„Kundle” to zbiór opowiadań Katarzyny Groniec, kreatorki stylu interpretacji piosenki, bez której wrocławski Przegląd Piosenki Aktorskiej nie byłby tym, czym jest.
Artystka wyszła niedawno ze strefy piosenki, żeby pokazać swoim odbiorcom drugą twarz. Zaprosiła nas do autorskiej, literackiej przestrzeni wrażliwego słowa ujętego w sieć gęstych od treści zdań i sensów.

„Kundle” Katarzyna Groniec, Wydawnictwo Nisza
W prozie Katarzyny Groniec znajdujemy śląskie realia, jędrny język, wielokrotnie złożone zdania obfitujące w intrygujące metafory i zaskakujące porównania, galerię niedoskonałych, można by napisać- skundlonych postaci, które próbują znaleźć swoje miejsce w codzienności. „Kundle” to ciekawa propozycja czytelnicza. Lapidarna książeczka jest bardzo pojemna treściowo.
Świat bohaterów z jednego, gwarowego podwórka poszarpały wydarzenia historyczne i rodzinne traumy. Losy Adama, Goryla, Fatimy, Sophie splatają się w niedoskonałą całość, ich kundlowatość odbiera im cechy nieskazitelnej – przez co sztucznej – rasowości, stają się nam bliżsi, łatwiejsi do zaakceptowania i zrozumienia.
Język tej prozy nie jest językiem łatwym, raczej stawia on wysokie wymagania czytelnikom przyzwyczajonym do lekkiej i przyjemnej lektury. Narrator „Kundli” zmusza nas do odkrywania tego, na co nie zwróciliśmy uwagi podczas pierwszego czytania, poprzez częste powroty do przeczytanych wcześniej akapitów. Płynący szerokim nurtem strumieniem skojarzeń może czasem zniechęcić niecierpliwych czytelników. Jednak nie warto dać się utopić w rozległych akapitach długich zdań, lepiej powoli uczyć się pływać w ten niecodziennej prozie, najlepiej pieskiem, a nie klasycznym kraulem.

„Kundle” Katarzyna Groniec, Wydawnictwo Nisza
Jestem piosenkarką. Urodziłam się w Zabrzu 22.02.1972. Nie podobało mi się, że w tej dacie jest tak dużo dwójek. Szybko zaczęłam mówić, ale nie chciało mi się chodzić. Żeby mnie sprowokować do wysiłku, zabierano mi zabawki i kładziono je trochę dalej niż na wyciągniecie ręki. Bawiłam się palcami. Piosenkarsko zadebiutowałam na komunii siostry mając półtora roku. Ku ogólnej konsternacji „Mazurkiem Dąbrowskiego”. Lubiłam pisać ale nienawidziłam dwójek i pytania: jak ktoś, kto tyle czyta, może walić tyle ortów? Postanowiłam komunikować się śpiewem. Po pięćdziesiątce nabrałam odwagi– mówi Katarzyna Groniec.
Oprac. do
Tekst powstał dzięki uprzejmości Wydawnictwa Nisza.
Jest. Dotarła do mnie przesyłka od krakowskiego Znaku. W dużej kopercie przewozowej znalazłam twórczość mniej poważną Wisławy Szymborskiej w jednym tomie. Twórczością Wisławy Szymborską nie można się znudzić, im więcej jej czytasz, tym z większą uciechą dzień witasz.

Wisława Szymborska „Zabawy literackie”, Wydawnictwo Znak
Jakże ważna to publikacja w czasach, kiedy niemal wszystko jest naburmuszone, smutne, melancholijne, deszczowe, opadające, zgniłe, zziębnięte i o parapet dzwoniące. Kiedy złota polska jesień protestuje lub odpoczywa, albo choruje siedząc pod kocem i próbuje pokonać infekcję, dobrze sięgnąć po Szymborską w wersji filuternej.
Frywolność, finezja i wdzięk. Literackie wyrafinowanie, subtelne prztyczki w nos, żartobliwe uwagi, brawurowe trawestacje i nonsensowne dystychy…- to wszystko i dużo więcej znajdzie czytelnik w „Zabawach literackich”. Poetka z wrodzonym sobie wdziękiem zachwyca, zadziwia i śmieszy.
Niepoważną publikację opatrzono ilustracjami autorki i ważnym posłowiem Joanny Szczęsnej (znawczyni poezji noblistki i jej biografki).
Znajdziemy tu m.in. limeryki, metzyje, moskaliki, lepieje, odwódki, altruitki, przysłowia nadrealistyczne, wierszyki okolicznościowe, epitafia czy podsłuchańce. Wszytko to skleja się w obraz nonsensownego i absurdalnego świata, który Wisława Szymborska umiała postrzegać przez pryzmat czułego żartu i właściwej dla siebie wrażliwości. Wiele tekstów publikowanych jest w tym tomie po raz pierwszy, np. utwór o Adamie Michniku.

Wisława Szymborska „Zabawy literackie”, Wydawnictwo Znak
Szczególną moją uwagę zwróciły, tym razem, lepieje i limeryki z cyklu kulinarnego i podróżniczego oraz altruitki o podobnej tematyce. Zacytuję tylko te najkrótsze. „Ambitnemu hodowcy w Łobzowie/ rosła bujnie pietruszka na głowie./ Ekolodzy pospołu/zrywali ją do rosołu,/ bo pietruszka to samo zdrowie”, „Lepiej złamać obie nogi,/niż miejscowe zjeść pierogi”, „Miast okradać krowę z mleka/dój bliskiego ci człowieka”.
Rozsmakować można się także w tekstach o innej treści, np. „Nie męcz aptek i lekarza,/sam znajdź drogę do cmentarza”, „Wyręczając w pracy chmury/sam przez niebo płyń ponury”, „Oszczędzając pyska psiego/ sam kaganiec noś za niego”, „Trzymaj fason u szwagierki,/nie wylizuj salaterki”. Jest też coś dla jaroszy, np. „Przedłuż żywot krówki,/nie żryj nigdy pasztetówki”, „Spożywając pasztet z dzika,/wnet się zmienisz w nieboszczyka”, „Oszczędzając żywot krówki,/ z jadłospisu skreśl parówki”.
Kiziostychy, czyli dwuwiersze, których bohaterką jest Kizia, kotka Filipowicza, mają osobne miejsce w publikacji. Wśród podsłuchańców same frykasy. Znakomite do czytania, życzliwego obśmiewania i refleksyjnego kontemplowania, jak ten z ostatnich tekstów, którego rękopis Szymborska wręczyła Rusinkowi pod koniec 2011 roku w szpitalu, po operacji, niedługo przed śmiercią.
„HOLEN[D]RZY TO MĄDRA NACJA/ BO WIEDZĄ,CO TRZEBA ZROBIĆ/ KIEDY ZNIKA NATURALNA ODDYCHACJA.”
tekst: do.
Tekst powstał dzięki uprzejmości Wydawnictwa Znak.
Pamiętacie mleko w butelkach i woreczkach, kolejki do apteki po podpaski, saturatory z wodą gazowaną w szklankach, repasację pończoch, kioski Ruchu, grające pocztówki? Jeśli nie, to musicie przeczytać reportaż Wojciecha Przylipiaka, jeśli tak, to tym bardziej powinniście przeczytać. Zdjęć w książce jest cała masa. Znajdziemy tu także zapisy rozmów ekspedientek domów handlowych i dyrektorki Pedetu, hasła reklamowe wymyślone przez Agnieszkę Osiecką i Melchiora Wańkowicza, wejdziemy do wnętrza Delikatesów, staniemy w kolejce po Rubina, zdobędziemy książkę spod lady… Zanucimy za Krystyną Prońko: „Za czym kolejka ta stoi?”

„Zakupy w PRL. W kolejce po wszystko” Wojciech Przylipiak, Wydawnictwo Muza
Lektura „Zakupów w PRL” to podróż sentymentalna i garść wiedzy historycznej podanej w przystępny sposób. To udana próba zebrania absurdów codzienności, które towarzyszyły ludziom zmagającym się z rzeczywistością lat 1945 – 1989. Po przeczytaniu może okazać się, że każde pokolenie (współczesne także) jest wystawiane na arenę nonsensów historii, w której przyszło mu żyć. Jednak czy taka konstatacja uspokoi ułańską fantazję i porywcze usposobienie żyjących nad Wisłą? Niezależnie od odpowiedzi warto dać sobie szansę na „Zakupy w PRL”, nawet gdybyśmy kupili tylko coś, czego nie chcieliśmy kupić.
Autor publikacji oddaje głos swoim bohaterom, dzięki którym dowiadujemy się np. jak w zimie przetrwać dwa dni w kolejce po kredens, czy kioskarki dziurawiły prezerwatywy, jak pachniały sklepy Baltony, czy więcej kupowaliśmy książek czy wódki, jak poprzez gramofon można było poznać przepis na pulpety, jaki ciuch kosztował tyle, co połowa Syrenki? Na te i wiele innych pytań odpowiedzi znajdujemy jakby mimochodem w najnowszej książce Wojciecha Przylipiaka. „Zakupy w PRL. W kolejce po wszystko” w księgarniach powinny być już od 8 listopada.

„Zakupy w PRL. W kolejce po wszystko” Wojciech Przylipiak, Wydawnictwo Muza
Reportaż Wojciecha Przylipiaka to opowieść o zakupowej rzeczywistości w latach 1945-1989, to podróż od małych sklepów osiedlowych, po okazałe domy handlowe, od prób prywatnego handlu, po sieciówki typu Moda Polska i świat luksusu znany z Peweksów.
Autor publikacji oddaje głos ludziom po obu stronach lady: bywalcom sklepów, poszukiwaczom wyjątkowych towarów, sprzedawcom. Nie powiela utrwalonych mitów o czasach wiecznego niedoboru, raczej buduje z fragmentów zasłyszanych historii świat rzeczywisty, niepozbawiony oryginalności, społecznej inicjatywy, codziennej ekscytacji. To również świat ponadczasowego designu, mody, która wciąż zachwyca, zapachu świeżo mielonej kawy, fantastycznych haseł i grafik reklamowych czy nowoczesnych pawilonów handlowych rozświetlonych neonami.
Autor przytacza też wiele przykładów, jak zakupowy świat pokazywała popkultura, kino, telewizja czy książki. „Zakupy w PRL. W kolejce po wszystko” to książka idealna na prezent. To świetna okazja do pełnej sentymentów lektury lub – w przypadku młodszego czytelnika – ciekawa pozycja pozwalająca poznać świat, jaki trudno sobie obecnie wyobrazić.
Wojciech Przylipiak – dziennikarz, kolekcjoner zabawek z PRL-u, pamiątek, komputerów i elektroniki sprzed lat. Ich historie opisuje na swoim blogu BufetPRL.com. Był redaktorem dodatku „Kultura” do „Dziennika Gazety Prawnej”, dziennikarzem magazynu „Esquire”, PAP. W 2020 roku w wydawnictwie Muza ukazała się jego książka „Czas wolny w PRL”. Rok później „Sex, disco i kasety video. Polska lat 90.”.
Oprac. do
Tekst powstał dzięki uprzejmości Wydawnictwa Muza.
TJ Klune zaprasza w głąb lasu i w niezwykłą podróż rodziny złożonej z wielu części. „Życie marionetek” to kolejna wzruszająca i pełna humoru powieść uwielbianego przez czytelników autora bestsellerowego „Domu nad błękitnym morzem”. Premiera książki już 8 listopada. Czy warto po nią sięgnąć? Zaryzykowaliśmy i nie żałujemy.
TJ Klune – pisarz, zdobywca Literackiej Nagrody Lambda (za „Into this river I drown”) i były egzekutor roszczeń w firmie ubezpieczeniowej. Jest autorem kilkunastu powieści, w tym „Pod szepczącymi drzwiami”, „Życia marionetek” oraz bestsellerowego „Domu nad błękitnym morzem”. Jako osoba LGBT+ uważa, że reprezentacja osób nieheteronormatywnych w literaturze jest niezwykle ważna – teraz nawet bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej.
W swojej najnowszej książce TJ Klune przedstawia na nowo historię Pinokia, w pełen ciepła i humoru sposób oraz stawia przed czytelnikiem pytania: czy o byciu rodziną decydują więzy krwi, czy miłość, troska i wsparcie? Czy robiąc w przeszłości złe rzeczy można stać się dobrym? Książka pełna jest nawiązań nie tylko do historii najsłynniejszej kukiełki na świecie, ale również innych dzieł popkultury, takich jak „Gwiezdne wojny”, „Lot nad kukułczym gniazdem” czy „Czarnoksiężnik z krainy Oz”.
„Życie marionetek” przełożył Filip Sporczyk, autor wita czytelnika znaczącym mottem.
Ludzkości. Jesteście beznadziejni,
ale wymyśliliście książki i muzykę,
więc wszechświat zachowa was jeszcze
przez pewien czas przy życiu.
Upiekło się wam. Tym razem.
Potem płynnie wchodzimy w epicką narrację.
Gdy jego ojciec zostaje porwany, Vic Lawson, człowiek wychowany przez roboty, musi opuścić rodzinny dom i ruszyć mu na ratunek. Niespodziewanie odkrywa prawdę o swojej rodzinie, która na zawsze go odmieni…
Trzy roboty mieszkają w ukrytym wśród konarów drzew domku. Giovanni Lawson to utalentowany wynalazca i głowa rodziny. Wraz z nim rodzinę tworzą siostra Ratched, maszyna-pielęgniarka, oraz rozpaczliwie pragnący miłości i uwagi odkurzacz o imieniu Rambo. Razem z nimi żyje człowiek – Victor Lawson. Są szczęśliwi, ukryci przed światem i bezpieczni. Jednak wszystko zmienia się, gdy Vic znajduje i naprawia androida oznakowanego MAL. Niebawem okazuje się, że robota łączy z Gio mroczna przeszłość…
Kiedy MAL nieświadomie zdradza ich położenie, Gio zostaje porwany i zabrany do Miasta Elektrycznych Snów. Reszta rodziny musi opuścić bezpieczny dom, aby ruszyć na jego ratunek i uchronić go przed recyklingiem lub, co gorsza, przeprogramowaniem. Vic nie wie co powinien myśleć o MALU. Z jednej strony obwinia go za porwanie Gio, z drugiej – nowy robot go fascynuje.
Oprac. do
Tekst powstał dzięki Wydawnictwu Akurat.
Za nami prapremiera spektaklu „Uwolnienie” w reż. Kuby Kowalskiego, który powstał na podstawie nagrodzonej w V Konkursie Dramaturgicznym Strefy Kontaktu sztuki Zenona Fajfera. Wrocławski Teatr Współczesny może odbierać gratulacje za dobrze rozpoczęty sezon artystyczny.
„Uwolnienie” to spektakl łamiący standardy konwencjonalnej sztuki teatralnej. Linia podziału na strefę widza i strefę aktora wyraźnie się tu załamuje. Falujemy wspólnie, widzimy siebie w przejaskrawionej soczewce, możemy swobodnie krążyć myślami w kierunku prawd uniwersalnych, zasad manipulacji, różnych zachowań społecznych, skrajnych emocji, różnorodnych odczuć. Uczestniczymy w swego rodzaju performansie, który wywołuje w każdym z nas inne skojarzenia i refleksje. Spektakl jest ciekawym doświadczeniem zamknięcia w przestrzeni, z całą masą konsekwencji, które niesie ze sobą uwięzienie. Jest zabawnie, refleksyjnie, czasem nieprzewidywalnie.
Luis Bunuel zamknął kiedyś bohaterów„Anioła zagłady” w domu, dając im szansę na pozbycie się pozorów uprzejmości. Kuba Kowalski zamknął widzów i aktorów w teatrze i dał soczewkę, żebyśmy mogli poprzyglądać się naszym kompleksom, emocjom i potrzebom.
Zespół aktorów Wrocławskiego Teatru Współczesnego robi wszystko, żeby zostawić widza z poczuciem twórczego przeżycia 75 minut. Czy po „Uwolnieniu” przychodzi ukojenie i oczyszczenie? Idźcie, zobaczycie, posłuchajcie i sprawdźcie. Warto.
W opisie spektaklu, który umieszczony jest w programie wydarzenia, czytamy:
„Uwolnienie” Zenona Fajfera rozpoczyna się dokładnie w tym samym punkcie, w którym znajduje się widz zasiadający po trzecim dzwonku na widowni teatralnej. Przed nim – zasłonięta kurtyna, spektakl zaraz się rozpocznie. Mijają minuty, godziny, a kurtyna ani drgnie. Spektakl rodzi się więc na widowni, z chóru zniecierpliwionych szeptów, ponaglań, protestów. Dla jednych brak akcji to artystyczna prowokacja; inni tak intensywnie poszukują sensu, że doznają przeżyć duchowych; większość domaga się zwrotu pieniędzy i odgraża, że trzaśnie drzwiami i nigdy nie wróci. A jednak nikt widowni nie opuści. Stopniowo wyłania się teatralna parabola, ambitna i pojemna: siedzimy i czekamy na widowisko, które usprawiedliwi naszą obecność, nieświadomi, że to my jesteśmy aktorami; żadna zewnętrzna siła nami nie pokieruje, a to jak spędzimy dany nam czas i jakie nadamy mu znaczenie zależy wyłącznie od nas.
realizatorzy:
Zenon Fajfer (autor)
Kuba Kowalski (tekst sceniczny i reżyseria)
Maks Mac (scenografia, kostiumy)
Kornelia Dzikowska (koncepcja scenografii)
Rafał Ryterski (muzyka)
Natan Berkowicz, Antoni Grałek (video)
Damian Pawella (światło)
Lina Wosik (asystentka reżysera)
Katarzyna Krajewit (inspicjentka)
Agnieszka Piesiewicz (realizacja video)
Janusz Kaźmierski, Przemysław Pogiernicki (kamery)
Piotr Postemski (realizacja dźwięku)
Jan Sławkowski (realizacja światła)
obsada:
Anna Błaut, Zina Kerste, Anna Kieca, Ewa Niemotko, Beata Rakowska, Jolanta Solarz-Szwed, Magdalena Taranta, Lina Wosik, Mariusz Bąkowski, Krzysztof Boczkowski, Rafał Cieluch, Maciej Kowalczyk, Przemysław Kozłowski, Tadeusz Ratuszniak, Maciej Tomaszewski, Mikołaj Siemionek, Mirosław Siwek
Oprac. do
Fot. Rafał Skwarek
Marcin Januszkiewicz wrócił do Impart Centrum z nieoczywistymi aranżacjami mniej lub bardziej znanych piosenek legendarnych zespołów Perfect i Lady Pank. Po brawurowych interpretacjach piosenek Osieckiej, które zabrzmiały w Imparcie 8 marca, trudno było spodziewać się kolejnego szalenie dobrego koncertu. Jak było?
Nieopisywalny talent Januszkiewicza przyćmiewa oryginalne wykonania. Piosenki w jego wykonaniu zyskują nieoczywisty charakter, jędrność interpretacyjną i aktualne treści. To wybitny człowiek sceny, teatru i piosenki, w każdym jego geście i spojrzeniu odbija się radość tworzenia i prawda przekazu. Zdaje się, że Marcin Januszkiewicz mógłby z najbanalniejszej piosenki zrobić perełkę interpretacyjną.
Jak dzisiaj wygląda Polska opowiadana tekstami zespołów popularnych w latach 80? Jak bardzo odbiega od rzeczywistości tamtych lat? Ile w nas prawdy a ile strachu przed prawdą? A ile gniewu, niezgody, ile rozczarowania i nadziei na łut szczęścia? I czy to szczęście zależy od tego, jak sobie ten świat dokoła nas urządzamy, jak na niego patrzymy? Choćby dla próby odpowiedzi dla tych kilku pytań repertuar Perfectu i Lady Pank wart jest ponownego przewertowania- twierdzi Marcin Januszkiewicz i wie co mówi.
„Mniej niż zero”, „Tańcz głupia tańcz”, „Sztuka latania”, „Fabryka małp”, „Mniej niż zero”, „Wciąż jestem obcy”, „Nie płacz Ewka”, „Wyspa, drzewo, zamek” w wykonaniu: Marcin Januszkiewicz – śpiew, Jacek Kita – piano, Łukasz Czekała – skrzypce, Piotr Domagalski – gitara basowa, Jakub Szydło – perkusja- to niebanalne światy muzyczne inkrustowane cytatami z innych utworów i filmowych ścieżek muzycznych.
Nowe rytmy, nowe akcenty, nowe światy utkane ze starych słów i melodii… Petarda w głosie, nieoczywiste rozwiązania harmoniczne… Impart przyjął w czwartek, 26 października, pod swój dach i na scenę, mistrzów muzycznych aranżacji.
Publiczność zgotowała artystom owacje na stojąco.
oprac. do
fot. jo i do
Hit wrocławskiej sceny akrobatyczno – teatralnej, zagrany w kilkunastu miastach polski ponad 100 razy dla ponad 100 000 widzów, obchodzi swoje dziesięciolecie. Pokaz specjalny akrobatycznego spektaklu odbył się w Hali Orbita, 20 października. Jubileuszowy „Prometeusz” zgromadził w hali wielu gości, a spektakl zyskał nową, widowiskową oprawę.
„Prometeusz” jest taneczno-akrobatycznym show skonstruowanym na efektownych akrobacjach, elementach teatru antycznego i hipnotyzującej muzyce. Reżyser – Kamil J. Przyboś, oparł je na micie o Prometeuszu, który za pomocą wykradzionego bogom ognia budzi w ludziach rozum, myślenie, kreatywność, pasje i zainteresowanie światem.
Imponujący rozmachem spektakl opiera się na ruchu, ale nie jest spektaklem stricte tanecznym ani pantomimicznym. Jako główny środek wyrazu artyści wykorzystują szeroko rozumiany ruch sceniczny, taniec, akrobacje oraz ekwilibrystykę cyrkową. Artyści demonstrują nieprzeciętne możliwości ludzkiego ciała. Wirują nad sceną, miotają ogniem, szybują w wiązkach laserów, wypełniają sobą całą przestrzeń dużej sceny. Podniebne ewolucje wykonują w taki sposób, jakby siła ciążenia nie dotyczyła ich wygimnastykowanych ciał, a rozum nie poddawał się logice grawitacji. Opowiadają przy tym w sposób niewerbalny uniwersalną historię buntu, zauroczenia, głupoty, zemsty i władzy.
Mitologiczna opowieść o Prometeuszu w wersji akrobatycznej po 10 latach równie silnie zachwycała, zdumiewała i budzi szacunek dla możliwości ludzkiego ciała. Twórcy wybornie budują napięcia serwując widzom amplitudę doznań zestawiając ze sobą sceny zabawne z dramatycznymi, spektakularne z kameralnymi, dynamiczne z wyciszonymi. Scena kipi od muzycznej energii. Wszystkich utworów słuchamy w nowych aranżacjach, za które odpowiadała Elżbieta Sokołowska. Brzmią one na żywo wraz z chórem Wroclove Musical Choir. Całość dopełnia Orkiestra Kameralna Silesian Art Collettive pod kierownictwem Mateusza Walacha.
oprac.do
fot. jo i do
„Prometeusz”
Twórcy:
Kamil J. Przyboś – scenariusz i reżyseria, scenografia
Maja Lewicka – choreografia
Marta Brendel – opieka i nadzór przygotowania choreograficznego
Magdalena Zawartko – przygotowanie wokalne
Elżbieta Sokołowska – kompozycje i aranżacje muzyczne
Anna Chadaj – kostiumy
Tomasz Filipiak – reżyseria świateł
Marcin Smiatek – realizacja oświetlenia
Adam Bąkowski – realizacja dźwięku
Muzyka na żywo w wykonaniu: Chóru Wroclove Musical Choir pod opieką Magdaleny Zawartko oraz Orkiestra Kameralna Silesian Art Collective pod kierownictwem Mateusza Walacha
Produkcja: Strefa Kultury Wrocław we współpracy z Everest Production
Wstęp z dziećmi od 6 roku życia
Czas trwania: 1h 30min
Dziewiętnastego października w Firleju, czyli w przestrzeni Strefy Kultury Wrocław, wystąpiła Maria Wróbel. Podczas 43. finału Przeglądu Piosenki Aktorskiej utalentowana artystka wykonała „Sto lat” w sposób, który trudno zapomnieć. Nie inaczej było w czasie koncertu sygnowanego dziesięcioletnią tradycją ujętą w nazwie „Przed premierą”. Czwartkowe spotkanie poprowadził, jak zawsze, gospodarz wieczoru, wybitny znawca gatunku- Bogusław Sobczuk.
– Kiedyś, żeby zaśpiewać coś pełnym głosem, a nie pod prysznicem i pod nosem, wchodziłam do szafy. To znaczy nie ukrywałam swojego talentu, śpiewałam w chórach, na rozpoczęciach i zakończeniach roku, problem pojawiał się wtedy, kiedy zajęcia czy akademie się kończyły, zbieraliśmy mikrofony i wracaliśmy do domu, a ja chciałam dalej śpiewać. Niezmiernie wstydziłam się zaśpiewać w warunkach pozascenicznych, więc właziłam śpiewać do szafy. Sukienki, koszule i marynarki skutecznie tłumiły piosenki ABBY, Stinga, Beyoncé i wszystkich disnejowskich księżniczek – mówi artystka.
Później, kiedy zainteresowała się pianinem, akompaniowanie samej sobie dawało jej złudne poczucie, że domownicy słyszą jej trochę mniej, ponieważ na rodzinnym pianinie marki Petrof dało się grać wyłącznie forte. W końcu, wyjawiła swojej przyjaciółce Darii na jednym z nocnych spacerów po warszawskim Starym Mieście swoje największe marzenie. – Chciałabym mieć taki koncert, żebym ja śpiewała, a wszyscy mnie słuchali – tymi słowami Maria Wróbel zdradziła swój sekret. Minęły dwa lata, dostała się do szkoły, w której mogła śpiewać w niebogłosy, a nawet mogła się nauczyć jak to robić prawidłowo. Na trzecim roku szkoły Maria wystąpiła w 43. finale PPA, później pojechała z filmem krótkometrażowym „Zobaczyłam twarz diabła” na festiwal w Cannes, gdzie spełniła dużo swoich marzeń, ale dodaje, że koncertując w recitalu spełnia, a może zaczyna to największe.
Maria Wróbel spełnia marzenia nie tylko swoje. Słuchacze jej interpretacji piosenek mogą także czuć wyruszenie, zadowolenie, rozbawienie i olbrzymią przyjemność słuchania i oglądania artystki na żywo. Dawid Sulej Rudnicki, akompaniujący wykonawczyni na fortepianie, doskonale współkreuje magiczny świata niebanalnych postaci zaklętych w tekstach piosenek. Zdaje się, że tego typu umiejętności powoli zamierają w sferze wykonawstwa utworów popularnych, dlatego szczególnie cenne są spotkania muzyczne organizowane przez Urszulę Orłowską w ramach cyklu „Przed Premierą”, stanowią kontynuację tradycji Teatru Piosenki. To balsam dla duszy spragnionych piosenek z sensem.
oprac. i fot. do i jo