Podobnie jak w latach ubiegłych koncert 43. Spotkań Literacko- Muzycznych składał się z dwóch części. W pierwszej rozegrany został Finał Konkursu Wokalnego, a w drugiej, galowej, swój najnowszy i pierwszy projekt muzyczny zaprezentowali córka z ojcem – Dorota i Henryk Miśkiewiczowie. Impart gościł słuchaczy i wykonawców w sali teatralnej siódmego grudnia od g. 19.
W pierwszej części Spotkań wystąpili: Natalia Wróbel („Zbyszek” – sł. i muz. Justyna Chowaniak, „Port Amsterdam” – sł. Jacques Brel, tłum. Wojciech Młynarski, muz. Jacques Brel), Magdalena Stefanowska („Co to jest czułość” – sł. Magda Czapińska, muz. Seweryn Krajewski, „Co z nami będzie po happyendzie” – sł. Wojciech Młynarski, muz. Jerzy Derfel), Ewa Soszyńska („Czemu nie” – sł. i muz. Ewa Soszyńska, „Padły słowa” – sł. i muz. Ewa Soszyńska), Wiktoria Granas („Karuzela z Madonnami” – sł. Miron Białoszewski, muz. Zygmunt Konieczny, „Piosenka radiotelegrafistki” – sł. Wiktor Woroszylski, muz. Wojciech Kilar), Adrianna Hebisz ( „Nie pytaj o Polskę” – sł. i muz. Grzegorz Ciechowski, „Nie, nie żałuję” – sł. Agnieszka Osiecka, muz. Seweryn Krajewski), Wojciech Stefanowski ( „Tangowalka” – sł. Jacek Bończyk, muz. Hadrian Filip Tabęcki, „Układanka” – sł. Wojciech Młynarski, muz. Jerzy Wasowski), Aleksandra Konieczna („Co to jest czułość” – sł. Magda Czapińska, muz. Seweryn Krajewski, „Tango na głos, orkiestrę i jeszcze jeden głos” – sł. i muz. Grzegorz Tomczak), Wiktoria Łukowicz („Zostań ze mną” – sł. Jeremi Przybora, muz. Jerzy Wasowski, „Do widzenia, Teddy” – sł. Bogusław Choiński i Jan Gałkowski, muz. Władysław Szpilman), Natalia Szostak ( „Księżyc frajer” – sł. Agnieszka Osiecka, muz. Tadeusz Kierski, „Spacerologia” – sł. Sławomir Wolski, muz. Mariusz Lubomski).
Finalistom – solistom akompaniowało Trio Dominika Mąkosy (Dominik Mąkosa – fortepian, Grzegorz Piasecki – bas, Mateusz Maniak – perkusja).
Na drugą część Spotkań Literacko- Muzycznych złożyły się premierowe utwory napisane przede wszystkim przez Henryka i Dorotę Miśkiewiczów. Brzmienie projektu dopełniło trio, tworzone przez znamienite postaci polskiej sceny jazzowej: Piotra Orzechowskiego (Pianohooligana) – fortepian, Michała Barańskiego – bas i Michała Miśkiewicza – perkusja. Stylistycznie projekt określają zarówno liryzm, jak i dynamiczny, charyzmatyczny jazz. Teksty do nowych piosenek napisali Bogdan Loebl, Ewa Lipska, Grzegorz Turnau i Wojciech Młynarski.
Dorota Miśkiewicz nie tylko śpiewa, komponuje, pisze teksty, ale także kreuje unikalne projekty artystyczne. W 2016 roku zaprezentowała projekt PIANO.PL, podczas którego po raz pierwszy w historii polskiej muzyki na jednej scenie zaprezentowało się kilkunastu wybitnych polskich pianistów trzech generacji. To jej szósta płyta nagrana pod własnym nazwiskiem. Swoją karierę rozpoczęła w zespole Włodzimierza Nahornego. Jako jedna z nielicznych nagrywała i koncertowała z Cesarią Evorą, Stefano Bollanim, Tomaszem Stańko. Zapraszali ją także Nigel Kennedy, Jan Ptaszyn Wróblewski, Grzegorz Turnau, Wojciech Młynarski…
Henryk Miśkiewicz w jazzowym środowisku uchodzi za najlepszego polskiego saksofonistę, słychać go na niezliczonych płytach. Grał w legendarnym zespole Jazz Carriers oraz w Studio Jazzowym Jana Ptaszyna Wróblewskiego, jego pierwsza liderska płyta „More love” sprawiła, że pokochały go rzesze Polaków. Ton jego saksofonu towarzyszył również większości filmów lat 80-tych. Koncertował na całym świecie z m.in. Ewą Bem, Andrzejem Jagodzińskim, Jarosławem Śmietaną, Wojciechem Karolakiem czy Adzikiem Sendeckim.
Koncert zakończył się przedstawieniem wyników głosowania publiczności, uroczystym wręczeniem nagrody zwyciężczyni 43. Nocnego Spotkania Literacko-Muzycznego – Ewie Soszyńskiej. Gospodarzem Spotkania był jego niestrudzony i niezastąpiony impresario – Piotr Guzek.
oprac. na podst. mat. org.: d.o.
foto: Julian Olearczyk
6 grudnia w cyklu „Reżyserzy popkultury” spotkaliśmy się z Agnieszką Smoczyńską, reżyserką m.in. „Córek Dancingu”, „Fugi”, „Arii Divy”, „Waszej wysokości”, współreżyserką pierwszego polskiego serialu dla Netflixa. Rozmowę w sali kinowej Dolnośląskiego Centrum Filmowego prowadziła Kaja Klimek.
Ponad dwugodzinna dyskusja przeplatana była fragmentami filmów i scen ze spektakli teatralnych wyreżyserowanych przez Agnieszkę Smoczyńską.
Przypomnijmy, że Agnieszka Smoczyńska pochodzi z Wrocławia, tutaj uczyła się w I LO w klasie o profilu filmowym. Studiowała historię sztuki na Uniwersytecie im. A. Mickiewicza w Poznaniu, ukończyła kulturoznawstwo na Uniwersytecie Wrocławskim (2002) oraz kurs dokumentalny Mistrzowskiej Szkoły Reżyserii Filmowej Andrzeja Wajdy. Ma również absolutorium wydziału reżyserii filmowej i telewizyjnej na WRiTv Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach (2005). Jest stypendystką Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego za osiągnięcia artystyczne. Podczas studiów nakręciła dwie etiudy –„Kapelusz” oraz „3 love”, które zostały bardzo dobrze przyjęte i zdobyły kilkanaście nagród w Polsce i za granicą. W 2007 roku, wspólnie z Robertem Bolesto, zaadaptowała opowiadanie Olgi Tokarczuk, na podstawie którego powstał film krótkometrażowy „Aria Diva”. On także okazał się sukcesem. Zdobył nagrody na wielu festiwalach, m.in. w Krakowie i Nowym Jorku. Jest reżyserką głośnego filmu „Córki dancingu” (2015), nagrodzonego na 41. Festiwalu Filmów Fabularnych w Gdyni (za najlepszy debiut) oraz na Sundance Film Festival (Nagroda Specjalna).
Podczas piątkowego spotkania, które niebezpiecznie zbliżało się do bycia także sobotnim, reżyserka zdradziła nieco szczegółów technicznych i finansowych związanych z produkcją filmową. Opowiadała o inspiracjach artystycznych i związkach filmu z teatrem. Czym jest „teatralność” w filmie? Jak „filmowość” przenieść na scenę? – pytała Kaja Klimek – prowadząca spotkanie. Jakie napięcia towarzyszą filmowi, a jakie spektaklowi? Jak montaż wpływa na ostateczny kształt filmu? Dlaczego tak ważny w Pani spektaklach i filmach jest taniec i dźwięk? – zastanawiał się uczestnik spotkania w DCF-ie.
Po rozmowie z widzami reżyserka zbierała gratulacje, podziękowania i kwiaty… za artystyczne wrażenia i przeżycia, którymi obdarowuje widzów.
Niektórzy, zainspirowani mikołajkowym spotkaniem, w swoim kalendarzu wydarzeń kulturalnych zapisali:
Wybrać się na „Świętą Kluskę” do Teatru Nowego w Warszawie, na stronie Ninateki znaleźć „Arię divę” i przypomnieć sobie znakomitą rolę Gabrysi Muskały w tej krótkometrażówce, zobaczyć spektakl „Wasza wysokość”…
A tych z Państwa, którzy nie widzieli „Fugi” i „Córek dancingu” zachęcamy do nadrobienia zaległości, bo Agnieszka pracuje nad kolejną niebanalną fabułą.
oprac. Dorota Olearczyk
fot: Julian Olearczyk i Dorota Olearczyk
Nowy album Marka Napiórkowskiego „Hipokamp” ukazał się z okazji 30-lecie działalności artystycznej gitarzysty i kompozytora.
Tytuł płyty Marka Napiórkowskiego nawiązuje do tajemniczego i nie do końca zbadanego obszaru, jakim jest ludzki mózg. Podobnie, osadzona w oryginalnym kontekście brzmieniowym, nowa muzyka gitarzysty, to spektrum tajemniczych i nieoczywistych barw.

Marek Napiórkowski „Hipokamp”, Wydawnictwo Agora
Niepowtarzalny język muzyczny, zaskakujące improwizacje, tajemnica i zabawa to niektóre cechy „Hipokampu”.
Album łączy wyrafinowane improwizacje jazzowe ze światem elektronicznych struktur dźwiękowych i intrygujących dialogów instrumentów perkusyjnych. Premierowe Trio, oparte na dźwiękach elektrycznej gitary, różnorakich analogowych syntezatorów (Jan Smoczyński) i stylowo brzmiącej perkusji (Paweł Dobrowolski), Napiórkowski postanowił wzbogacić obecnością absolutnej gwiazdy jazzu – Mino Cinelu, prawdopodobnie najbardziej utytułowanego perkusjonisty naszych czasów.
Marek Napiórkowski to artysta trudny do zaszufladkowania – z każdym nowym przedsięwzięciem zabiera nas w coraz ciekawsze, intrygujące światy muzyczne, przypieczętowując je marką unikatowego brzmienia.
„Hipokamp” to album nie tylko dla fanów jazzu i dobrej muzyki improwizowanej, ale dla wszystkich słuchaczy pięknych, unikatowych brzmień.
oprac. i foto: Dorota Olearczyk
Tekst powstał dzięki uprzejmości Wydawnictwa Agora.
„Szeptacz” jest thrillerem napisanym przez Alexa Northa. Jego premiera miała miejsce 16.10.2019 roku, a tłumaczenia na język polski dokonał Paweł Wolak. Książka zebrała wiele pozytywnych opinii zarówno ze strony różnych organizacji, jak i takich osób, jak znany pisarz Steve Carangh .
Tom Kennedy, ojciec młodego Jacka, nie potrafi pogodzić się ze śmiercią żony. Dodatkowym obciążeniem jest dla niego osobliwe zachowanie syna i trudność w kontakcie z nim. Mężczyzna pragnie zacząć nowe i szczęśliwsze życie, dlatego, razem z Jackiem, decyduje się na przeprowadzkę do Featherbank, pozornie spokojnego miasta. Ich nowy dom ma, jak to zwykli mówić, charakter. Rodzina wkrótce ma się dowiedzieć o tym, jak bardzo pomylili się w ocenie sytuacji. Poznanie historii mordercy, o niepokojącym przezwisku, nadanym przez media – Szeptacza, który 20 lat temu zabił pięciu małych chłopców, z pewnością nie było dobrą wróżbą na start. Sprawy przybierają jeszcze mniej optymistyczny obrót wtedy, gdy Jack zostaje przyłapany na rozmowie, z niewidzialną dla jego ojca, przyjaciółką, a co gorsza – chłopiec wyznaje, że wieczorami często słyszy szepty dochodzące zza jego okna… Jak potoczą się dalsze losy rodziny?… Czy możliwe jest to, że koszmar szeptacza powrócił?… Wszystko kończy się tam, gdzie się zaczęło…
Historia przedstawiona w thrillerze opowiadana jest przez różne postacie, a to oznacza odmienne perspektywy: ojca, mordercy, syna, komisarza i paru innych postaci uczestniczących w wydarzeniu. Taka narracja, zwłaszcza że wzbogacona o liczne i wyjątkowo trafne komentarze psychologiczne, pozwala na lepsze zobrazowanie sobie całej akcji i zaburza nasze stereotypowe myślenie. Bo nagle, morderca przestaje być zimnym i nic nieczującym draniem. Dowiadujemy się o jego motywach, jak i dawnych przeżyciach. Według mnie, autor próbował w ten sposób pokazać, że zanim wyrobimy sobie o jakiejś osobie konkretną opinię, zawsze warto starać się ją lepiej zrozumieć. Nie warto kierować się tylko pierwszym wrażeniem.
Dzieło jest napisana niezwykle nastrojowym i bogatym językiem, który potrafi sprawić, że niewinny dziecięcy rysunek wywoła u nas dreszczyk niepokoju. Książkę tę, z czystym sumieniem, mogę polecić każdemu, kto kocha thrillery czy interesuje się tematami związanymi z psychologią…
tekst i foto: Emilia Zbroniec
Tekst powstał dzięki uprzejmości Wydawnictwa Muza.
Izabela Filipiak autorka ,,Absolutnej amnezji,’’ czy ,,Twórczego pisania dla młodych panien’’ i innych dzieł, po kilku latach przerwy wraca z nową książką ,,Znikanie’’ i to pod zmienionym nazwiskiem jako Morska Izabela.
Wciela się ona w bohaterkę swojej książki i opowiada o ciężkiej do zidentyfikowania chorobie, boreliozie. Bohaterka zmaga się z potwornym bólem, najpierw drętwienie palców rąk, a potem nóg i od tego momentu zaczyna się wędrówka po lekarzach. Każdy stawia inną diagnozę i podejmuje inne leczenie, często bardzo kosztowne. Pensja nauczyciela ledwie starcza jej na utrzymanie mieszkania i wyżywienie. Izabela postanawia sprzedać biżuterię po zmarłej mamie i kolekcję swoich książek.
Jednocześnie czuje wielki żal do polskiej służby zdrowia, do której na badanie trzeba czekać rok, a nawet więcej. Kobieta z czasem coraz bardziej cierpi i słabnie, ale nie poddaje się w walce o własne „być”. Nie chce zniknąć z tego świata niezapamiętana i uparcie dąży do zidentyfikowania swojej choroby.
Niektórzy mówią, że najgorszą diagnozą jest jej brak, a żeby przejść przez system polskiej służby zdrowia trzeba mieć w sobie dużo samozaparcia. Zdarza się, że postawiona diagnoza, to dopiero początek zmagania się z dotarciem do właściwego leczenia. Okazuje się, że w dwudziestym pierwszym wieku są jeszcze choroby, których diagnozowanie sprawia wiele trudności, a leczenie nie jest jednoznaczne.
Izabela Morska przedstawia w swojej książce realia naszej służby zdrowia, jednocześnie może być wsparciem dla tych, którzy zmagają się ze swoją chorobą i przedzierają się przez gąszcz medycznych procedur, zderzają się z obojętnością zmęczonych medyków, którzy skupiają się na jednostce chorobowej, a nie człowieku…
tekst i foto: Dominika Tomaniak
Tekst powstał dzięki uprzejmości wydawnictwa Znak.
Michał Bajor przyjechał do wrocławskiego Impartu z przebojami włoskimi i francuskimi, żeby zaprezentować utwory z premierowej płyty „Kolor Cafe”. Artysta zaprezentował się w odsłonie z sekcją rytmiczną. Publiczność zdawała się wykazywać duże przywiązanie do starych, dobrych mistrzowskich przebojów i nowy materiał oklaskiwała jakby z odrobiną tęsknoty za kompozycjami Włodzimierza Korcza.
Swoje muzyczne francusko- włoskie fascynacje Michał Bajor ujawnił w kilkunastu utworach, wśród których znalazły się znakomite interpretacje piosenek z repertuaru m.in. Dalidy, Gainsburga, Piaf, czy Aznavoura.
Do prawie wszystkich piosenek polskie teksty napisał Rafał Dziwisz (krakowski aktor, który jest także autorem tekstów piosenek m.in. do znakomitych musicali w reżyserii Wojciecha Kościelniaka „Mistrza i Małgorzaty” oraz „Lalki”).
Artyście towarzyszył zespół akompaniatorów gających na gitarze akustycznej, elektrycznej i basowej, fortepianie i gitarze elektro-klasycznej z sekcją rytmiczną w składzie. Czasem odnosiłam wrażenie, że fortepian i gitara elektro-klasyczna wystarczyłyby do pełni odbioru oryginalnych interpretacji. Michał Bajor ma w sobie tyle naturalnego pulsu, że znakomicie zabrzmiałby bez rozbudowanego instrumentarium, albo chociaż z wyciszoną nieco sekcją elektryczno – rytmiczną. Artyście wyraźnie sprzyjają klasyczno- akustyczne dźwięki, barwy i kolory, choć warto podkreślić, że muzycy byli bardzo sprawni i improwizowali z wprawą.
Sceniczny wizerunek aktora i piosenkarza w projekcie „Kolor Cafe” jest nieco bardziej rozkołysany. Zmienia on marynarki, które barwą nawiązują do kolorów flag Włoch i Francji. Parodiuje siebie z wczesnej młodości. Anegdoty i wspomnienia o artystach śpiewających piosenki w oryginale wplata w koncertową dramaturgię. Śpiewa nastrojowe ballady i filuterne piosenki w stylu buffo. Znakomicie brzmią nieoczywiste interpretacje „Bez sił ballada”, „Tico tico”, „Bella Ciao”, czy „Komedianci” i „By nie być w życiu sam”.
Mistrz piosenki aktorskiej słucha potrzeb publiczności i czując podskórnie, że domaga się ona Korcza, śpiewa fragment „Nie chcę więcej, twoje serce do życia wystarczy…” w języku obcym, czym wzbudza aplauz i owacje na stojąco.
tekst i foto: Dorota Olearczyk
Owacje na stojąco, gromkie brawa po każdym utworze, głośne wybuchy radości podczas dialogów…- to był dzień Przybory, Umer i Mumio.
Wszyscy, którzy andrzejkowy wieczór postanowili spędzić z Mumio i Magdą Umer we wrocławskim Imparcie nie mogli wybrać lepiej. Nie tylko znakomicie się bawili, ale także doświadczyli ponadczasowości twórczości Jeremiego Przybory i Jerzego Wasowskiego.
Spektakl „Przybora na 102”, który swoją premierę miał w warszawskim Och- Teatrze w 2017 roku, dziś ma się znakomicie.
„Odjadę z tego peronu…”- słychać głos Przybory w ciemności. Potem głos Wojciecha Mana wydobywający się z radia zaprasza na obchody 102. urodzin Jeremiego Przybory. Jubileusz staje się powodem spotkania ciotki z osobliwymi przybyszami – epuzerem, przetłumaczaczem, Kaziem, Grzeszczykiem, Natalią, Tolą, Desdemoną, Julią, Makbetem… Nadwrażliwcy odwiedzają Ciotkę Mizerię – w tej roli znakomita Magda Umer – i zwierzają się jej, przeżywając swoje traumy przy stole w skromnej kuchni lub w piosence.
Utwory Kabaretu Starszych Panów owinięte w surrealistyczne improwizacje słowne teatru Mumio smakują wybornie, wyglądają bombowo (od bombonierki) i działają terapeutycznie. Znakomici artyści – Jadwiga Basińska, Dariusz Basiński i Jacek Borusiński – zalewają widzów strumieniem osobliwych, genialnie surrealistycznych skojarzeń. Kostium, choreografia i tekst splatają w harmonijnie groteskową całość. Wyśmienicie interpretują piosenki znane z Kabaretu Starszych Panów: „A ta Tola”, „Na całej połaci śnieg”, „Zakochałam się w czwartek niechcący”, „Bez ciebie”, „Kaziu, zakochaj się”, „Szuja”, „Puk, puk, puk”, „Odrobina mężczyzny na co dzień”, „Szarp pan bas”, „O, Romeo”, „Smutny deszczyk”, „Ja pana z sobą zabiorę”, „Już czas na sen”. Na scenie towarzyszy im bezkonkurencyjny zespół muzyczny. Wojciech Borkowski gra na fortepianie, Maciej Szczyciński szarpie bas, Tomasz Drozdek obsługuje całą masę perkusjonaliów.
Wieczór andrzejkowy z „Przyborą na 102” to lepsze niż wróżba wygranej na loterii.
tekst: Dorota Olearczyk
foto: Julian Olearczyk i Dorota Olearczyk
Premierą przedstawienia „Where do we go from here” w reżyserii Eweliny Marciniak Wrocławski Teatr Pantomimy im. Henryka Tomaszewskiego uczcił 100. rocznicę urodzin Henryka Tomaszewskiego.
Spektakl wyreżyserowała Ewelina Marciniak łącząc ze sobą w sensowną, ale niełatwą całość elementy charakterystyczne dla teatru ruchu i teatru dramatycznego. Cały zespół aktorski WTP wraz z gościnnym udziałem Małgorzaty Witkowskiej stworzył prawdziwy pełen skrajnych emocji traktat o przemijaniu. Nieprzepracowane traumy dzieciństwa i wybuchająca zmysłowość wdzierały się na scenę i poza nią, jak niechciane insekty. Powolny rytm kontrastował z cielesną ekstazą, beżowe stroje z czerwienią wnętrza, śmiech harmonijnie przechodził w płacz, ambicja matki rujnowała życie córki…
Piękne, wyćwiczone ciała opowiadały historię plastycznie, a Małgorzata Witkowska tkała ją z emocjonalnie wypowiadanych słów.
tekst: Dorota Olearczyk
foto: Julian Olearczyk
„Where do we go from here”
reżyseria EWELINA MARCINIAK
tekst NATASZA MOSZKOWICZ + kreacja zbiorowa
choreografia NATASZA MOSZKOWICZ
muzyka WOJTEK URBAŃSKI, STEFAN WESOŁOWSKI
scenografia NATALIA MLECZAK
kostiumy KONRAD PAROL
światło SZYMON KLUZ
Obsada:
Izabela Cześniewicz, Agnieszka Charkot, Agnieszka Dziewa, Paulina Jóźwin, Paula Krawczyk-Ivanov, Sandra Kromer-Gorzelewska, Agnieszka Kulińska, Monika Rostecka, Artur Borkowski, Anatoliy Ivanov, Zbigniew Koźmiński, Eloy Gallego Moreno, Krzysztof Szczepańczyk oraz gościnnie Małgorzata Witkowska































































