Na Scenie Ciśnień w Teatrze Muzycznym Capitol do zobaczenie jest ważne przedstawienie. Spektakl mocno zaangażowany społecznie, osadzony na pniu przemocy, szukający odpowiedzi na pytania o jej korzenie, poruszający gałęzie współwiny i zgody na nią. „Gry wstępne” w reżyserii Wiktora Rubina ze scenariuszem Jolanty Janiczak nie wywróci do góry nogami wizji postrzegania przemocy za pomocą środków teatralnych, ale da nam kilka cennych chwil na refleksję, być może- na otrząśnięcie się i wyrwanie z marazmu i bierności. Może zachęci do konkretnego działania, może uwrażliwi – a to już bardzo dużo jak na możliwości oddziaływania kameralnego spektaklu trwającego nieco ponad półtorej godziny.
„Gry wstępne” są inspirowane prawdziwą historią Gabby Petito i jej chłopaka Briana Laundriego, którzy w 2021 roku wyruszyli w wymarzoną podróż po Stanach Zjednoczonych. Dziewczyna zamieszczała w sieci zdjęcia i filmy, które przyciągały wielu obserwatorów. Obrazy zakochanych na tle przepięknych plenerów wpisywały się w trendy promujące szczęśliwe związki i idealne życie – czytamy w opisie przedstawienia.
Wszystko układało się jak w filmie, do czasu, gdy świat obiegła wiadomość o zaginięciu blogerki, a niedługo później o zniknięciu Briana, aż wreszcie o tragicznym zakończeniu poszukiwań pary. Sprawa wzbudziła ogromne zainteresowanie medialne i nagłośniła temat bagatelizowania przemocy w relacjach partnerskich. 1 lipca 2024 roku na Florydzie uchwalono „Gabby Petito Act”, ustawę, która ma usprawnić reagowanie organów ścigania na przypadki nękania bliskich – pisze Agnieszka Szelega- Kolerska – redaktorka programu spektaklu.
Dalej, rzeczniczka prasowa TM Capitol, dodaje, że spektakl przedstawia losy Patty i Brada, inspirowane głośną sprawą medialną i przygląda się wzorcom miłości, w jakich zostaliśmy wychowani i które zostały nam kulturowo narzucone. Jakie zachowania postrzegamy jako romantyczne, a na które przymykamy oko nawet jeśli są krzywdzące? Jakie formy kontroli są dla nas kompromisami? Co nazywamy miłością, o której śpiewamy? „Gry wstępne” zanurzają publiczność w emocjach, które wzbudzają media społecznościowe nastawione na obserwowanie i bycie obserwowanym. Czy miliony wirtualnych fanów to rzeczywistość, która już na zawsze określiła być albo nie być człowieka w realnym życiu?
Spektakl bierze udział w 31. Ogólnopolskim Konkursie na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej- czytamy na stronie TM Capitol.
Dla mnie „Gry wstępne” są teatralną niebieską kartą, która daje nadzieję na zmianę, porusza i złości. Spektakl jest też scenicznie i dramaturgicznie przewidywalny. Jego przewrotność polega na zaskakująco ciekawie i zwodniczo odgrywanych rolach. Zachwyt budzi Rafał Derkacz w roli subtelnego chłopca, który potrafi udusić i Katarzyna Pietruska, której matczyna delikatność i opiekuńczość w nieoczywisty sposób wspiera zbrodnię. Chór trzech pań (Helena Sujecka, Katarzyna Granecka, Julia Wrona) i trzech panów (Bartosz Picher, Michał Zborowski, Hubert Michalak) komentujących i oglądających zdarzenia, ubranych w ciekawe kostiumy projektu Marty Szypulskiej, przywołuje skojarzenie z greckimi tragediami. Dobrze się słucha muzyki granej na żywo przez Krzysztofa Kaliskiego i piosenek zaśpiewanych i zagranych przez delikatnego zbrodniarza.
Scena kulminacyjna staje się poruszającą wiwisekcją, która wciąga widzów w miękkie oparcia bezpiecznych foteli zanim rozlegną się końcowe brawa.
oprac. do.
fot. Łukasz Giza| mat. organizatorów
Fenomenalny spektakl w reżyserii Wojciecha Kościelniaka inspirowany filmem Felliniego można oglądnąć w Teatrze Muzycznym Capitol. Wrocławska premiera musicalu miała miejsce w październiku 2023 roku, ale na afiszu cyklicznie pojawia się oferta spędzenia blisko trzech godzin w niezwykłym, rozśpiewanym i roztańczonym rejsie.
„A statek płynie” to spektakl w całości śpiewany, dlatego nie lada wyzwaniem było nagranie płyty CD z piosenkami z przedstawienia. Co wybrać? Zapisać warstwę dźwiękową całości, czy tylko niektóre utwory? Pytania kłębiły się, a decyzję w sprawie wytłoczenia płyty odkładano w czasie. Aż do dziś. W styczniu 2025 roku można już być szczęśliwym posiadaczem krążka z nagraniami 13 utworów z produkcji Teatru Muzycznego Capitol. Tradycyjnie już, płytę wytłoczyło i oddało w ręce słuchaczy wrocławskie Wydawnictwo Luna Music. Jaki jest efekt? Posłuchajcie Państwo sami blisko 80 minut niepokojąco dobrych kompozycji Mariusza Obijalskiego ze słowami Wojciecha Kościelniaka.
Niektóre utwory są porywające i przebojowe, wwiercają się w pamięć muzyczną słuchaczy, inne przelatują jak szare, przeciętne chmury na niebie i są kontrapunktem do przebłysków słońca. Jedno i drugie jest potrzebne na tego typu składance, dlatego bez wahania polecam przesłuchanie całej płyty i rozsmakowanie się w jej lepszych i gorszych fragmentach. Świetnie odświeża pamięć oglądniętego półtorej roku temu spektaklu. Fenomenalnie brzmi „Turecki dozorca” w interpretacji Rafała Kozoka. „Wieczór i noc”- przebogaty interpretacyjnie, 12 minutowy utwór, w którym słyszymy cały zespół -brzmi równie intrygująco.
Muzyka Mariusza Obijalskiego jest różnorodna, stylistycznie bogata, instrumentacyjnie ciekawa i niejednorodna. Kompozytor i wykonawcy konstruują warstwę dźwiękową płyty z niezwykłym wyczuciem amplitudy emocji postaci, prowadzą nas od minimalistycznych fragmentów aż po symfoniczne potężne brzmienia. Solowych i chóralnych partii słucha się z niesłabnącym zainteresowaniem. Teksty Wojciecha Kościelniaka brzmią profetycznie, metaforycznie i uniwersalistycznie.
Spektakl „A statek płynie” w wersji płytowej budzi silne odczucia i przywołuje obrazy niezapomnianych, symbolicznych scen, które można było oglądnąć na Dużej Scenie Teatru Muzycznego Capitol w 2023 roku. W lutym 2025 roku, czyli już za chwilę, spektakl pojawi się w repertuarze teatru przy ul. Piłsudskiego, to znakomita okazja, żeby zobaczyć go ponownie.
Oprac. i fot. do
Tekst powstał dzięki uprzejmości Wydawnictwa Luna Music.
Lista utworów:
1.Pasażerowie
2.Restauracja
3.Wieczór i noc
4.Muzeum ku czci Edemei
5.Turecki dozorca
6.Wywiad z księciem
7.Usypianie kury
8.Marzenie Ricontina
9.Gioconda
10.Serbowie
11.Rozpacz Moniki
12.Na pokładzie
13.Zatonięcie
Publikacje:
Utonąć z satysfakcji w morzu Kościelniakowych pomysłów | „A statek płynie” Teatr Muzyczny Capitol
Zespół Broad Peak „obłędnie pachnącym kosmatym bzem” metaforycznie i subtelnie rozpoczyna płytę pt. „Przed odlotem”. Tytuły utworów premierowego krążka umieszczają słuchacza w dolinie rzeki wśród rudzików, kosów, kawek, żurawi, czapli, kruków, puchaczy, jerzyków i mew. Zwolnij i wsłuchaj się- zachęca Patrycja Hefczyńska – pisemnie z okładki albumu.
Liderka Broad Peak, Patrycja Hefczyńska jest wokalistką, autorką tekstów i muzyki, djką. Mieszka na barce we Wrocławiu. Na sesjach w studio, na koncertach i na planach teledysków towarzyszy jej pies Buszka. To ciekawe zakorzenienie artystki wyraźnie odbija się w dźwiękach i tekstach utworów wytłoczonych na płycie „Przed odlotem” wydanej przez wrocławską wytwórnię fonograficzną Luna.music.pl.
Patrycja Hefczyńska tak mówi o projekcie:
Muzykę i teksty piszę na rzece. Żyję w rytmie pór roku i pogody. Na co dzień mieszkam w domu na wodzie, dzięki czemu każdego dnia mam kontakt z naturą, czuję jak Odra oddycha, w swoim naturalnym, powolnym rytmie. Uważam, że jeśli z pasją poszukujemy czegoś w plenerze objawi się̨ to nam w niezwykłej perspektywie.
Moja muzyka jest ascetyczna. Umiłowanie surowości, oszczędność, oddech, rzeka, powietrze, no i ptaki, które pojawiają się w tytułach i tekstach. „Puchacz” , jeden z najbardziej emocjonalnych utworów to ukłon w stronę wszystkich istot skrzydlatych.
Album współtworzyli Ela Maja Sokołowska, Bartosz Straburzyński oraz Paweł Chrzanowski, Marzena Sadocha, Maciek Żarnowski. W piosenkach można usłyszeć guitalelę, altówkę, klarnet, okarynę, buzuki, baglamę, kalimbę i wiele innych instrumentów. Okładkę namalowała, słuchając ptasich piosenek, Dominika Chochołowska-Bocian – artystka, która lubi eksperymentować i łączyć ze sobą różne techniki.
Zachęcam do zatopienia się w brzmieniach z płyty „Przed odlotem”. Niespieszny puls muzyczny gwarantuje wyciszenie i spowolnienie w gonitwie myśli i w pędzie codziennych wydarzeń.
Lista utworów:
1. Rudzik
2. Kos
3. Kruk
4. Dudek
5. Kawka
6. Czapla siwa
7. Żuraw
8. Jerzyk
9. Puchacz
10. Mewa
Tekst powstał dzięki uprzejmości Wydawnictwa Fonograficznego Luna.music.pl
oprac. i fot. do
Strefa Kultury Wrocław 17 stycznia 2025 roku zaprosiła na pierwsze wydarzenie w ramach nowego cyklu w Firleju: „Męska Strona Piosenki”. Koncerty planowane w ramach nowego cyklu mają być rewersem dla wieloletnich comiesięcznych, czwartkowych spotkań z piosenką, lubianych i znanych pod nazwą „Przed premierą”. Teraz, zarówno panie jak i panowie będą prezentować swoje wdzięki i talenty estradowe z podobną częstotliwością. W kalendarium wydarzeń w miesiącu marcu znajdujemy już zapowiedź koncertu Jacka Bończyka, a w maju – Marcina Januszkiewicza. Ciekawe czy jeszcze są bilety w sprzedaży, czy już tylko można liczyć na szczęście zwrotów, podobnie jak stało się w przypadku recitalu Kacpra Kuszewskiego. „Album rodzinny” znanego z produkcji telewizyjnych aktora przyciągnął do Firleja więcej widzów niż mieściła kameralna sala, w której wystąpił artysta. I dobrze, bo koncert zasługiwał na szczególną atencję.
Recital zapowiadany był tak:
Znany z małego i wielkiego ekranu aktor Kacper Kuszewski wraz z widownią cofnie się do lat 20. i 30. XX wieku w swoim recitalu „Album Rodzinny”. […] to pełna humoru podróż ujęta w formę kilkunastu piosenek. Teksty nawiązują do szlagierów międzywojnia, a w muzyce pobrzmiewają rytmy fokstrota, swingu, charlestona i tanga. Dowcipne teksty, mimo że opisują sprawy sprzed lat, mocno nawiązują do obecnej rzeczywistości. Nie zabraknie również utworów bardziej nastrojowych i z nutką nostalgii.
Kacper Kuszewski nie ograniczy się do śpiewania – na scenie usłyszymy m.in. cytaty z poradników deklamatoryki z początku XIX wieku, fragmenty podręcznika dobrych manier czy przezabawne anegdoty rodzinne. W czasy minionej epoki przeniesie widzów również scenografa i wizualizacje, na które składają się stare fotografie wyświetlane w trakcie piosenek.
I faktycznie tak też było. Kacper Kuszewski wraz z Tomaszem Krezymonem akompaniującym na fortepianie wprowadzili słuchaczy w swój świat artystycznej wrażliwości z dużą klasą, wdziękiem i z humorem.
Styl retro lirycznych i żartobliwych opowieści śpiewanych i opowiadanych w konwencji artystycznej piosenki aktorskiej był naznaczony dużym ryzykiem. Otóż piosenki były na ogół nieznane i słyszane po raz pierwszy. A wedle teorii inżyniera Mamonia z kultowego filmu „Rejs” podoba się to, co już raz słyszeliśmy. Artysta wyraził nadzieję, że wieczór będzie wyjątkiem od zasady Mamonia i z wdziękiem rozpoczął przegląd albumu hipotetycznej rodziny, dalekich krewnych i wszelkich osobliwości.
Piosenki o braciach, o Wandzie, która chciała Niemca, o stryju, który kochał tylko duże kobiety… przeplatane były nietuzinkowymi historiami pewnej baronowej, opowieściami o przepowiadaniu pogody, kulturze cotygodniowych spotkań czy diecie. Aktor grał na grzebieniu, recytował, śpiewał, odczytywał fragmenty poradnika dobrego wychowania…
Forma podawcza i uniwersalność historii bohaterów „Albumu rodzinnego” budziły ciekawość. Słowa (Mirka Sikory), muzyka (Tomasza Krezymona) i wykonanie (Kacpra Kuszewskiego) łączyły się w interesującą, humorystyczną, dżentelmeńską całość. Szczególny szacunek do słowa i przejrzystego brzmienia wespół w zespół z kulturą wykonawczą fundował widzom dużą przyjemność ze spotkania. Niektórzy poczuli mikroklimat roztaczany kiedyś przez twórców Kabaretu Starszych Panów.
„Album rodzinny” Kacpra Kuszewskiego warto zobaczyć i wysłuchać raz jeszcze, żeby dać odpór regule Mamonia i nasycić własną potrzebę delektowania się przyjemnością.
Tekst i fot.do
Południe, śnieżna niedziela, Narodowe Forum Muzyki gości młodszych i starszych melomanów. Godzina zarezerwowana raczej na leniwe spacery lub spokojny odpoczynek przy długim weekendowym śniadaniu nie jest jednoznacznie urządzona. Bywają tacy, którzy zamiast do kościoła – lub w drodze z, albo przed – przychodzą do NFM. Okazuje się, że w samo południe można spędzić tu czas twórczo, inspirująco i zachwycająco, bez obawy, że słynny, westernowy szeryf będzie zakłócał dźwięki instrumentów strzałami z rewolweru. O godzinie dwunastej w południe Centrum Edukacyjne NFM proponuje muzyczne poranki dla najmłodszych, a pół godziny później można, na przykład, wsłuchiwać się w dźwięki gitar klasycznych uczestnicząc w kameralnym koncercie znakomitych muzyków.
Dwunastego stycznia w Sali Kameralnej NFM wystąpili Krzysztof Pełech, Robert Horna i Wojciech Pruszyński. Koncert na dwie gitary i fortepian był znakomitym muzycznym początkiem roku. Program pod tytułem „Hiszpańskie Matinée” skusił wielu melomanów, który szczelnie zapełnili salę. Artyści zarażali publiczność swobodną atmosferą, zabawnie i rzeczowo komentowali utwory, nowe aranżacje znanych kompozycji grali z lekkością i z improwizacyjnym polotem. Problem z piłowanym w trakcie zapowiedzi paznokciem i niezadowolenie ze strojenia gitary nadały koncertowi charakter niepowtarzalności.
Bezpośredni kontakt z muzyką i artystami, a szczególnie w NFM, nie zastąpi słuchanie nawet najlepszej jakości nagrania. Zapis chwili, uśmiech, grymas twarzy artysty, pomyłka artykulacyjna, fraza cytowana z innego utworu buduje teść i sens prezentowanej właśnie kompozycji, która za każdym razem grania na żywo staje się innym utworem, zyskuje walor niepowtarzalności, oryginalności. „Hiszpańskie Matinée” na dwie gitary i fortepian było takim właśnie zapisem magii chwili i oczarowaniem stylem wykonawczym artystów.
W leniwe niedzielne południe muzycy zaprezentowali szeroki przekrój literatury muzycznej– od brazylijskiej bossa novy, przez temperamentne Libertango Astora Piazzolli aż po dzieła ikon jazzu – Chicka Corei oraz Keitha Jarretta. Gitarzystom towarzyszył pianista Wojciech Pruszyński.
Krzysztof Pełech i Robert Horna koncert rozpoczęli w duecie subtelnymi dźwiękami utworu Celsa Machada – brazylijskiego wirtuoza gitary, którego twórczość łączy w sobie wpływy muzyki afrykańskiej i europejskiej z wyraźnym zwrotem w stronę jazzu. Repertuar wzbogacili opus magnum kultowej brytyjskiej grupy Queen – Bohemian Rhapsody autorstwa jej lidera, Freddiego Mercury’ego.
Nie obyło się bez bisów. Asturias Albeniza w aranżacji na dwie gitary klasyczne i fortepian zabrzmiało brawurowo. A Roma Amigo nastrojowo pożegnała z artystycznym, kojącym, porannym spotkaniem w NFM.
Warto dodać, że Krzysztof Pełech i Robert Horna tworzą jeden z bardziej charyzmatycznych duetów gitarowych w Polsce. W zakresie ich muzycznych zainteresowań mieści się klasyka, jazz, folklor hiszpański czy argentyński. O płytach artystów i koncertowych planach można przeczytać w naszym serwisie – https://pik.wroclaw.pl/?s=horna+pełech
Program:
Machado Sambalanço
R. Towner If (oprac. R. Horna)
U. Rocha Meio do caminho
F. Mercury Bohemian Rhapsody (oprac. R. Horna)
Towner Duende* (oprac. R. Horna, K. Pełech, W. Pruszyński)
Ch. Corea Spain* (oprac. R. Horna, K. Pełech, W. Pruszyński)
K. Jarrett Innocence* (oprac. R. Horna, K. Pełech, W. Pruszyński)
A. Piazzolla Libertango* (oprac. R. Horna, K. Pełech, W. Pruszyński)
+ bisy
Wykonawcy:
Krzysztof Pełech – gitara
Robert Horna – gitara
Wojciech Pruszyński* – fortepian
Fot. mat. pras.
Oprac. do.
Włoska autorka jest specjalistką od tożsamości: jej imię i nazwisko to pseudonim, trwają spekulacje kim jest „prawdziwa” Ferrante i jak bardzo autobiograficzne są jej książki. Tożsamość in progress, wymykająca się schematom, ale też nieustannie ścierająca się ze społecznymi oczekiwaniami i osobistymi projekcjami, to także wielki temat powieściowego cyklu.
Historia życia Eleny – i historia jej przyjaźni z Lilą – to bezkompromisowa i przewrotna wariacja na temat powieści formacyjnej, z główną bohaterką zamiast bohatera, osadzona w realiach tyleż malowniczych [Neapol], co prozaicznych [portret klasowego społeczeństwa z wykluczeniem w tle]. Opowieść porywająca, ale przede wszystkim zawstydzająco szczera, zrywająca z idealizacją na rzecz bezlitosnej introspekcji.
Zaproponowana przez Ferrante zmiana optyki pozwala spojrzeć na klasyczne tematy europejskiej sztuki – jak dojrzewanie, formowanie artysty, kształtowanie społecznej świadomości – z perspektywy radykalnie kobiecej – to znaczy umieszczającej w centrum doświadczenie kobiet, ale także doświadczenie tych i tego, co dotychczas pomijane i wykluczane.
Spektakl na motywach tetralogii, to wyzwanie rzucone teatrowi, próba pogodzenia epickiego rozmachu i intymnej kameralności, społecznego zaangażowania i perspektywy skrajnie osobistej, wreszcie – próba dowartościowania codzienności, spojrzenia na nią bez zbędnych mitologizacji i toksycznych fantazji. To także próba teatralnej odpowiedzi na wykreowany przez Ferrante performans tożsamości – osobnej, ale zawsze kształtowanej przez interakcję z innymi, w ruchu, w doświadczeniu, w działaniu.
Na scenie występują między innymi Anna Błaut, Anna Kieca, Ewelina Paszke-Lowitzsch, Paulina Wosik, Mariusz Bąkowski, Jerzy Senator.
Czas trwania: 110 minut
Jak czytacie Państwo biografie liczące ponad sześćset stron? Od deski do deski, czy po łebkach? Z uwagą i rzetelnością kaligrafisty, z pokorą cierpliwego zakonnika, czy mimochodem, pobieżnie, kartkując i szukając rozdziałów, akapitów, zdań, metafor, porównań, które wniosą coś ważnego do Waszego życia i pozostaną z Wami na zawsze? Przez wiele godzin, dni i tygodni, czy z doskoku, przy okazji piętnastu minut przerwy w lepieniu pierogów? Pierwszy tom biografii Agnieszki Osieckiej spisanej przez Karolinę Felberg można czytać na różne sposoby, wedle indywidualnych upodobań czytelniczych, emocjonalnych uniesień, technicznych zezłoszczeń i fizycznych niemocy. (Techniczne zezłoszczenia definiuję jako małą czcionkę, która rozmazuje mi się przed zmęczonym okiem, a fizyczne niemoce łączą mi się z niewystarczającą ilością dioptrii w szkłach okularowych i ciężkością tomu, który trzymany kilka godzin w rękach czyni z nich zdrętwiałe imadła). Dzielenie się z Państwem tego typu wiedzą nie wnosi nic szczególnego do biografii, ale daje zarys nieodpartej chęci jej przeczytania pomimo obiektywnych trudności. Szybko okazuje się, że wpadnięcie w lekturowy nurt opowieści o Osieckiej pokonuje wszelkie trudności okołoczytelnicze, które jednak przechodzą na drugi plan zakłóceń wobec pierwszoplanowych treści publikacji.
Zatem, do rzeczy , jak mówią tragarze. Karolina Felberg w przepastnym tomie „Osiecka. Rodzi się ptak” tworzy biografię totalną, która nie tylko ukazuje geniusz Agnieszki Osieckiej, ale również daje nam klucz do zrozumienia jej skomplikowanej osobowości i czasów, w których żyła. Autorka biografii – jako historyczka literatury, wybitna krytyczka literacka i publicystka oraz doktorka nauk humanistycznych, wieloletnia współpracowniczka Fundacji Okularnicy, jedna z największych znawczyń twórczości Agnieszki Osieckiej, edytorka jej Dzienników- kreśli obraz poetki, która kreuje samą siebie.
Efektem uważnej, skrupulatnej, drobiazgowej pracy Karoliny Felberg jest pierwszy tom publikacji mieniący się jaskrawymi kolorami namalowanego grubym pędzlem ptaka, który siedzi na ramieniu czarno- białego zdjęcia portretowego Agnieszki Osieckiej patrzącej przenikliwie czytelnikowi w oczy z okładki książki (projekt okładki Magda Kuc).
Środek wypełniają dzieciństwo, wspomnienia, cytaty, zgubione motywy, odnalezione wątki, porównawcze zestawienia, refleksje, myśli i … dużo więcej, wszak to literatura nazwana mianem „biografii totalnej”, w której autorka stosuje zabieg autofikcji. Karolina Felberg posiłkując się dziennikami Agnieszki Osieckiej przedstawia czytelnikowi lata życia pisarki – od narodzin do czasów studenckich. Przepastna drobiazgowość narracji pierwszego tomu biografii prowadzi nas ścieżkami korzeni rodzinnych, pochodzenia, które uformowało przyszłą autorkę tekstów największych przebojów estradowych.
W zgrabnej zapowiedzi od wydawcy czytamy:
Poszła do liceum jako 12-latka, maturę zdała w wieku 16 lat, ale do czasów studiów ojciec mył jej włosy. Wcześnie zaczęła życie miłosno-erotyczne. Starała się wszystko opisywać w dziennikach, choć wiedziała, że jej rodzice regularnie je czytają. Otoczenie wymusiło na niej przedwczesną dorosłość, ale na uniwersytet zabierała ze sobą pluszowe misie.
Panienka z Saskiej Kępy zawsze czuła się inna. Najbardziej bała się zaufać.
Czytamy o jej trudnych relacjach z matką, dbaniu o edukację, zauroczeniach i ekscytacji życiem. Poznajemy ją jako osobę, która wzdycha do Marka Hłaski.
Rekonstrukcja świata przedstawionego w książce odbywa się za pomocą wrażliwości samej bohaterki tomu, jak i za sprawą sznytu naukowego pióra autorki publikacji- badaczki literatury, tła historycznego, społecznego i politycznego.
„Portret Agnieszki z czasów szkoły powszechnej wypada niejednoznacznie. Na fotografiach z tamtego okresu widać dziewczynkę żyjącą w dostatku i dobrostanie. Tymczasem z zapisków autobiograficznych wyłania się obraz dziecka niepewnego siebie – zahukanego i zalęknionego” – pisze Felberg podsumowując ostatni z rozdziałów I części książki.
Potem czytamy o młodzieńczej fascynacji Agnieszki fotografią, o talencie pływackim i niechęci do matematyki. Jakby przy okazji odkrywamy traumy dzieciństwa poetki od słynnej frazy „Niech żyje bal!/ Bo to życie, to bal jest nad bale!”. Zalewani jesteśmy szczegółowością kłótni rodziców kilkunastoletniej Agnieszki, zdrady ojca, histerii matki. 1950 rok przynosi informacje o zaangażowaniu poetki w działanie na rzecz światowego pokoju. Jesteśmy świadkami narodzin anegdocistki i satyryczki.
Trudno nawet w mikroskopijnym fragmencie opisać ogrom faktów, odczuć, wspomnień i innym imponderabiliów, które autorka biografii umieszcza w tomie „Osiecka. Rodzi się ptak”. PIK- owa (czyli charakterystyczna dla naszego serwisu Punktu Informacji Kulturalnej) skrótowość zobowiązuje mnie do lapidarności stylu, dlatego kończę wzmiankę o książce z delikatną zachętą do indywidualnych poszukiwań i lekturowych odkryć, które piętrzą się i spływają kaskadami na kolejne rozdziały i części publikacji.
U mnie lektura wywołała chęć powrotu do piosenek śpiewanych przez genialnych interpretatorów twórczości poetki. Umer, Zamachowski, Januszkiewicz, Szafran, Groniec, Kleszcz, Żak, Stankiewicz, Kagyuma, Smalara, Kundziewicz…- to tylko nazwiska i nazwy niektórych artystów, którzy pojawiają się w naszym serwisie, a którzy bez Osieckiej wychodziliby na estrady ubożsi o jej wrażliwość widzenia świata.
Publicystyka:
https://pik.wroclaw.pl/tag/agnieszka-osiecka/
https://pik.wroclaw.pl/tag/osiecka/
Oprac. do
Tekst powstał dzięki uprzejmości Wydawnictwa Znak.
Biografie Grzebałkowskiej zawsze wprawiały mnie w czytelnicze rozedrganie. Zanim zabrałam się do czytania o Komedzie – https://pik.wroclaw.pl/komeda-osobiste-zycie-jazzu-biografia-krzysztofa-komedy/, Beksińskich, czy Twardowskim grube tomy biografii leżały na moim biurku i przyglądałam się im z onieśmieleniem, szukając odpowiedniego czasu, przestrzeni i warunków do rozpoczęcia przygody z lekturą. Ich wielkość trochę mnie onieśmielała, ich ciężar nie pozwalał zabrać ze sobą do torebki, ich skrupulatność reporterska nie pozwalała na czytanie przy okazji. Czułabym wtedy pewien czytelniczy zgrzyt niestosowności wobec autorki i jej bohaterów, dlatego czytanie mimochodem wykluczyłam już na początku nękana wewnętrznym imperatywem- „To Grzebałkowska- tak nie wypada”.
Najnowsza biografia autorstwa Magdaleny Grzebałkowskiej odleżała już swoje, a zbliżające się święta i czas na obdarowywanie prezentami zbliża się nieubłaganie, dlatego publikacja Wydawnictwa Znak „Dezorientacje. Biografia Marii Konopnickiej” znalazła się na pierwszym planie moich czytelniczych poszukiwań, doświadczeń i jak się okazuje – satysfakcji.
Początek grubego tomu – drobiazgowy, nie byłam gotowa na tego rodzaju szczegółowość i wnikanie w meandry dzieciństwa przyszłej pisarki. Przyznaję, przemknęłam przez niego pobieżnie z całą odpowiedzialnością utracenia ważnego kontekstu, ale świadomie i w pełni niezależnie. Szybko jednak sytuacja się odmienia. Wpadam w wir historii, wciąga mnie i nie daje zasnąć. Biografistyka, podobnie jak przy Komedzie, nie daje wytchnienia czytelnikowi, reportersko podrzuca fakty, które są hakami do kolejnych wątków, zawiesza zdarzenia, oddaje głos swoim bohaterom… Co chwilę podrzuca zaskakujący cytat, takie znalezisko, które wwierca się w umysł i zaczyna pleść osobny kilim myśli w głowie czytelnika.
Maria Konopnicka pod piórem Magdaleny Grzebałkowskiej zaczyna być dla mnie nie tylko panią od krasnoludków i sierotki Marysi, „Roty”, czy „Naszej szkapy”. Bohaterka zyskuje rysy niezwykle ciekawej i tragicznej postaci, która wcześnie straciła matkę, której wychowaniem i nauczaniem zajął się ojciec przeżywający głęboką żałobę po śmieci żony, która wcześnie wychodzi za mąż, jest zakochana w mężu, szybko rodzi pierwsze dziecko, potem kolejne, odnajduje na strychu książki i sama się rozwija się, emancypuje, staje się pozytywistką. Potem dostrzega, że w świecie, w którym żyje nie jest szczęśliwa. Chce odejść od męża, ale rozwód staje się dla niej nieakceptowalny – wedle ówczesnego prawa dzieci zostają przy mężu. Jedzie do miasta z dziećmi w celu dopilnowania ich edukacji. Wchodzi na salony, Sienkiewicz pisze o niej, że jest wybitną pisarką. Dziurawe buty wypycha gazetami, bo nie stać jej na nowe. Prowadzi korespondencyjne przyjaźnie. Zostaje redaktorką naczelną pisma. Przyjaźni się z Marią Dulębianką – malarką, skrzypaczką, feministką, działaczką społeczną. Porzuca córkę Helenę, która okrada ludzi, ma nieślubne dziecko, okazuje się chorą psychicznie, i która trafia do zakładu dla obłąkanych.
Grzebałkowska prowadzi nas od szczegółu do ogółu – okazuje się, że w środę Konopnicka bierze ślub i od tej pory ten właśnie dzień tygodnia jest dla pisarki najgorszym spośród siedmiu. Znakomita biografistyka raczy nas także zabawnymi fragmentami i tytułami rozdziałów typu: „Witamy kolegę w sukience”, „Morfina , pijawki i powódź w Weronie”. Opisuje odważną podróż przez zalewaną wodą powodziową Wenecję i Weronę. Pisze o kuracjach wodnych Marii i dość osobliwej medycynie XIX wieku np. Maria wciera sobie kokainę w oczy.
Wszystko to czyta się z niesłabnącym zainteresowaniem. Treść i forma biografii Marii Konopnickiej harmonijnie, z reporterskim pazurem i rzetelnością archiwisty wciągają do literackiego świata nie dając o sobie zapomnieć.
„Dezorientacje. Biografia Marii Konopnickiej” Magdaleny Grzebałkowskiej okazują się dla mnie biografią roku. Do książki będę wracać, zaczytywać się, zapamiętywać, dziwić się, śmiać i cieszyć z literackiej zdobyczy. Czego i Państwu życzę podczas grudniowych wędrówek czytelniczych.
oprac. do
Tekst powstał dzięki uprzejmości Wydawnictwa Znak.