Poruszająca opowieść o przyjaźni między podziałami, miłości i dążeniu do realizacji marzeń… – takim opisem wydawca zapowiada „Damę w kapeluszu” Anny Stryjewskiej.
Młodziutka Apolonia, chcąc uniknąć kolejnych, brutalnych ataków ojczyma, za namową zrozpaczonej matki, opuszcza rodzinną wieś pod Rzgowem i przyjeżdża do Łodzi. Licząc na schronienie u ciotki, starszej siostry mamy – gorzko się rozczarowuje. Wynajmuje więc pokój na Wschodniej, zaludnionej w większej części przez biedne społeczeństwo żydowskie, który dzieli z Helką – dziewczyną lekkich obyczajów, Frankiem – pucybutem, Mańką, praczką, a także panem Władkiem, zajmującym się ostrzeniem noży. Po kilku tygodniach poszukiwań udaje jej się znaleźć zatrudnienie w pracowni kapeluszy przy Piotrkowskiej, do której schodzą się największe elegantki miasta. Tymczasem na horyzoncie zaczyna pojawiać się widmo wojny…
Autorka zabiera czytelnika w podróż po Łodzi dwudziestolecia międzywojennego, w rytm znanych szlagierów wyśpiewanych przez kapele podwórkowe, Hankę Ordonównę i Eugeniusza Bodo.
Brzmi ciekawie? Jeśli tak, to znak, że książka powinna znaleźć się na liście niezbędnych, grudniowych wydatków świątecznych. Do interesującej fabuły należy jeszcze dodać muzykę międzywojnia i skojarzenie z monumentalną, panoramiczną Reymontowską „Ziemią obiecaną” wtedy „Dama w kapeluszu” okazuje się jeszcze bardzie atrakcyjna. Jej autorka – Anna Stryjewska- zanurza czytelnika w świecie minionym inkrustując język i styl powieści cytatami:
„A może byśmy tak, jedyna
Wpadli na dzień do Tomaszowa?”
Każe swoim bohaterom kłaniać się z kulturą, spacerować po Piotrkowskiej, pisze o filcowaniu kapeluszy i bulgoczącym krupniku na udzie z kurczaka. Brzmi smakowicie?
Oprac. do
Tekst powstał dzięki uprzejmości Wydawnictwa Skarpa Warszawska.
Podczas drugiego – w bieżącym sezonie artystycznym- spotkania z cyklu „Przed premierą” na scenie przy ulicy Grabiszyńskiej 56 wystąpiła Monika Padewska z Dawidem Sulejem Rudnickim.
Nieprzewidywalność, która towarzyszyła występowi była niekonwencjonalna, jak dla spotkań z wykonawcami piosenek estradowych z cyklu „Przed premierą”. Tym razem kanoniczni autorzy tekstów z kręgu tak zwanej piosenki aktorskiej czy literackiej byli wspominani, ale w tekstach pianisty i w sposobie stepowania wokalistki. Artyści przedstawili program autorski inspirowany osobistymi doświadczeniami covidowego szaleństwa, które odcisnęło swoje piętno chyba na wszystkich.
Monika Padewska z Dawidem Sulejem Rudnickim w odkrywczy i niezwykle interesujący sposób śpiewali o rzeczach prostych, pod płaszczykiem którym skrywała się tęskna za spotkaniem z drugim człowiekiem, za rozmową, za szczerością, normalnością, wolnością, za tym wszystkim, czego nam brakowało podczas sanitarnego reżimu. Niektóre utwory można, bez cienia przesady, opatrzeć przymiotnikiem artystyczne, kanoniczne, przebojowe. Rytm, melodia, tekst i wykonanie spajały w sobie cechy największych hitów takich mistrzów słowa jak Młynarski, Przybora, Kofta czy Osiecka. Akompaniament Dawida Suleja Rudnickiego brzmiał zjawiskowo i odkrywczo. Osobistych zapowiedzi Bogusława Sobczuka słuchało się z największym zainteresowaniem. Nienaganny wokal Moniki Padewskiej budził same pozytywne skojarzenia, a precyzja interpretacyjna pozwalała cieszyć się każdą frazą.
Sceniczna para wykreowała oryginalne „Duosobienie”, taki tytuł nosi autorski program (a może to nazwa zespołu). Warte wielokrotnego wysłuchania były wszystkie utwory. Niektóre, wymuszone owacyjnymi bisami, zaprezentowano dwukrotnie. Zabawne i refleksyjne historie o ryzyku lodu na zakręcie, czy zadymionych knajpach, których już nie ma – okazały się majstersztykami sztuki aktorskiej, tekściarskiej i interpretacyjnej. Koncert w Firleju, ze znanego i lubianego cyklu „Przed premierą”, wniósł do formuły spotkań akcent nieprzewidywalności i twórczego zaskoczenia. Był fermentem słów, oryginalnych dźwięków i wykonawstwa na najwyższym poziomie.
Kilka słów o artystach, które znajdziemy w internetowej przestrzeni.
Monika Padlewska, jest wrocławianką, studentką IV roku aktorstwa, specjalności wokalno-aktorskiej na Akademii Sztuk Teatralnych im. Stanisława Wyspiańskiego w Krakowie. Debiutowała na scenie Teatru STU w spektaklach: „Przybory Wasowskiego. Dom Wyobraźni” (2023) w reż. Łukasza Fijała oraz „Hamlet” (2023) w reż. Krzysztofa Jasińskiego. Na swoim koncie ma również monodram „Maria Żniwa” (2023) w reż. Pawła Szarka oraz album z piosenkami ze spektaklu o tym samym tytule. Gra także w spektaklu dyplomowym „Pół żarciem, pół serio” (2024) w reż. Kaliny Dębskiej. Od 2024 roku aktorka Teatru Bagatela. Prywatnie miłośniczka stepowania, szydełkowania, włoskiej kuchni oraz jazzu. Podczas koncertu w Firleju Monice akompaniował będzie Dawid Sulej Rudnicki, czyli pianista, kompozytor, autor tekstów i nauczyciel. Gościnnie wykładał na Uniwersytecie w Oslo. Autor wielu piosenek. Współpracuje z Piwnicą pod Baranami. Laureat nagród muzycznych i literackich.
Dawid Sulej Rudnicki to kompozytor, aranżer i pianista. Absolwent Akademii Muzycznej im. K. Szymanowskiego w Katowicach. Pedagog Akademii Sztuk Teatralnych im. Stanisława Wyspiańskiego w Krakowie i Krakowskiej Akademii Tańca L’Art de la Danse. Gościnnie wykładał w Instytucie Komunikacji i Mediów na Uniwersytecie w Oslo. Jest autor piosenek, muzyki do spektakli, pokazów tanecznych i filmów. Otrzymał Nagrodę Rektora PWST w Krakowie i Nagrodę Teatralną im. Stanisława Wyspiańskiego. Jest laureatem konkursów, m. in.: Transatlantyk Poznań International Film and Music Festival (I miejsce), Legnica Cantat (I miejsce), Komeda Jazz Festival (II miejsce), Iława Old Jazz Meeting (wyróżnienie), Jazz Improvizacjia – Wilno (nagroda publiczności). Jego piosenka Niestosowne Sny, napisana wspólnie z Agnieszką Grochowicz, zajęła I miejsce na Alternatywnej Liście Przebojów Radia Kraków. Film Przyjęcie w reżyserii Maćka Bochniaka z jego muzyką zdobył wyróżnienie specjalne na festiwalu Open City Docs w Londynie.
Oprac. i foto. Do
Bycie w potrzasku raczej nie należy do sytuacji komfortowych. Jednak matnia, w którą wpada czytelnik thrillera „Potrzask” Piotra Kościelnego może okazać się emocjonującą formą taplania się w kryminalnej historii prowadzonej przez komisarza Sikorę.
Autor nowości wydawniczej od oficyny Skarpa Warszawska – Piotr Kościelny- jest m.in. prywatnym detektywem i instruktorem samoobrony. Prowadzi własne biuro detektywistyczne na terenie Wrocławia i Głogowa. Prywatnie jest miłośnikiem zwierząt, ma trzy koty i psa rasy bokser. Czas wolny spędza na pisaniu i spacerach z psem. Za powieść Łowca został uhonorowany Nagrodą Złoty Kościej 2021. Autor bestsellerowych thrillerów powraca z nową książką opatrzoną czerwonym znakiem 18+. Nie ma żartów, jest nasycona sensacją akcja i kryminalna narracja.
Od wydawcy najnowszej książki Piotra Kościelnego dostajemy taką oto zapowiedź:
„Komisarz Sikora po zranieniu przez Cieślaka dochodzi do siebie. Michał Bielecki opiekuje się partnerem i jego synem. Wydział zabójstw nadal prowadzi śledztwo w sprawie napadów na emerytów. Zabójca kolejny raz atakuje. Aneta zastanawia się nad odejściem z policji. Zaczyna się bać o swoje życie i zdrowie. Za namową członków wydziału postanawia jednak zostać. Powoli z Łukaszem zaczynają przygotowania do ślubu. Sikora rozpoczyna batalię z rodzicami Moniki o Piotrusia. Zdaje sobie sprawę, że nie może dopuścić by trafił w ich ręce. W mieście pojawia się kolejny zabójca. Cały wydział wie, że z czymś takim nie mieli jeszcze do czynienia. Jest brutalny i wyjątkowo inteligentny…
Czy uda się złapać zabójcę emerytów? Czy nowy morderca rzeczywiście jest tak bardzo niebezpieczny?”
„Potrzask” Piotra Kościelnego to naszpikowany wieloma wątkami thriller, wymarzony dla fanów szybkiej, ostrej, brutalnej i zaskakującej fabuły. Ja w grudniu wolę taplać się spokoju i mniejszej ilości przytłaczających wątków. Za szybko, za dużo, za głośno i za jasno – a może to tylko opinia na temat nadchodzących świąt? Oceńcie sami.
Oprac. do.
Tekst powstał dzięki Wydawnictwu Skarpa Warszawska.
Co to znaczy minghun?
To tradycja chińska związana ze śmiercią. Minghun, czyli małżeństwo w życiu pozagrobowym. Chińczycy wierzą, że życie po śmierci jest lżejsze, a także bardziej wartościowe, jeśli dzieli się je wspólnie z małżonkiem. Na Wyżynie Lessowej (kaniony wzdłuż Żółtej Rzeki), jej mieszkańcy wciąż przestrzegają tradycji, według której dla zmarłego kawalera lub zmarłej panny należy poszukać zmarłego kawalera lub panny, a później…zorganizować im ślub – pogrzeb. Chińczycy wierzą, że życie osoby niezamężnej nie jest kompletne i pełnowartościowe.
Tradycja zaślubin w zaświatach wywodzi się z chińskiego kultu przodków, który głosi, że istnieje życie po śmierci. Ponadto, ci – którzy pozostali na świecie i nie chcą, aby spotykały ich nieprzyjemności- muszą zaspokajać potrzeby zmarłych. Dlatego przodkowi trzeba okazywać szacunek i oddawać mu cześć, a także opiekować się nim. Rodziny zmarłych palą fałszywe pieniądze, czy papierowe modele luksusowych aut. Wszystko to w ofierze zmarłemu, gdyby w przyszłym, pozagrobowym życiu potrzebował wsparcia finansowego, czy chciał się wybrać na przejażdżkę np. kabrioletem.
Czuły film
„Minghun” idealnie nadaje się do kina studyjnego. Dolnośląskie Centrum Filmowe jest miejscem, gdzie ogląda się go w skupieniu stosownym do fabuły. Subtelne, plastyczne kadry niosą obraz na wyżyny percepcyjnej przyjemności.
Jurek (Marcin Dorociński) wraz ze swoim teściem Benem (Daxing Zhang) konfrontuje się ze stratą bliskiej osoby (Jurek- córki, Ben – wnuczki) i decydują się odprawić chiński rytuał minghun. Bohaterowie ruszają w emocjonalną podróż, której celem jest znalezienie idealnego partnera na wieczność. Towarzyszymy im w ich opowieści o nadziei, złości, miłości, poszukiwaniu sensu życia i tego, co zostaje po nim. Co zobaczymy w finale? Zgliszcza, czy zmarłe osoby krzątające się w salonie i siadające przy stole do wspólnego posiłku? To zależy od nas.
Film w reżyserii Jana P. Matuszyńskiego („Ostatnia rodzina”, serial „Król”) według scenariusza Grzegorza Łoszewskiego („Komornik”) w nieco ironiczny sposób konfrontuje nas ze stratą, własnymi przekonaniami na jej temat i duchowością.
Aktorsko jest przekonywujący, ale czy daje nadzieję? Trzeba zobaczyć i ocenić. Dobrze, że nie podsuwa kategorycznych odpowiedzi, bo byłby wtedy infantylnie dogmatyczny. Na pewno próbuje obudzić w widzu czułość i wzniecić wiarę, bo „trudno nie wierzyć w nic” – jak mówi bohater i tekst piosenki zespołu Raz, dwa, trzy.
„Minghun” reż. Jan P. Matuszyński | 2024 | dramat | 1 godz. 30 min | języki: polski, angielski, mandaryński
Oprac. do
Tekst powstał dzięki uprzejmości DCF.
Michał Zabłocki i Czesław Mozil wydali album „Chodźmy na ławeczkę”. Singiel pt. „Ławeczka” promujący krążek zdobył nagrodę publiczności na 61. Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu. Trudno się dziwić takiej decyzji, bo to świetny utwór będący słodko- gorzkim komentarzem do świata, przynoszącym ciut pociechy i trochę realnego rozżalenia, przyprawiony szczyptą humoru i wpadającą w ucho melodią.
A tak mówią o albumie sami artyści:

„Chodźmy na ławeczkę” | album Michała Zabłockiego i Czesława Mozila, Wydawnictwo Agora
„Najlepszy lek na deprechę, to być razem. Więc chcemy z wami po prostu pobyć. Ale nie tylko. Nasza muzyka jest dla Was. Nasze teksty są dla Was. Mamy Wam coś do przekazania. Coś bardzo konkretnego i praktycznego. O tym jak żyć i nie zwariować w dzisiejszym świecie. Jak zachować tę odrobinę normalności, która się nazywa równowagą psychiczną, a kto wie, może nawet duchową?
Opowiemy Wam o tym w piosenkach i w nieskrępowanym, za każdym razem odmiennym, niepowtarzalnym i niczym nie wymuszonym scenicznym dialogu. A jest o czym gadać, oj jest!
Nasza współpraca rozpoczęła się równo 20 lat temu, bo w 2004 roku i zaowocowała wydanym cztery lata później albumem Czesław Śpiewa „Debiut”, ze słynną „Maszynką do świerkania”. Od tego czasu napisaliśmy wspólnie około 100 piosenek.
Za produkcję muzyki odpowiadają nasi przyjaciele: Artur Malik (także perkusja), Adam Drzewiecki (także instrumenty klawiszowe), Filip Kuncewicz (miks i mastering) oraz Tomasz Banaś (gitary).
Wszyscy razem stworzyliśmy tę muzykę. I wszyscy razem zapraszamy!”
Dałam się namówić. Przyjęłam zaproszenie i teraz w moim odtwarzaczu płyt CD siedzi album Zabłockiego i Mozila, a ja mam chęć pójść do parku na ławeczkę.
Pierwsze utwory zaskakują mnie mocnymi aranżacjami, miksem stylistyk popowych, rockowych, mocno zrytmizowanych i przetwarzanych elektronicznie dźwięków. Potem niespodziewanie słyszę kilka czystych dźwięków gitarowych, które szybko przekształcane są w magmę barw, tonów, amplitud, uderzeń… masa bujnego instrumentarium nieco mnie przytłacza, ale szukam w tej gęstwinie słów, treści, sensów i znajduję to:

„Chodźmy na ławeczkę” | album Michała Zabłockiego i Czesława Mozila, Wydawnictwo Agora
Trochę szkoda czasu
na samotny wyż
lepiej dzielić niż, niż
swój wyż
Kto by pomilczał
przez pół godziny
szukam faceta
albo dziewczyny
Po pierwszym przesłuchaniu mam mieszane odczucia, słucham drugi, trzeci i czwarty raz. Odkrywam coraz więcej. Widzę obraz człowieka w depresji, który walczy o dojście do równowagi i odnajduje drogę w przyjaźni. Potem, w groteskowej formie, proponuje (już nie sam- tylko z przyjacielem) rozwiązanie, jak nie zwariować we współczesności.
Album „Chodźmy na ławeczkę” jest zwięzłą, 35 minutową propozycją muzyczno- słowną z wyraźnie eksponującym się hitem pt. „Ławeczka”. Nie bez znaczenia jest tu fakt, że Michał Zabłocki to poeta autor tekstów ponad 500 piosenek w repertuarach wielu znanych artystów, takich jak Grzegorz Turnau (Cichosza, Naprawdę nie dzieje się nic, Bracka, Tutaj jestem, To tu to tam, Między ciszą a ciszą i wielu innych), Czesław Mozil (Maszynka do świerkania, cały album Debiut, 2 albumy z cyklu Księga Emigrantów, dwa albumy z cyklu Grajkowie Przyszłości), a nawet Górą ty, górą ja Golec Uorkiestry, w 2023 roku rozpoczął nowy projekt pod nazwą Zabłocki Osobiście, w ramach którego prezentuje na scenie własne utwory.
Michał Zabłocki pisze o sobie tak:
Byłem poetą, autorem tekstów piosenek, reżyserem filmów reklamowych i teledysków, wydawcą książek, animatorem życia literackiego, założyłem kwartalnik Czas Literatury, Dyskusyjne Kluby Czytelnicze, duży portal poetycki Emultipoetry, który działa od 10 lat, projekt Wiersze na murach, który działa od 20 lat. Trochę się działo i trochę się dzieje.
Ale jednego wciąż mi było brak, choć wcale nie zdawałem sobie z tego sprawy. W 2023 roku po raz pierwszy osobiście wyszedłem na scenę. I osobiście nagrałem pierwszą piosenkę. I rozpocząłem całkiem nowy rozdział w moim życiu. Kto wie, czy nie najważniejszy.
Zatem posłuchajcie i sprawdźcie sami, czy Zabłocki i Mozil to udana kompilacja, czy tylko (a może aż) jeden hit na ponurą codzienność i sposób na małego „doła”.
Lista utworów:
- Ławeczka
- Szkoda życia
- Drzemy koty
- Ta nasza miłość
- Tak i nie
- Jesteś hitem
- Kto by pomilczał
- Rozkojarzony
- Jak kura pazurem
- Poezjo
- Dziwny pociąg
Oprac. i fot. do
Tekst powstał dzięki uprzejmości wydawnictwa fonograficznego Agora.
Tak, to był poniedziałek, po długi weekendzie, po ciężkim dniu pracy, przed wtorkiem – kolejnym dniem pracy… Sala Witrażowa Starego Klasztoru przy ul. Purkyniego 1 wypełniona po brzegi i to nie z powodu architektury wnętrza, bo nikt z siedzących na plastikowych, rezonujących krzesełkach nie przyszedł podziwiać zabytkowych witraży i ceglanych sklepień (chyba że przy okazji). Przyszliśmy w innym celu, chcieliśmy posłuchać koncertu. I dostaliśmy coś dużo więcej – fantastyczną energię, znakomite emocje przekazywane różnymi barwami i dźwiękami gitar oraz kontrabasowej głębi, kilka anegdot, trochę uśmiechu i balladowej zadumy, autograf na płycie, pamiątkowe zdjęcie z artystami… Wszystko to, czego można byłoby się spodziewać tylko po wyśmienicie spędzonych muzycznych wieczorach przyprawianych domieszką magicznych okoliczności miejsca, czasu i talentów artystów.
Joscho Stephan, nazywany następcą Django Reinhardta i „najszybszym gitarzystą świata”, po wieloletniej przerwie ponownie przyjechał do Wrocławia. Koncert jego trio z gościnnym udziałem Krzysztofa Pełecha (mistrza gitary klasycznej) odbył się 4 listopada 2024 w Sali Witrażowej Starego Klasztoru.
Joscho Stephan Trio zagrało we Wrocławiu! – można triumfalnie krzyknąć z radości, że się uczestniczyło w wydarzeniu.
Warto przytoczyć kilka informacji od organizatorów wydarzenia:
Joscho Stephan to fenomen – ukształtował nowoczesny gypsy swing swoją grą jak nikt inny. Dzięki autentycznemu brzmieniu, harmonicznej finezji i wyczuciu rytmu, ale przede wszystkim zapierającej dech w piersiach technice solowej, Stephan zyskał sobie znakomitą renomę na międzynarodowej scenie gitarowej. Jak nikt inny wie, jak wyróżnić się spośród mnóstwa obecnych adaptacji gypsy swing, łącząc ten styl z muzyką latynoską, klasyczną i rockową, oprócz licznych interpretacji znanych klasyków gatunku. To właśnie tutaj ujawnia się siła Stephana jako kreatywnego wizjonera. Rezultatem jest zachwyt publiczności koncertowej w każdym wieku i o różnym pochodzeniu. Wersja Joscho na YouTube „Hey Joe” osiągnęła już 3 miliony wyświetleń (https://youtu.be/KEMWTyO8iXQ?si=OuOg45vgWh_R18en)!
Jego debiutancki album „Swinging Strings” został wybrany płytą miesiąca w 1999 roku przez magazyn Guitar Player. W 2004 roku magazyn Acoustic Guitar uznał Joscho Stephana za przyszłość gitary gypsy jazz. Na płytę „Guitar Heroes” w 2015 roku Joscho Stephan zaprosił takich gitarzystów jak Bireli Lagrène, Stochelo Rosenberg i Tommy Emmanuel. Produkcja z 2018 roku „Paris – Berlin” została wydana jako limitowany winyl „Direct to Disc”, nagrany w legendarnych wnętrzach Hansa Studios (gdzie nagrano m.in. „Heroes” Davida Bowiego). Łącznie 4 albumy Joscho zostały nominowane do nagrody German Record Critics’ Award.
Joscho Stephan podbił również serca amerykańskiej publiczności. Zachwycił koncertami w Nashville, Chicago, Detroit, na uznanym San Francisco Jazz Festival i w legendarnym klubie jazzowym Birdland oraz Lincoln Center w Nowym Jorku. Na kontynencie australijskim Joscho Stephan koncertował z samym Tommy’m Emmanuelem.
Jego obecne trio obejmuje Svena Jungbecka (gitara rytmiczna) i Volkera Kampa (kontrabas). Trio jest w trasie od 2018 roku i od tego czasu zagrało wiele koncertów, m.in. w Niemczech, Włoszech, Portugalii, Hiszpanii, na Węgrzech, w Chorwacji, Szwajcarii, Luksemburgu i Estonii.
Takie są fakty, a jakie są wrażenia z koncertu?
Joscho Stephan Trio, czyli Joscho Stephan (gitara), Sven Jungbeck (gitara rytmiczna) i Volker Kamp (kontrabas) doskonale skomponowali wieczór. Były popisy improwizacyjne i nastrojowe utwory, uśmiechy i zaduma (na twarzach artystów i widzów), balans i równowaga, harmonia przekazu i pogodne zakończenie, wariactwo i wyciszenie… Udział Krzysztofa Pełecha ubarwił koncert klasyczno- akustycznym wykonaniem „Libertanga” Astora Piazzolli.
Panowie grali autorskie kompozycje, standardy jazzowe, rockowe i klasyczne. Można było kiwać głową w rytmie The Beatles „Can’t buy me love” i „Hey Joe” Jimiego Hendrixa. W zasadzie to wszystkich utworów słuchaliśmy z mocno podrygującą stopą lub w kołyszącym rytmie bujania tułowia na poddających się kołysaniu krzesłach. Podziwialiśmy fakturę drewna i zdobienia lutnicze na instrumentach jak na dziełach sztuki.
Mój profesor od gitary Jarema Klich, często mi mówił- zagraj to trzy razy wolniej, wtedy będziesz wiedziała, czy umiesz to zagrać. Próbowałam. Ciekawe, czy Joscho by potrafił. Zastanawiałam się chwilę w trakcie koncertu, ale teraz nie mam już wątpliwości.
Pamiętam jak Joscho Stephan przyjeżdżał na koncerty z ojcem i jak wariował na strunach gitary, podczas, gdy jego ojciec nadawał rytm i tło utworom. Teraz odniosłam wrażenie, że to wariactwo jest dojrzalsze, a może to ja dojrzałam?
Oprac. i foto. do
Festiwal Pieśniarze Niepokorni zainaugurowany w 2013 r. jest odpowiedzią na potrzebę organizacji wydarzeń, festiwali z kręgu piosenki literackiej, poezji śpiewanej oraz wszelkiej jej odmiany. Założeniem organizatorów jest przybliżenie oraz możliwość poznania twórczości, w której pierwszoplanową rolę odgrywa niebanalna warstwa tekstowa, zwłaszcza ta mniej spopularyzowana – odbiegająca od powszechnie prezentowanej podczas dużych wydarzeń muzycznych i festiwali.
W tym roku wystąpią:
- Robert Kasprzycki
- Mateusz Nagórski
- Paweł Aldaron Czekalski
- Agata Musiał & Best Band Ever
- Jacek Borowicz