W połowie października 2019, w roku obchodów jubileuszu 60-lecia Wydawnictwa Znak, swoją premierę miało nowe, poszerzone wydanie książki „Mój znak. O noblistach, kabaretach, przyjaźniach, książkach, kobietach, o nowej dekadzie i pięknej plejadzie” autorstwa redaktora Jerzego Illga.
Poprzednie bestsellerowe wydanie z 2009 roku jest niedostępne na rynku od 5 lat. Przedświąteczny grudzień, to znakomity czas na przypomnienie publikacji, tym bardziej, że miejsce pod niejedną choinką, nie pogniewałoby się, gdyby zostało nim obciążone.

„Mój znak” Jerzy Illg, Wydawnictwo Znak
Jerzy Illg – „żywe logo” Znaku i redaktor naczelny wydawnictwa, w nowym, poszerzonym wydaniu swoich wspomnień z pasją i poczuciem humoru opowiada o kulisach profesji wydawcy. Przyjaciel noblistów i akuszer wielu bestsellerów wyznaje, do jakich forteli musi się uciekać, by pozyskać autora bądź wydobyć z niego oczekiwane dzieło.
Ujawnia tajemnice loteryjek u Wisławy Szymborskiej, okoliczności palenia marihuany z Czesławem Miłoszem i beatnikami w Kalifornii, włamywania się nocą do banku we Frankfurcie, handlu walutą na bazarze Różyckiego, zmuszania do promocji Wiesława Myśliwskiego, bezsenności pod kołdrą z Joanną Bator.
Traktowana niekonwencjonalnie praca to pasmo szalonych przygód i podróży, niezwykłych spotkań, nocy pełnych whisky i poezji, podczas których nie było kamer ani dziennikarzy. W jego wypadku bycie wydawcą to nie tylko redagowanie książek, ale także kręcenie filmów, wystawianie kabaretów, organizowanie festiwali i happeningów artystycznych – wszystko to składa się na życie spełnione i kolorowe.
Wspaniale czyta się wspomnienia i anegdoty o noblistach.
Piszę te słowa 3 maja 2019 roku. Obchodzimy jubileusz 60-lecia Wydawnictwa Znak. Mija dziesięć lat od pierwszego wydania tej książki, pora zatem przygotować jej wydanie poszerzone. Gdy ukazała się w 2009 roku na 50-lecie Znaku, żyli jeszcze, sportretowani w galerii naszych autorów, Wisława Szymborska, Stanisław Barańczak, Andrzej Szczeklik, Seamus Heaney. Rozdział o Leszku Kołakowskim pisany był za życia Leszka, a ukazał się w książce już po jego śmierci. Portrety tych autorów – mogę też bez fałszywej skromności powiedzieć: moich przyjaciół – wymagały domknięcia. Bolesne było zamienianie w tych rozdziałach czasu teraźniejszego na przeszły, ale nie mogłem przecież w siedem lat po śmierci Wisławy Szymborskiej pisać, że „legendarna jest jej niechęć do kamer, obiektywów, mikrofonów. Wywiady, sesje zdjęciowe, nie mówiąc o konferencjach prasowych to dla niej prawdziwe utrapienie i w unikaniu ich wykazuje się podziwu godną asertywnością” – choć kto wie, czy obserwacje te nie pozostają aktualne. Zarówno w wypadku tych, jak i pozostałych twórców dopisać należało także informacje o dalszych losach ich dzieł, o naszych poczynaniach mających za cel podtrzymanie pamięci o nich oraz zapewnienie ich obecności nie tylko na rynku wydawniczym, ale też w świadomości kulturalnej Polaków – czytamy we fragmencie książki.

„Mój znak” Jerzy Illg, Wydawnictwo Znak
Podsumowująca konstatacja autora „Mojego znaku” daje asumpt do myślenia o celowości wydawania niektórych woluminów:
Prywatnie jako czytelnik wychodzę dzisiaj z księgarni zasmucony. Niepotrzebna nadprodukcja, tony książek, które nigdy nie znajdą nabywców, lawiny anonimowej sieczki, rojenia niezliczonych wydawców łudzących się, że akurat im uda się znaleźć złote jajo i sprzedać kolejną, w rzeczywistości doskonale zbędną książkę… Wydaje się, że wszystko, co tylko możliwe, już wymyślono i wydano. Wydawcom coraz trudniej znaleźć autora, który miałby coś naprawdę istotnego do powiedzenia i jeszcze potrafił nadać temu oryginalną formę. […] Dostatecznie dużo przemocy i okrucieństwa atakuje nas z ekranów, głośników i szpalt, nie tylko tabloidów, ale także gazet uważających się za poważne. Odbiorca sztuki i literatury ma prawo oczekiwać od artystów, pisarzy, a także wydawców przedstawiania świata budującego przeciwwagę dla wszechobecności zła, świata, w którym źródłem nadziei i remedium na rozpacz będą piękno i dobro, ludzka solidarność i wartości personalistyczne.
Lektura ponad 500 stronicowego tomu przynosi pozytywne odczucia, pozwala zachować w pamięci portrety tych, bez których nie bylibyśmy tacy, jacy jesteśmy.
oprac. i foto: Dorota Olearczyk
Tekst powstał dzięki uprzejmości Wydawnictwa Znak.
Autorem książki jest brytyjska pisarka Karoline Husle. Lektura ,,Gorączka świątecznej nocy” jest jej debiutem- w mojej ocenie, bardzo udanym. O jej sukcesie może świadczyć, poza samą treścią, fakt, że książka ukazała się w 15 krajach.
W powieści jest kilu bohaterów- ,,udana patchworkowa rodzina”. Są wśród nich: siedmioletnia dziewczynka Scarlett, ze swoim wymyślonym przyjacielem- królikiem Poseyem. Jej mama Claire ze swoim partnerem Patrickiem oraz tata Matt, ze swoją partnerką Alex. Trudno powiedzieć, który z tej szóstki jest głównym bohaterem, ale niewątpliwie to Scarlett jest powodem wszystkich zwrotów akcji.
Dziewczynka (w trakcie rozwodu rodziców) zaprzyjaźnia się z wymyślonym królikiem Poseyem. Opiekuje się nim i omawia wszystkie problemy. Rodzice Scarlett, będąc jeszcze w związku małżeńskim, przeżywają dużo trudnych chwil, są bardzo różni pod względem odpowiedzialności i obowiązkowości, ale oboje tak samo mocno kochają swoją córkę. Tata – lekkomyślny i leniwy, ale za to bardzo szczery i uczciwy, a mama – odpowiedzialna, dba o cały dom. Rozwód i znalezienie nowych partnerów wydaje się najlepszym rozwiązaniem na kłopoty rodziny. Rodzicom brakuje jednak wspólnego opiekowania się córką. Wpadają więc na dziwaczny pomysł, aby wspólnie z córka i nowymi partnerami spędzić czas Bożego Narodzenia w ośrodku wypoczynkowym ,,Szczęśliwy Las”.
Każdy z bohaterów ma wiele obaw, co do wspólnego pobytu w ośrodku wypoczynkowym. Święta wydają się dobrym pretekstem, aby patchworkowa rodzina mogła pobyć razem. W tym czasie słabość i obawy każdego z bohaterów wychodzą na światło dzienne. Powoduje to zamieszanie i stres u pozostałych członków wspólnego wyjazdu. W książce, mama Claire, jest prawie idealna, ale ostatecznie okazuje się, że jest inaczej (w trakcie wyjazdu dokonuje czynu, za który grozi jej więzienie). Kiedy na światło dziwne wychodzą słabości każdego z bohaterów, wszystko zaczyna się prostować. Momentem przełomowym jest chwila, w której Scarlett uświadamia sobie, jaki wpływ ma na nią królik Posey, wszystko obraca się o 180 stopni.
W mojej ocenie, najbardziej pokrzywdzoną w tym świątecznym wyjeździe jest nowa partnerka taty- Alex. To na niej skupiają się początkowo negatywne emocje wszystkich bohaterów. Jednak ostatecznie, to ona wszystkich ratuje z opresji i nieudanej próby morderstwa.
Według mnie Alex- naukowiec, to najlepsza postać w całym opowiadaniu. Staje na wysokości zadania, w wielu sytuacjach, w których inni nie mogą sobie poradzić, czym imponuje każdemu.
Książka jest zabawna, komediowa, ale czasem wydaje się być kryminałem. Można ją czytać w każdym czasie, nawet tym wiosennym, gdyż przez ilość opisanych w niej zdarzeń zapominamy o magii świąt. Polecam czytanie także podczas ,,gorączki świątecznej”.
tekst i foto: Olga Russak
Tekst powstał dzięki uprzejmości Wydawnictwa Znak.
Tak dobrego przedstawienia studenckiego dawno nie widziałam. Trudny temat relacji polsko- żydowskich wielokrotnie podejmowany przez twórców teatralnych został poddany genialnej interpretacji. „Nasza klasa”- spektakl grany w sali 028 na AST przy ul. Braniborskiej inscenizacyjnie, aktorsko, muzycznie i fabularnie ociera się o maestrię, która zdarza się najlepszym tuzom i najznamienitszym grupom teatralnym. O to, w jaki sposób studenci znajdują w sobie tyle prawdy, którą potrafią przekazać widzom, trzeba chyba zapytać opiekuna pedagogicznego spektaklu – Garbiela Gietzkiego.
Krzesła, stoły , tablica, kreda, chusta, prześcieradło, dzwonek, sznur, zapałki, śpiew, ekspresja, wyobraźnia…wystarczają twórcom spektaklu do stworzenia poruszającego, ponadczasowego dzieła. Siła wyrazu adeptów sztuki aktorskiej, ich zaangażowanie i prawda sceniczna robią piorunujące wrażenie.
Czerwona chusta zamienia się w krew, białe prześcieradło staje się dzieckiem w beciku, stoły budują celę śledczą, krzesła wyznaczają ścieżką… pomysłów na zainscenizowanie przestrzeni jest bardzo wiele. Każda scena pulsuje życiem drewnianych, metalowych i tkanych przedmiotów ożywianych na oczach widzów przez młodych aktorów.
Wielogłosowy śpiew, oprócz znakomicie prowadzonych dialogów, buduje dramatyczną historię Jedwabnego. Z minimalizmem formy kontrastuje maksymalizacja treści. Narracja przedstawienia doprowadzona jest do kresu życia bohaterów opowieści.
„Nasza klasa” to znakomity spektakl o zbiorowej winie, karze, prawdzie, która często okazuje się nikomu niepotrzebna, o historii, której nie da się osądzić, odtworzyć ani nawet wytłumaczyć.
To trzeba zobaczyć.
„NASZA KLASA” | OPIEKA PEDAGOGICZNA GABRIEL GIETZKY
Opieka Pedagogiczna: Gabriel Gietzky
Reżyseria: Marta Wiśniewska, Ada Tabisz, Robert Traczyk, Monika Reks
Występują: Dora – Julia Bochenek, Zocha – Urszula Gołdowska, Rachelka – Milena Jóźwiak, Ilza Kac – Dominika Hudziec, Rysiek – Szymon Bujak, Menachem – Miłosz Broniszewski, Zygmunt – Paweł Pacyna, Henia – Magdalena Kocoń, Władek – Maciej Łabaz, Deborah Piekarz – Sandra Obrębska
oprac. Dorota Olearczyk
fot: Julian Olearczyk i Dorota Olearczyk
Ale to od Was zależy, co wydarzy się na scenie !
JAPETY- kto to widział? to spektakl improwizowany z udziałem publiczności.
JAPETY – kto to widział? to efekt koprodukcji Wrocławskiego Teatru Lalek i Teatru Improwizacji w Lalkach JAPETY. W każdym spektaklu biorą udział aktorzy Wrocławskiego Teatru Lalek oraz improwizatorów Teatru Impowizacji IMPROKRACJA i grupy IRGA.
Publicystyka:
Impro dla dorosłych w Lalkach
Znakomity aktor i interpretator piosenek zaśpiewał w niedzielę w Światowidzie. Koncert był zwieńczeniem Festiwalu Inspiracje-Interpretacje organizowanego przez Ośrodek Działań Twórczych Światowid na wrocławskim Biskupinie.
Tegoroczny Festiwal Inspiracje-Interpretacje poświęcony był Markowi Grechucie. Dla startujących w konkursie młodych wykonawców był on okazją do zmierzenia się z trudnym repertuarem, na wykonanie którego trzeba było mieć własny pomysł. Dla słuchaczy koncertu finałowego stał się odkryciem i artystycznym przeżyciem, które zdarza się nieczęsto.
Gościnnie, w premierowym recitalu „Gdziekolwiek, czyli kilka wibracji na temat Marka”, przygotowanym specjalnie na tę okazję, swoje interpretacje piosenek Marka Grechuty zaprezentował Mariusz Kiljan. Aktor dokonał mistrzowskiej interpretacji. Piosenki z repertuaru zespołu Anawa, wrocławski aktor, zaśpiewał w sposób kongenialny, nadając im nowe sensy, współczesne brzmienia i nową kreacyjną prawdę. Na artystę patrzyło się zachłannie i chłonęło każdy jego ruch, słowo i frazę muzyczną. Wspaniali muzycy zaproponowali nieoczywiste aranżacje znanych piosenek Grechuty. Łagodnej poetyce towarzyszyły mocne, elektroniczno- rockowe wykrzykiwane manifesty, mantryczne zapętlenia, jazzowe saksofonowo- gitarowe improwizacje. Minimalizmowi formy towarzyszyła różnorodność brzmień i barw. Na każdy kolejny utwór czekało się z zaciekawieniem i przyjmowało z zadziwieniem i z odkrywczym dreszczem. Nostalgiczną i refleksyjną funkcję spełniały słowa wypowiadane przez artystę piosenki między utworami. Z nową siłą ekspresji wybrzmiały „Kantata”, „Motorek”, „Dni, których nie znamy”, „Niepewność”, „Wiosna, ach to ty”, „Odkąd jesteś”, „Nie dokazuj”, „Gdziekolwiek”, „Ocalić od zapomnienia”, „Korowód”, „Śpij, bajki śnij”.
Aż strach pomyśleć, co będzie, gdy recital „Gdziekolwiek” przejdzie fazę popremierowego niwelowania niedociągnięć, ułoży się, nieco okrzepnie, wygładzi się i uczesze. Szykuje się hit sezonu.
Wart wspomnieć, że Mariusz Kiljan, dał się poznać z najlepszej strony podczas Przeglądów Piosenki Aktorskiej śpiewając m.in. piosenki Stinga, Ciechowskiego, Tuwima. Za „20 najśmieszniejszych piosenek na świecie” z muzyką Jerzego Satanowskiego, przedstawiający postać schizofrenika (od 2007 nieprzerwanie na afiszu), artysta otrzymał nagrodę marszałka województwa dolnośląskiego za najlepszą rolę męską w teatrach Dolnego Śląska. Muzyczne spektakle z jego udziałem: „Dżob”, czy „Leningrad”, cieszą się niesłabnącym powodzeniem. Zatem można było się spodziewać wybornego wieczoru, a było lepiej…odkrywczo, ożywczo i mistrzowsko.
W niedzielnym koncercie wystąpiły również nagrodzone w konkursie: Katarzyna Miednik i Julia Stelmach (III nagroda, równorzędnie), Karolina Kobielusz (II nagroda) oraz Ewa Kielar (I nagroda).
Nagrody wręczyli Jan Kanty Pawluśkiewicz – kompozytor i współzałożyciel grupy Anawa oraz Izabela Łaba – dyrektorka ODT Światowid. Gośćmi kilkudniowego festiwalu byli: Teresa Drozda – jurorka, Tomasz Broda – komentarz graficzny, Jan Kanty Pawluśkiewicz – juror, Mariusz Kiljan- juror, Halina Jarczyk – gość „Herbatki w oparach nostalgii”, Małgorzata Król – trener wokalny, Tomasz Kaczmarek -akompaniator, Dominik Mąkosa – akompaniator.
tekst: Dorota Olearczyk
foto: Julian Olearczyk i Dorota Olearczyk
156 stron, 100 ilustracji, twarda oprawa to dostrzegalne po powierzchownym zaledwie przeglądnięciu walory albumowej publikacji wrocławskiego Wydawnictwa Via Nova. Autorem książki „Michael Willmann (1630-1706) śląski mistrz malarstwa barokowego” jest Andrzej Kozieł. Profesor i kierownik Zakładu Historii Sztuki i Kultury Baroku Instytutu Historii Sztuki Uniwersytetu Wrocławskiego jest specjalistą w dziedzinie malarstwa barokowego na Śląsku, a szczególnie działalności malarza Michaela Willmanna.

„Michael Willmann (1630-1706) śląski mistrz malarstwa barokowego” Andrzej Kozieł, Wydawnictwo Via Nova
Wobec takich faktów trudno szukać lepszego opracowania na temat autora lubiąskiego cyklu „Męczeństw Apostołów” czy dekoracji freskowej w kościele pw. św. Józefa w Krzeszowie.
Michael Willmann (1630-1706) był bez wątpienia najwybitniejszym śląskim malarzem, przekonuje autor albumu. W świadomości przeciętnego mieszkańca Śląska wciąż jednak pozostaje on artystą mało znanym, na temat którego często powielane są błędne informacje i obiegowe opinie.
Książka „Michael Willmann (1630-1706) – śląski mistrz malarstwa barokowego” pióra Andrzeja Kozieła, wieloletniego badacza życia i twórczości artysty, prezentuje aktualną wiedzę na temat „śląskiego Apellesa”, która pozwala nam zobaczyć w zupełnie nowym świetle jego biografię i artystyczną działalność. Dowiadujemy się z niej, jak wyglądało życie rodzinne artysty, jak funkcjonował jego malarski warsztat, jakie były najważniejsze realizacje, ile zarabiał na malowaniu obrazów i jak budował swój prestiż i międzynarodową sławę.
Książka ta jest obowiązkową lekturą dla wszystkich tych, którzy chcą bliżej zapoznać się z osobą lubiąskiego artysty i jego fascynującą malarską twórczością.

„Michael Willmann (1630-1706) śląski mistrz malarstwa barokowego” Andrzej Kozieł, Wydawnictwo Via Nova
Warto wspomnieć, że wrocławskie Muzeum Narodowe przygotowuje wystawę obrazów Willmanna, którą będzie można oglądać w Pawilonie Czterech Kopuł od 22 grudnia.
oprac. i foto: Dorota Olearczyk
Tekst powstał dzięki uprzejmości Wydawnictwa Via Nova.
„Szczęśliwa siódemka” w reżyserii Przemysława Jaszczaka to spektakl dyplomowy studentów IV roku Wydziału Lalkarskiego. Warto go zobaczyć i nacieszyć oko pomysłami inscenizacyjnymi oraz fachowo prowadzoną narracją osadzoną na motywach mitologii greckiej.
„Szczęśliwa siódemka” adresowana jest do grupy widzów 10+. Cieszy, zmusza do refleksji, wzrusza, bawi, straszy, czaruje… urzeka magicznością teatralnego świata i sposobami ożywiania rzeczy martwych.
Studenci kreują całą galerię mitologicznych postaci, które łączy wspólny cel, przyjaźń oraz akceptacja wad i zalet. Widzowie z dziecięcym zainteresowaniem podążają za przygodami Artemidy, Apolla, Herkulesa, Kory, Eurydyki, Orfeusza, Cerbera, Hermesa, Charona, Demeter i Erynii.
Kostiumy, scenografia i muzyka współtworzą udane widowisko, w którym młodzi adepci sztuki aktorskiej ujawniają swoje talenty pozostając w postawie szacunku dla Homerowego pierwowzoru. Nadają antycznym historiom sznytu współczesności i czarują sztuką animacji lalek.
„Szczęśliwa siódemka”
Reżyseria: Przemysław Jaszczak
Tekst: Magdalena Mrozińska
Scenariusz: Magdalena Mrozińska, Przemysław Jaszczak
Scenografia i kostiumy: Aleksandra Starzyńska
Muzyka: Urszula Chrzanowska
Ruch sceniczny: Michał Ratajski
Reżyseria światła: Filip Niżyński
Asystent reżysera: Ksawery Kaczmarek
W spektaklu występują: Karolina Biedroń, Adrianna Bieżan, Patryk Brzoza, Patrycja Bukowczan, Bartosz Jędraś, Klaudia Kręcisz, Miłosz Majchrzak, Daniel Zawada.
tekst: Dorota Olearczyk
foto: Julian Olearczyk i Dorota Olearczyk
Trwają próby do styczniowej premiery „Rubinowych godów”. Przedstawienie w reżyserii Wojciecha Dąbrowskiego będzie można obejrzeć we Wrocławskim Teatrze Komedia przedpremierowo już 9 stycznia.
Spektakl twórcy osadzili na kanwie historii Grażyny i Mariana, małżeństwa, które po raz pierwszy w życiu wyjeżdża do luksusowego hotelu, aby czterdziestą rocznicę ślubu uczcić inaczej, niż wszystkie poprzednie. Bohaterowie zmagają się z różnymi problemami typu: Jak wejść do pokoju? Jak zapalić światło? Niespodziewany gość wychodzi spod łóżka – zapowiada reżyser i dyrektor WTK- Wojciech Dąbrowski.
Chcemy wzruszyć i rozśmieszyć widzów, którzy przyjdą na spektakl. Pokażemy świat ludzi zagubionych we współczesności i świat ludzi zakłamanych – mówi – Paweł Okoński, dyrektor WTK i odtwórca jednej z ról w „Rubinowych godach”.
W komedii obyczajowej z dużą dawka humoru sytuacyjnego wystąpią: Małgorzata Szeptycka, Paweł Okoński, Rafał Kwietniewski i Radosław Kasiukiewicz.
oprac. Dorota Olearczyk
foto: Julian Olearczyk