiące zł, Anna Mazurek – statuetka VII Inspiracji-Interpretacji oraz I nagroda, 5 tysięcy zł i nagroda specjalna – 5 tys. zł na dofinansowanie recitalu.
Zachwycająco, w wykonaniu laureatek Festiwalu, zabrzmiały utwory m.in. Leszka Aleksandra Moczulskiego „Czas błękitu” i „Nie widzę ciebie w mych marzeniach” oraz Jana Kantego Pawluśkiewicza „Jak kania dżdżu”. Konkursowiczkom na scenie towarzyszyli świetni akompaniatorzy – pianiści – Dominik Mąkosa i Robert Jarmużek.
Po wręczeniu nagród i prezentacji piosenek trójki laureatek wystąpił Grzegorz Turnau z zespołem.
Recital mistrza z Krakowa był wydarzeniem bez precedensu. Nowe aranżacje starych piosenek zabrzmiały zjawiskowo. W kameralnym anturażu gościnnego Światowida widzowie czuli bliskość i dużą satysfakcję ze spotkania z artystami. W programie drugiej części wieczoru znalazły się utwory z albumów Grzegorza Turnaua wydanych na przestrzeni 1991 i 2024 roku, m.in. piosenki „Bracka”, „Na plażach Zanzibaru”, „Świat się stworzył”, „Tak samo”, „Czas błękitu”, „Oddal żal”, „11:11”, „Liryka, liryka”, „Płacz po Izoldzie”, „Historia pewnej podróży”, „Byłem w Nowym Jorku” czy „Jak linoskoczek”.
Wybrzmiały też, w niezwykły sposób zaaranżowane – „Znów wędrujemy” wiersz Krzysztofa Kamila Baczyńskiego i kilka nowości z płyty, która ukaże się niebawem na rynku fonograficznym.
A teraz przyszedł czas oczekiwana – na kolejną edycję Inspiracji- Interpretacji i nowy album Grzegorza Turnaua. Wszystkim fanom Festiwalu i Turnaua pozostaje życzyć cierpliwości.
Publicystyka:
https://pik.wroclaw.pl/mariusz-kiljan-odkrywczo-w-swiatowidzie/
https://pik.wroclaw.pl/tag/szlapak-inspiracje-interpretacje/
Oprac do .i jo
„Widzę nic” to sceniczny debiut Filipa Zawady – wrocławskiego pisarza, nominowanego do Nagrody Nike. Sztukę nagrodzono na IV Konkursie Dramaturgicznym STREFY KONTAKTU 2021 za „wnikliwe rozpoznanie i oryginalne przedstawienie zagrożeń współczesnego świata”.
To rozpisana na sceniczny, wielogłosowy chór opowieść o homoseksualnej, niewidomej kobiecie. W ujęciu Zawady „nie-widzenie” umożliwia prawdziwe poznanie rzeczywistości, bo uwalnia od złudzeń i fałszu, a bohaterce daje siłę. – Obojętność może być sensem życia – podkreśla Zawada.
Spektakl powstał w koprodukcji z Teatrem Modrzejewskiej w Legnicy i bierze udział w 28. Ogólnopolskim Konkursie na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej.
Obsada:
WTW:
- Anna Błaut
- Elżbieta Golińska
- Dominika Probachta
- Jolanta Solarz-Szwed
Teatr Modrzejewskiej w Legnicy:
- Katarzyna Dworak-Wolak
- Aleksandra Listwan
- Magdalena Skiba
- Małgorzata Urbańska oraz Małgorzata Madi Rostkowska (aktorka gościnna, tłumaczka języka migowego)
Czas trwania: 80 minut
Nie byłam w Neapolu, ani na Sycylii, ale oglądałam udaną realizację baletu „Napoli” w Operze Wrocławskiej. Szczegóły na temat spektaklu, z tanecznym podskokiem entuzjazmu, opublikowaliśmy na PIK-u jakiś czas temu – https://pik.wroclaw.pl/pogodny-napoli-1841-po-premierze-w-operze-wroclawskiej/ . Teraz z pomocą przychodzi mi Wydawnictwo Czarna Owca. A jakże, nazwa zobowiązuje, jakie inne wydawnictwo mogłoby się zająć tym szemranym, mafijnym tematem, chyba nie Mamania, czy Agora?
Premiera książki była niedawno, bo 13 listopada, zatem informacje w niej zawarte można uznać za aktualne i cenne dla podróżników, wakacjuszy, fanów meandrowania po historycznych zakamarkach Włoch. Jednak trzeba przyznać, że „Włoska Mafia” autorstwa Johna Dickie nie nadaje się do noszenia w torebce, czy małym plecaczku. To gruby tom, który zasługuje na silne ręce, twarde ramię i dość dobry wzrok z powodu wielkości czcionki. Publikacja obejmuje dużą ilość szczegółowych informacji, są przypisy, indeks i fotografie. I przede wszystkim interesujący, barwny świat przestępczości, która przenika politykę, biznes i życie codzienne – od powstania republik po współczesne globalne imperium mafijne.
Wydawca zachęca do przeczytania publikacji w taki sposób:
„W 1946 roku Włochy, po wojennej zawierusze, stały się republiką demokratyczną. Jednak nad nowym państwem wciąż ciążyła klątwa, którą stanowiły trzy potężne organizacje przestępcze: sycylijska cosa nostra, neapolitańska kamorra oraz kalabryjska 'ndrangheta. Te mafijne struktury, działające od ponad stu lat, doskonaliły swoje metody, przygotowując się do najkrwawszego etapu swojej historii.
John Dickie, wykładowca historii Włoch w londyńskim University College, autor bestsellerów Cosa nostra i Mafia brotherhoods, w fascynujący sposób opisuje, jak wzrastała potęga włoskich organizacji mafijnych oraz jak zacieśniające się między nimi relacje doprowadziły do przerażających konsekwencji.
Zajrzyj za kulisy najpotężniejszych organizacji przestępczych świata i odkryj prawdziwe historie ludzi, którzy zmienili bieg włoskiej historii”.
Po takiej rekomendacji trudno nie poddać się czytelniczemu szaleństwu. Grudniowe wieczory są długie, jakby szyte w sam raz na grube książki. A może warto zamienić mały plecak lub niewystarczająco dużą torebkę na większy rozmiar? Decyzja należy do potencjalnych czytelników. Zatem wypada życzyć osobliwej przyjemności z mafijnej, makaronowej podróży w europejskim włoskim bucie z wyspiarskimi frędzlami i przyległościami.
Oprac. do
Tekst powstał dzięki uprzejmości Wydawnictwa Czarna Owca.
Najsłynniejszy Andrzej, choć imię ma trochę zmechacone- jak sam przyznaje – wystąpił w Impart Centrum przy ul. Piłsudskiego w swoje imieniny. W ostatni dzień listopada zamiast wróżyć z kart i lać wosk przez dziurkę od klucza mogłam mieć pewność, że spędzę wyśmienity wieczór, z którego wyleje się cała masa inteligentnego, podszytego melancholią, humoru. Taplałam się w nim z rozkoszą, ale bez histerii- jak zalecał w wielu fragmentach swojego monologu artysta obchodzący swoje 70 urodziny.
Piosenek w jubileuszowym wieczorze było nie za dużo. Zapowiedzi, chyba więcej, ale na takich, Poniedzielskowych zapowiedziach (pozwolę sobie użyć neologizmu osobniczego, który charakteryzuje rodzaj charyzmy scenicznej tylko jednego Andrzeja z Polski) można zbudować cały koncert i mieć dużą satysfakcję z jego wysłuchania, a po dyskretnym uśmiechu na twarzy artysty wywołanym gromkimi brawami publiczności, wnioskuję, że i występowanie mogło przynieść odrobinę przyjemności artyście, ale bez przesady, rzecz jasna.
W 2024 roku Andrzej Poniedzielski obchodzi 50-lecie pracy artystycznej, pewnie dlatego andrzejkowy wieczór obfitował w większości znane, lubiane i cenione piosenki oraz monologi. W trakcie wyjątkowego koncertu ze sceny wybrzmiały satyryczne i liryczne piosenki o miłości, szczęściu, upływie czasu – wszystkie napisane przez jubilata. Zaprezentowane w nowych aranżacjach, okraszone wysublimowanym dowcipem i inteligencją mistrza słowa powodowały wybuchy śmiechu i pomruki zrozumienia widzów szczelnie wypełniających salę.
Artyście na scenie nienachalnie towarzyszyli muzycy grający na instrumencie klawiszowym, klarnecie i gitarze.
Po koncercie foyer Imparu wypełniło się widzami, na których twarzach rysowały się zmarszczki zadowolenia z udanego wieczoru. I to chyba najpiękniejsze zmarszczki, jakie widuje się u widzów tylko po spotkaniu z wyśmienitymi artystami. Niektórzy stali w kolejce po płaszcz w szatni nucąc:
trzymaj się swoich chmur
mieszkaj tam, a bywaj tu
każdy tę nadzieję ma
zagrać w filmie „Życie 2”
inni myśleli o tym, że:
Chyba już można iść spać
Dziś pewnie nic się nie zdarzy
Chyba już można się położyć
Marzeń na jutro trzeba namarzyć
Byli też i tacy, którzy wspominali:
La La La
La La La
Ta piosenka to piosenka całkiem zła
To piosenka, która mówi
Jak się nie ma, co się lubi
To nie lubi się i tego, co się ma
Oprac. i fot. do
Wrocławskie Targi Dobrej Książki to wyjątkowe wydarzenie, podczas którego miłośnicy książek mają okazję nie tylko uzupełnić swoje książkowe zbiory, odwiedzając stoiska obecnych na WTDK Wydawców, ale również spotkać się z ulubionymi autorami, uczestniczyć w spotkaniach, warsztatach i panelach dyskusyjnych.
Wrocławskie Targi Dobrej Książki od ponad trzydziestu lat wzbogacają kulturalny krajobraz miasta, przyciągając zarówno znanych pisarzy, jak i entuzjastów literatury, tworząc inspirującą przestrzeń dla miłośników czytelnictwa.
5 – 8 grudnia 2024
- 5 grudnia (czwartek) godz. 12.00-19.00
- 6 grudnia (piątek) godz. 11.00-19.00
- 7 grudnia (sobota) godz. 11.00-19.00
- 8 grudnia (niedziela) godz. 11.00-17.00
Wrocławskie Targi Dobrych Książek odbywają się od 1992 roku – najpierw jako Spotkania Wydawców Dobrej Książki – które odbywały się w kilku miastach, m.in. w Gdańsku, Krakowie czy Warszawie.
Początkowo organizacją imprezy we Wrocławiu zajmowało się Wydawnictwo Zakładu Narodowego im. Ossolińskich, następnie Wydawnictwo Dolnośląskie. Zmieniali się organizatorzy, ale i lokalizacje wydarzenia; najpierw był to budynek Opery Wrocławskiej, później Ratusz.
Spotkania przetrwały jedynie w stolicy Dolnego Śląska, zmieniając nazwę najpierw na Wrocławskie Promocje Dobrych Książek, a w 2013 roku – na Wrocławskie Targi Dobrych Książek. Do 2015 roku organizatorem Targów była Miejska Biblioteka Publiczna, w roku 2016 pieczę nad tym wydarzeniem (jak również Targami Książki dla Dzieci i Młodzieży Dobre Strony) przejął Wrocławski Dom Literatury.
W 2019 roku WTDK połączyły się z Targami Dobre Strony, tworząc jedno grudniowe wydarzenie. Od 2022 operatorem WTDK jest Fundacja Halo Targi. Wrocławskie Targi Dobrych Książek to jedna z największych tego typu imprez w Polsce.
„Duma i gniew. Uciekinierzy” to opowieść obyczajowa o tajemnicach rodzinnych, patriotyzmie, zdradzie, sprawiedliwości i chęci zemsty. Skomplikowaną historię dwojga młodych ludzi ukazanych na tle burzliwych wydarzeń końca XVIII wieku stworzyła Joanna Jakubczak publikująca pod pseudonimem Joanna Jax. Wydawnictwo Skarpa Warszawska ma na swoim koncie dużo książek obyczajowych tej autorki.
Joanna Jax słynie z bestselerowych sag rodzinnych, z umiejętnie rysowanego tła historycznego, dynamicznych opowieści i kreślenia portretów wielowymiarowych bohaterów. Jej najnowsza książka nie jest ani wywrotowa, ani rewolucyjna pod względem techniki i stylistyki narracyjnej. Pisarka pielęgnuje autorski sposób kreślenia fabuły, przez co doskonale dostraja się do oczekiwań swoich czytelników. Tym razem zaprasza nas do narracyjnej rzeczywistości magnatów, kamerdynerów i szlacheckich rodów.
Opis fabuły „Dumy i gniewu” niech będzie tego potwierdzeniem.
Józef Rastawicki, pisarz sądowy na dworze królewskim w nagrodę za udział w akcji odbicia z rąk porywaczy króla Stanisława Augusta Poniatowskiego otrzymuje niewielki majątek na Podolu i przenosi się tam wraz z żoną i synem, Miłoszem. Doceniając wagę wykształcenia, wysyła pierworodnego do szkół w Warszawie, a potem do Paryża. Józef uważa, że jego syna czeka wielka kariera i liczy, że Miłosz, podobnie jak niegdyś on, trafi na dwór królewski. Pewnego jednak dnia młody Rastawicki zostaje świadkiem morderstwa. Okoliczności sprawiają, że pozwala uciec sprawcy i przez to sam zostaje oskarżony o tę zbrodnię. Musi uciekać i zmieniać miejsca pobytu, a jego życie zamiast się ustabilizować, przypomina wielką wędrówkę po Europie. Dwa zaprzyjaźnione ze sobą rody szlacheckie, Barszczewskich i Łubieńskich postanawiają zacieśnić swoje więzy poprzez mariaż Bogdana Barszczewskiego i Aleksandry Łubieńskiej. Ślub jednak musi zostać przełożony, ponieważ w domu Barszczewskich dochodzi do tragedii. Tymczasem, gdy nadchodzi właściwy czas, przyszła panna młoda znika bez śladu wraz ze swoją służącą, Matyldą.
Może tak zarysowana akcja zachęci niedoszłych jeszcze czytelników Joanny Jax do bezpiecznego wtopienia się, na kilka zimowych wieczorów, w świat XVIII wiecznych oberży lub choćby przekartkowania rozdziałów w poszukiwaniu bezpiecznej izby w Polsce pod zaborami.
Oprac. do
Tekst powstał dzięki uprzejmości Wydawnictwa Skarpa Warszawska.
Spektakl premierowy w Centrum na Przedmieściu okazał się być monodramem Adama Pietrzaka, współtwórcy i jednego z założycieli Teatru Układ Formalny. „Dzień Ojca” w reżyserii Macieja Rabskiego powstał w koprodukcji z Muzeum Pana Tadeusza / Ossolineum. To przedstawienie o synowsko-ojcowskich relacjach, odchodzeniu, godzeniu się ze stratą, rozliczaniu się z przeszłością, wspomnieniach lat dziecięcych.
Główny bohater – Konrad- mierzy się z mitami i stereotypami na temat ojcostwa z lat 90 i 2000. Dzieje się to w otoczeniu realistycznych przedmiotów z okresu przełomu wieków. Na szafce stoi telewizor kineskopowy, do magnetowidu wkładana jest kaseta VHS, do odtwarzacza płyt kompaktowych – CD, na ścianie wisi portret papieża. Czerwony rowerek przywołuje wspomnienia nauki jazdy na nim. Przestrzeń sceny okalają fotele, na jednym z nich siedzi, jak się później okazuje, Konrad- niemowlę – plastikowy, nagi bobas, którego w jeden ze scen figura ojca zachęca do spróbowania piwa. Karton z napisem „rzeczy taty” – staje się skrzynią, z której bohater wyciąga garnitur i sandały po ojcu razem z wesołymi i przykrymi wspomnieniami dzieciństwa.
Zanim wnikniemy w jego strzępy pamięci i zdarzeń, uczestniczymy w autoterapii. Przyglądamy się relacji Konrada ze swoim ojcem. Dostajemy obraz, wydawałoby się, zwykłej kochającej się polskiej, katolickiej rodziny: ojciec, matka… i syn. Z pozoru nic nadzwyczajnego, a jednak ciężar pamięci okazuje się traumatyczny dla młodego, wrażliwego chłopca, a potem mężczyzny.
Spektakle w Układzie Formalnym to realizacje, które nie pozostawiają widza obojętnym. „Dzień Ojca” na pewno do nich należy. Podobnie jak wcześniejsze, o których pisaliśmy na łamach PIK-a. Publicystyka – https://pik.wroclaw.pl/?s=układ+formalny
„Dzień Ojca” to spektakl oparty na tekście Macieja Rabskiego pt. „Nieojciec.Niesyn” oraz na fragmentach tekstu Adama Michała Pietrzaka pt. „Projekt Ojciec”.
Czas trwania: około 60 minut
Spektakl rekomendowany dla widzów od 15. roku życia.
REALIZATORZY/ REALIZATORKI
scenariusz/ reżyseria/ scenografia MACIEJ RABSKI
reżyseria światła/ projekcje KACPER SCHEFFLER
muzyka WIKTOR GRZEGORZEWSKI
kostiumy/rekwizyty BARBARA SCHEFFLER
głos z offu MAREK SZTARK, NATALIA DUDZIAK
obsada
ADAM PIETRZAK
Spektakl powstał w koprodukcji Teatru Układ Formalny oraz Muzeum Pana Tadeusza / Ossolineum.
Projekt powstał w ramach stypendium artystycznego Marszałka Województwa Dolnośląskiego dla osób zajmujących się twórczością artystyczną oraz upowszechnianiem kultury.
Projekt jest realizowany w ramach Stypendium Artystycznego Prezydenta Miasta Wrocławia.
Oprac. i fot. do
Scena na dziedzińcu przeszklonego Teatru Muzycznego Capitol, tak zwane Podwórko – otwarta przestrzeń z wieloma wejściami i wyjściami, z balkonami, zieloną ścianą… a od września (wtedy miał miejsce wernisaż wystawy Anastasii Rydlevskiej) z zawieszonym na suficie podwórka (jeśli podwórko może mieć sufit) kilimem – instalacją reagującą na przepływ powietrza. Krzesła ustawione amfiteatralnie w kierunku napisu „Teatr” umieszczonego nad portalem wejściowym, przez który zwykle chodzi się do szatni i na widownię. Pod napisem, na pierwszym planie – fortepian, perkusja, klarnet… Za chwilę zacznie się przedstawienie o intrygującym tytule „Zatańczyć jesień. Dialogi na trąbki i nogi z użyciem dyrygenta”. Siadamy w ostaniem rzędzie, prawie pod palmą, a może innym drzewkiem, w dużej doniczce. Stąd nie widzimy całej sceny ze szczegółami, ale za chwilę będziemy mogli obserwować reżysera i dyrygenta widowiska w pełnej krasie wyginającego się przy pulpicie. To osobne przedstawienie, zasługujące na osobną relację. Jednak słowo „Punkt” w nazwie naszego serwisu informacji kulturalnej zobowiązuje do skrótowości, więc porzucam rozwlekły styl i wypunktuję, co się zdarzyło.
29 listopada odbyła się premiera spektaklu taneczno-muzycznego w reżyserii Jacka Gębury. Przedstawienie było zwieńczeniem projektu „Zatańczyć jesień. Dialogi na trąbki i nogi z użyciem dyrygenta”. Wystąpiło w nim dziesięciu tancerzy i pięciu muzyków.
On- czuły kreator spotkania, oni- wrażliwi na siebie artyści – tancerze, muzycy, wokaliści stworzyli dzieło zaskakujące, niejednoznaczne, nie dające się zaszufladkować, nie do zamknięcia w jednej formie, wymykające się opisowi, postrzeganiu, percepcji, a jednocześnie intrygujące, trzymające w napięciu, przemawiające do widzów w emocjonujący sposób za pomocą dźwięków, ruchu, obrazu, ale bez użycia słowa.
„Zatańczyć jesień. Dialogi na trąbki i nogi z użyciem dyrygenta” to opowieść o dialogu ruchu i muzyki, który pod czułym okiem przewodnika, tworzy wspólną, artystyczną harmonię – czytamy w zapowiedzi wydarzenia. I to niech będzie najlepsza puenta i rekomendacja do obejrzenia spektaklu jeszcze 30 listopada i 1 grudnia na żywo w Podwórku. Potem już tylko w retransmisji umieszczonej na stronie Capitolu.
Ostrzegam, w tę taneczno- muzyczno- wokalno- plastyczną improwizację można wpaść jak w nałóg. A potem maniakalnie o niej myśleć.
Tańczą: Karolina Baniak, Angelika Bosacka, Agnieszka Ejsymont, Maja Kaczor, Helena Kosecka, Kateryną Lappo, Anna Machowska, Marta Marzec, Marta Stopa i Zosia Zełep.
Grają: Albert Karch, Zbigniew Kozera, Tomasz Leszczyński, Mateusz Rybicki i Sofinka.
Grafika: Katarzyna Kołdys
oprac. do
foto. mat. organizatorów / Teatr Muzyczny Capitol/ Fot. Grzegorz Rajter