Tego potrzebowali nie tylko starzy, wierni widzowie Przeglądów Piosenki Aktorskiej. Publiczność, zgromadzona na widowni Dużej Sali Capitolu, długo oklaskiwała Magdę Umer i Mumio za „Przyborę na 102”.
Spektakl, którego premiera miała miejsce w warszawskim Och-Teatrze rok temu, w marcu 2019 zagościł na jubileuszowym Przeglądzie Piosenki Aktorskiej. Lepszego miejsca do prezentowania piosenek napisanych przez Jeremiego Przyborę nie można było znaleźć.
Oglądaliśmy i słuchaliśmy z uśmiechem na ustach piosenek z Kabaretu Starszych Panów. W nowych aranżacjach i interpretacjach zabrzmiały m.in. „Kaziu, zakochaj się”, „Szuja”, „Odrobina mężczyzny na co dzień”, „Na całej połaci śnieg”, „Już czas na sen”, „Rodzina”. Zaśpiewane przez Ciotkę Mizerię (w tej roli Magda Umer) i skomentowane improwizacjami słowno-mimiczno-muzycznymi przez najbardziej surrealistyczny z polskich teatrów komediowych – Mumio (czyli Jadwigę Basińską, Dariusza Basińskiego, Jacka Borusińskiego) i znakomitych muzyków, zostaną w pamięci widzów jako jeden z niewielu spektakli odwołujących się w sposób modelowy do klasyki gatunku.
Klasa, szyk i surrealizm – to doskonałe zestawienie, z którego Grzeszczyk, epuzer i Przyprzążka zarazem oraz Mizeria stworzyli spektakl znakomity.
tekst: Dorota Olearczyk
foto: Julian Olearczyk i Dorota Olearczyk
O tym, jak wymazać dźwiękiem słowa z piosenki wiedzą realizatorzy „Pulsu” – muzyczno- poetyckiego, wizualnie wysublimowanego widowiska.
Podczas koncertu prezentowanego w ramach 40. Przeglądu Piosenki Aktorskiej poezja Haliny Poświatowskiej została zabita dźwiękiem. Poziom głośności muzycznych improwizacji instrumentalnych był na tak wysokiej amplitudzie drgań, że niektórzy widzowie siedzący na balkonie w Capitolu marzyli o tym, żeby dorwać się do suwaka akustyka i wyciszyć nieco świetnych muzyków.
Sam pomysł inscenizacyjny był ciekawy dla oka. Dramaturgiczną całość słowną splatały ze sobą fragmenty biografii poetki nagrane przez reżyserkę koncertu Marzenę Kopczyńską-Urlich. Dobrze oglądało się multimedialne obrazy i układy choreograficzne. Znakomicie zaśpiewała Emose Uhunmwangho z zespołem folklorystycznym Jarzębina.
W scenicznym półtoragodzinnym koncercie (nomen omen o tytule „Puls”) dominował puls muzyków pod dyrekcją Jamesa Mortona, a zapowiadane tętno liryki Haliny Poświatowskiej było słabo wyczuwalne.
tekst: Dorota Olearczyk
foto: Julian Olearczyk i Dorota Olearczyk
Teatr Łaźnia Nowa przyjechał na 40. PPA ze spektaklem terapeutycznym. W „Wieloryb The Globe” występują: Krzysztof Globisz, Zuzanna Skolias, Antonis Skolias i Marta Ledwoń.
Krzysztof Globisz kreuje w nim tytułowego wieloryba – wielkiego płetwala wyrzuconego na brzeg oceanu, Zuzanna Skolias i Marta Ledwoń są działaczkami Greenpeace’u, które próbują go ratować, polewają go wodą, śpiewają mu piosenki, słuchają jak opowiada bajki, starają się zrozumieć, co mówi i odgadnąć, co rysuje. Oswajają się z jego inną niż dotychczas obecnością i szukają sposobów pomocy.
Sztuka Mateusza Pakuły, na kanwie której powstało przedstawienie w reżyserii Evy Rysovej, rozpoczyna się od historii aktora: „W 2014 roku Krzysztof Globisz, jeden z najwspanialszych polskich aktorów, dostaje wylewu krwi do mózgu. Przez jakiś czas jest w bardzo ciężkim stanie. Lekarze uznają, że w cielesnej powłoce nie ma już Krzysztofa Globisza. Po jakimś czasie okazuje się, że się mylą i rozpoczyna się rehabilitacja. Żmudny proces wychodzenia z paraliżu i afazji. Ten proces nadal trwa”.
Widzowie oglądają kameralny spektakl i słuchają go w niezwykły sposób, bo w słuchawkach. Dzięki nim pozostają w przestrzeni dźwiękowej bliskiej oceanicznym głębiom. Szmery, przypadkowe komentarze widzów, kroki, oddechy wprowadzają w warstwę foniczną przedstawienia traktującego o empatii, determinacji, ograniczeniach ciała, wychodzeniu z choroby. O tym, że „grać trzeba z dziurą w duszy”.
„Wieloryb” to spektakl niezwykły, który oprócz interesującej opowieści i dramaturgicznego uwikłania niesie na swych barkach wartości terapeutyczne. Bawi, wzrusza i poraża autentycznością.
tekst: Dorota Olearczyk
fot: Julian Olearczyk i Dorota Olearczyk
Koncert Magdy Kumorek i zespołu Tubis Trio w programie 40 edycji Przeglądu Piosenki Aktorskiej sygnowano jako wydarzenie towarzyszące. Podczas, gdy na Scenie Ciśnień w Teatrze Muzycznym Capitol trwał „Nut ferment” na klubowej scenie Vertigo można było słuchać utworów Komedy w nowych aranżacjach.
Kumorkowy Komeda zabrzmiał znakomicie, a klubowo- towarzyskie okoliczności nie przeszkodziły w jego odbiorze.
Wokalistka i aktorka oprócz zjawiskowych interpretacji piosenek z muzyką Komedy i tekstami Osieckiej, czy Młynarskiego raczyła widzów i słuchaczy biograficznymi i anegdotycznymi opowieściami z życia jazzmana.
Artystce na scenie towarzyszył zespół Tubis Trio, czyli Maciej Tubis, Paweł Puszczało oraz Przemek Pacan. Fortepian, kontrabas i perkusja dialogowały ze sobą tworząc zgrane trio. Magda Kumorek świetnie odnalazła się w tym improwizacyjnym towarzystwie. Była liryczna i zabawna, melancholijna i rytmicznie zdyscyplinowana. Można przypuszczać, że z taką wokalistką sam kompozytor stanąłby na jednej scenie z przyjemnością. Fizyczną nieobecność Komedy (zmarłego 50 lat temu) uobecniała wspomnieniami zapowiadającymi kolejne utwory sama Magda Kumorek.
Z pomysłem wykonawczym artystka zaśpiewała m.in. „Szarą kolędę”, „Ja nie chcę spać”, utwór do „Dwóch ludzi z szafą”, piosenkę do polskiej wersji „Śniadania u Tiffany’ego’, kołysankę z „Dziecka Rosemary”, piosenkę z motywem muzycznym „Crazy Girl”. „Samotne wyspy serc”, „Nim wstanie dzień” i piosenka z filmu „Nóż w wodzie” aranżacyjnie zachwyciły niejednego komedofila.
Projekt muzyczny „Komeda. Perspektywa Nova” polecam z równą aprobatą i zachwytem miłośnikom piosenki aktorskiej, jak i jazzowych improwizacji.
tekst: Dorota Olearczyk
foto: Julian Olearczyk i Dorota Olearczyk
Film, nagrodzony Złotą Palmą i Cezarem, jest wzorcową odpowiedzią na pytanie o sens tworzenia kina, które nie jest ani produktem przemysłu rozrywkowego ani hermetycznym artefaktem.
W swoistym dla siebie stylu reżyser z rozbrajającą szczerością i prawdą opowiada losy zwykłej- niezwykłej rodziny zamieszkującej tokijskie suburbia.
Akcja filmu rozpoczyna się – w pewnym nawiązaniu do tytułowej profesji – w sklepie spożywczym, gdzie małoletni Shota (Kairi Jyo) wraz towarzyszącym mu Osamu (Lily Franky) „zabezpieczają”, bez płacenia za nie, kilka artykułów. Wracając do domu spotykają małą i zapłakaną dziewczynkę Hojo (Sasaki Miyu), której postanawiają dać schronienie. Z biegiem czasu poznajemy też kolejnych członków tej patchworkowej rodziny, zamieszkującej w małym i zaniedbanym domku, w którym głową rodziny jest skrzętnie licząca każdego jena nestorka rodu Hatuse Shibata (Kirin Kiki) jej wnuczki Aki (Mayu Matsuoka) i Nobuyo (Sakura Ando).
Dotychczasowe, dość rutynowe życie całej piątki ulega kolosalnej zmianie za sprawą małej Hojou, kiedy to okazuje się, że dziewczynka jest poszukiwana zarówno przez rodziców jak i policję.
Co ciekawe, wszyscy bohaterowie historii (wraz z ukrywaną dziewczynką) wspólnie budują wewnętrzny system relacji opartych na wartościach rodzinnych, kompletnie paralelny wobec istniejącego na zewnątrz, gdzie w poprawnym do bólu japońskim społeczeństwie dominuje gra pozorów. Natomiast „rodzina” Shibatów, pomimo bytowania w skromnych warunkach, jest zwyczajnie szczęśliwa i cieszy się prostymi rzeczami i prostym życiem.
Warto też dodać, że widzowie poszukujący mocnych wrażeń i szokujących zwrotów akcji jak też niesamowitych efektów specjalnych, mogą poczuć się rozczarowani po seansie, za to trudno oprzeć się wrażeniu, że Koreeda przemyca w swoim filmie ważne i uniwersalne prawdy o pułapkach jakie zastawia na nas społeczeństwo i piętno ekonomicznego dobrobytu.
Film „Złodziejaszki”, zwłaszcza w ostatnich scenach, w ciekawy sposób przeciwstawia szczęście ubogich i niewykształconych ludzi z bezdusznością systemu. Po raz kolejny po obejrzeniu filmu Koreedy przychodzi mi na myśl twórczość Kena Loacha („Ja, Daniel Blake,”Biedroneczko, Biedroneczko”) i Mike`a Leigh („Wszystko albo nic”, „Sekrety i kłamstwa”), którzy, podobnie jak reżyser, „Złodziejaszków” często w swoich filmach zwracają widzowi uwagę na nierówną walkę przeciętnego obywatela z bezdusznym systemem biurokratycznym.
Koreeda tworząc minimalistyczne kino daje też mocnego pstryczka w nos tym, którzy nie dowierzają, że można zrobić film skromny, broniący się bezpretensjonalnymi kreacjami aktorskimi i świetną historią opowiedzianą bez zadęcia i z wrodzoną dla Japończyków powściągliwością w okazywaniu emocji.
Coraz rzadziej mamy do czynienia z tego typu twórczością, dlatego też wszystkich, którzy lubią mądre i dobre kino serdecznie zapraszam na seans.
Film w kinach od 22 marca.
tekst: Aleksandra Klonowska
foto: GAGA, Aoi Promotion, Fuji Television Network
Film powstał dzięki uprzejmości DCF – Dolnośląskiemu Centrum Filmowemu
(Repertuar Kina DCF)
W poniedziałek o g. 16 rozpoczęło się Radiowe Studio Festiwalowe na Podwórku Capitolu. Tego dnia przed banerem reklamującym 40. Przegląd Piosenki Aktorskiej usiedli Justyna Szafran– znana i lubiana aktorka Capitolu, laureatka PPA z 1996 roku i Jerzy Satanowski- kompozytor wielu przebojowych utworów z gatunku piosenki aktorskiej i literackiej. Spotkanie prowadziła Monika Jaworska- dziennikarka Radia RAM i Bogusław Sobczuk – legendarny konferansjer PPA.
Życie mnie przeorało i przeczołgało- mówiła Justyna Szafran, dlatego teraz mogę śpiewać „Cyganerię”. Jej interpretacja znanej piosenki Ch. Aznavoura zyskała na mocy wzmocniona życiową prawdą. Jerzy Satanowski wspominał początki PPA i reżyserowanie Gal. Pamiętam, jak widzowie wchodzili przez okna i oglądali koncerty siedząc na scenie- mówił kompozytor i reżyser.
Goście opowiadali o istocie piosenki aktorskiej, swoje wspomnienia wzbogacali anegdotami. Radiowe Studio Festiwalowe nadaje z Podwórka Capitolu codziennie.
Studio Festiwalowe nadaje | 40. PPA
oprac. Dorota Olearczyk
foto: Julian Olearczyk
Pochodząca z Iranu artystka o egzotycznym pseudonimie Sevdaliza zaprezentowała swoje show w niedzielę na Dużej Scenie Capitolu. Zapowiadana jako gwiazda 40. edycji PPA weszła na scenę w białym garniturze, strumieniach świateł i dymu przy wtórze głośnego pulsującego rytmu.
Była koszykarka, autorka tekstów, piosenkarka, malarka, tancerka i producentka płyt wychowała się w Holandii, a śpiewa m.in. w języku perskim. Podczas wrocławskiego koncertu sceniczną kreację Sevdalizy współtworzyli także tancerka i jazzman. Gościnny udział Leszka Możdżera i wprowadzenie przez muzyka do utworów artystki improwizacji na fortepianie znacznie wzbogaciło aranżacyjnie wieczór.
Głośna muzyka z elementami elektroniki, eksperymentu i alternatywnych brzmień do spółki z frazami akustycznego fortepianu poddającego się wariacjom wykonywanym na klawiaturze przez znakomitego improwizatora nadała lekkości gęstej tkance dźwiękowej. Podobny efekt delikatności przynosił taniec urodziwej Elodie, towarzyszącej Sevdalizie podczas wykonywania niektórych piosenek.
40. PPA – już w trzecim dniu jego trwania – zaskakuje, prowadzi nieznanymi ścieżkami, inspiruje i odświeża. A do 31 marca czeka nas jeszcze cała masa wydarzeń. Śledźcie szczegóły programowe i relacje.
tekst: Dorota Olearczyk
foto: Julian Olearczyk i Dorota Olearczyk
Mieli być w ubiegłym roku, przyjechali na 40. PPA i oczarowali wizją i fonią publiczność jubileuszowego Przeglądu Piosenki Aktorskiej. Z programem „Between Music” wymagającym specjalnych hydrologicznych zabiegów przyjechali z Danii. Nie wiem, czy tam właśnie przeszli kurs nurkowania, ale wstrzymywanie oddechu pod wodą wyćwiczyli perfekcyjnie.
AquaSonic to grupa grająca na przedziwnych instrumentach w akwariach wypełnionych wodą. „Zebranie dziwnych, podwodnych sprzętów, opanowanie ich obsługi i jednoczesnego śpiewania tak, by się nie utopić oraz choreografii w pełnym zanurzeniu, bez aparatów tlenowych i często w kompletnej ciemności, zajęło grupie kierowanej przez Lailę Skovmand i Roberta Karlssona dziesięć lat”- czytamy w opisie wydarzenia. I chwała im za to, że wytrwali (choć pewnie kilka razy zachłysnęli się wodą i zabulgotali niechcący), ale dzięki temu wprowadzili widzów PPA w stan błogości i relaksacji. Hydraulofon, kryształofon, rotakorda, skrzypce, organy i zestawy perkusyjne wodne w ich rękach i ustach przypomniały filmowy świat „Wielkiego błękitu” Luca Bessona. Syreni śpiew, zabawnie dialogujące bąbelki w mniejszych akwariach, piski ocieranych o ściany akwariów dłoni, światła, zaciemnienia, oczyszczający deszcz… stworzyły dramaturgiczną całość.
AquaSonik, wiwatującą na stojąco publiczność, zostawiło w niespiesznym rytmie oddechów i harmonii, z przyjemną mgiełką zwilżonego powietrza okalającą scenę i widownię.
tekst: Dorota Olearczyk
foto: Julian Olearczyk i Dorota Olearczyk