Nikt nie potrafi pisać o kwestiach wiary tak jak Szymon Hołownia. Jego styl docenili czytelnicy, dlatego „Tabletki z krzyżykiem” od 12 lutego ponownie są dostępne w księgarniach.
Trudno powiedzieć o czym jest to książka. Praktycznie o wszystkim. Jej autor z dużą swobodą i pokaźną siłą skojarzeniową prowadzi czytelnika przez refleksyjne meandry i biblijne wątki. Dotyka spraw moralności, cytuje apokryfy, przytacza fragmenty filmów i wyimki z prac profesorów (np. Anny Świderkówny), żeby w kolejnym rozdziale napisać o higienie w czasach Jezusa i nowinkach astrologiczno- kosmicznych.

„Tabletki z krzyżykiem” Szymon Hołownia, Wydawnictwo Znak
Książka odpowiada na pytania tych, którzy o Kościele wiedzą niewiele, a chcieliby wiedzieć więcej. Wśród tytułów rozdziałów znajdujemy m.in. czy w potopie utonęły też ryby, czy anioł może być kobietą, czy Jezus nie mógł umrzeć ze starości, jak wygląda śmierć?
Autor przytacza anegdoty z niedzielnej mszy.
„Stojąca obok mnie kilkuletnia dziewczynka wrzuciła kilka monet [rozpoczęło się zbieranie na tacę – od red.], rozpromieniony ksiądz odpowiedział jej „Bóg zapłać”. „Przecież zapłaciłam!”- odrzekła z marsową miną młoda parafianka”.
Jak to jest, że pierwsze słowo formuły „Bóg zapłać” zwykle ginie w akustyce kościoła.

„Tabletki z krzyżykiem” Szymon Hołownia, Wydawnictwo Znak
Czasami tok narracji „Tabletek z krzyżykiem” przypomina gonitwę myśli i zaskakujących skojarzeń. Szymon Hołownia pisze o śmierci, czyśćcu, życiu po śmierci, aniołach, Harrym Potterze…
Czytelnik dostaje także instrukcja obsługi tabletek, czyli zwartych rozdzialików, które najlepiej dawkować, tzn. „czytać na wyrywki, w całości, do poduszki czy przy dobrej kolacji…” – jak pisze we wstępie autor.
W ramach kuracji wspomagającej- zalecane jest przyjmowanie tabletek w podanej w książce kolejności, w ilości nieprzekraczającej pięciu na dobę – wyjaśnia pisarz.
Na końcu Szymon Hołownia dziękuje autorom cytowanych obficie książek i umieszcza szczegółową bibliografię.
Niektóre tabletki łyka się z łatwością, inne są gorzkie i rozpadają się na języku. Ale na pewno każdy znajdzie tu lek na swoje dolegliwości. Nie zawsze pomoże, ale na pewno nie zaszkodzi.
oprac. i foto: Dorota Olearczyk
Tekst powstał dzięki uprzejmości Wydawnictwa Znak.
W lutym premierę w Znaku ma tomik Andrzeja Strumiłły „Powidoki. Wiersze i zapiski z lat 1947-2019”. Tytułowe „powidoki” przywołują twórczość Władysława Strzemińskiego.

Tomik Andrzeja Strumiłły „Powidoki. Wiersze i zapiski z lat 1947-2019”, Wydawnictwo Znak
Andrzej Strumiłło jest rzeźbiarzem, grafikiem, malarzem, rysownikiem, fotografem, ilustratorem, poetą, diarystą, edytorem, scenografem, wystawiennikiem, kolekcjonerem dzieł sztuki, podróżnikiem, hodowcą koni arabskich, profesorem wykładającym na uczelniach artystycznych, animatorem wydarzeń kulturalnych. Po wojnie repatriował się z Nowogródczyzny do Lublina. Studiował w PWSSP w Łodzi u Władysława Strzemińskiego i w krakowskiej ASP, razem z Tadeuszem Wróblewskim, Andrzejem Wajdą i Janem Tarasinem.
Zwiedził wiele egzotycznych krajów, widział wojnę w Wietnamie, przeszedł z plecakiem i bronią tysiąc kilometrów syberyjskiej tajgi, poznał Tajlandię, Chiny, Japonię, Mongolię, Indie, Nepal, przemierzył Himalaje, Ałtaj, Kraj Chabarowski, Kaukaz, pustynię Gobi. Obok rysunków, grafik i fotografii powstawały wtedy także wiersze, utrwalające momenty olśnień, przemyśleń inspirowanych przez myśl Wschodu, tradycje taoistyczne i buddyjskie.

Tomik Andrzeja Strumiłły „Powidoki. Wiersze i zapiski z lat 1947-2019”, Wydawnictwo Znak
W latach 1982–1984 kierował pracownią graficzną w siedzibie ONZ w Nowym Jorku. Po powrocie do Polski wyremontował w Maćkowej Rudzie na Suwalszczyźnie modrzewiowy dom, założył arboretum, uprawia ogród i sad, hoduje konie arabskie.
Jego „Powidoki. Wiersze i zapiski z lat 1947-2019” to przejmujące ślady poszukiwań filozoficznych i religijnych, medytacje nad przemijaniem, bólem istnienia, teksty wyrastające z głębokiego przeżycia Psalmów, Apokalipsy, św. Augustyna, mistyków Wschodu.
Czytanie tomu Andrzeja Strumiłły to wędrowanie od chwil młodości, intelektualnych i artystycznych odkryć, aż do punktu „co będzie miejscem ostatecznym”.
oprac. i foto: Dorota Olearczyk
Tekst powstał dzięki uprzejmości Wydawnictwa Znak.
Jak liczne były wojska Rzeczypospolitej? Kim byli petryhorcy? Kogo nazywano ciurami? Na te i wiele innych pytań odpowiedź znajdziemy w najnowszej książce Radosława Sikory. „Nie tylko husaria. Nieznane oblicze polskiej armii” to pozycja obowiązkowa dla miłośników historii wojskowości i życia codziennego w Rzeczypospolitej XVI-XVIII wieku.

„Nie tylko husaria” Radosława Sikory, Wydawnictwo Znak
Książka wydana w 2020 roku przez Wydawnictwo Znak jest znakomicie przygotowana. Liczne kolorowe reprodukcje, zdjęcia i ryciny cieszą oko i są idealnym uzupełnieniem tekstu. Twarda, matowa oprawa i ponad trzysta pięćdziesiąt szytych stron, pachnących świeżym drukiem, zachęcają do lektury.
A treść? Radosław Sikora pisze o znanych i mało znanych bitwach: pod Suzdalem, Moskwą, Chocimiem, Ołyką czy Drują. Dokonuje analizy liczebności wojsk, zaopatrzenia, uzbrojenia, strategii, w oparciu o liczne źródła historyczne. Atutem jest to, że źródła owe są licznie cytowane. Jak wskazuje tytuł, książka traktuje nie tylko o najbardziej rozsławionej husarii, lecz także o innych polskich formacjach zbrojnych, poświęcając dość dużo uwagi tak zwanej luźnej czeladzi, a nawet kobietom, które towarzyszyły polsko-litewskim wojskom.

„Nie tylko husaria” Radosława Sikory, Wydawnictwo Znak
Autor w matematyczny sposób udowadnia, że wielkość polsko-litewskich wojsk nie odbiegała od liczebności wojsk wrogów Rzeczypospolitej. Opisuje popularne bronie i ich skuteczność na placu boju. Porównuje różne formacje wojskowe i wskazuje kierunki ich ewolucji. Oczywiście specjalną uwagę poświęca husarii.
„Wojna to nie tylko bitwy, lecz także przemarsze (…), oblężenia (…) czy walki w mieście (…). To zmagania z dystansem, własnymi słabościami, głodem i chorobami”. I właśnie te treści są najciekawszą częścią książki. Czytelnik dowiaduje się dużo o życiu codziennym, o problemach towarzyszących wojnie i o próbach ich rozwiązania. Buduje sobie obraz epoki.
Autor „Nie tylko husaria…” Radosław Sikora jest doktorem historii. Jego książka jest bardzo erudycyjna. Odsyła on wnikliwego czytelnika do wielu innych opracowań i zachęca do sięgania do źródeł.
Ja zaś zachęcam do zapoznania się z „Nie tylko husaria”, bo jest ona ciekawym, pełnym zmagań wojennych, obrazem epoki, która przeszła do historii.
tekst i foto: Agnieszka Walczak
Tekst powstał dzięki uprzejmości Wydawnictwa Znak.
Pianista, kompozytor i aranżer swobodnie poruszający się między jazzem, muzyką klasyczną i eksperymentalną odwiedził Wrocław. W dziecięcym zadziwieniu usiadł przy fortepianie w Sali Głównej Narodowego Forum Muzyki otoczony orkiestrą i słuchaczami. Elegancko, jak przystało na okoliczności, i zawadiacko, jak przystało na improwizatora wypełnił całą salę swoją wrażliwością muzyczną.
Tak, to Marcin Masecki znany z grupy Jazz Band Młynarski-Masecki, muzyczny „reżyser” filmu „Zimna wojna”. W pierwszej części wieczoru zagrał Koncert fortepianowy F- dur George Gerhwina. Publiczność zauroczona jego pomysłem interpretatorskim i sposobem choreograficznego podejścia do siedzenia przy instrumencie (pianista w charakterystyczny sposób wyginał nogi, jakby chciał zatańczyć charlestona grając na fortepianie) przyjęła artystę owacyjnie i nie pozwoliła mu zejść ze sceny bez bisu.
W programie piątkowego koncertu był także kontemplacyjny utwór Samuela Babera Intermezzo z opery Vanessa op. 32 oraz imponująca II Symfonia e-moll op. 27 Siergieja Rachmaninowa.
Kompozycją Rosjanina, podobnie jak i wszystkimi utworami prezentowanymi podczas koncertu, dyrygował Ken- David Masur. Maestro okrzyknięty (przez niemiecką prasę) „genialnym i porywającym dyrygentem o niepowtarzalnej charyzmie” zaproponował fantastyczną interpretację symfonii. Malowniczo prowadził coraz lepiej brzmiącą orkiestrę NFM Filharmonia Wrocławska.
Trudno powiedzieć, czy to walentynkowy wieczór przyciągnął do Forum Muzyki tylu słuchaczy (że artyści musieli kłaniać się konwencjonalnie w stronę widowni i odwracając się do niej tyłem, aby podziękować za uznanie publiczności siedzącej na miejscach dla chóru), czy sława dyrygenta, kompozytora i wykonawców. Narodowe Forum Muzyki żyje intensywnie dając słuchaczom wiele wzruszeń i artystycznych przeżyć nieosiąganym nigdzie indziej, no może jeszcze czasem w katowickim NOSPR.
tekst: Dorota Olearczyk
foto: Julian Olearczyk i Dorota Olearczyk
Dorota Masłowska potrafi być dobrą obserwatorką i znakomitą rejestratorką polskiej codzienności. Obnaża jej słabości i kompleksy, nurza się w szlamie potoczności i wulgarności nadając jej wymiar poematu.
„Inni ludzie” to dobrze osadzona we współczesności i świetnie zagrana opowieść o nas. Spektakl wyreżyserował ze studentami Akademii Sztuk Teatralnych we Wrocławiu Maciej Stuhr. Jest to jego debiut reżyserski i oby sukces okazał się zachętą i przynętą do częstych połowów na wodach teatralnych.
Dorota Masłowska – pisarka, znana z debiutanckiej powieści „Wojna polsko-ruska” i kojarzona z krytycznym obrazem współczesnej polskiej rzeczywistości, Maciej Stuhr – aktor, znany z popisów parodystycznych w kabarecie i kojarzony z wielu filmowych ról – zsynchronizowali swoje talenty i stworzyli uniwersalną opowieść o ludziach.
Spektakl „Inni ludzie” w reżyserii Macieja Stuhra to pełnowymiarowy obraz z wielopoziomową sceną, kilkoma przestrzeniami, w których bohaterowie opowiadają o swoim życiu w kraju ze smogiem i chorymi relacjami, w państwie wysokich aspiracji i niskich pobudek, w mieście niechęci i uprzedzeń. Sklep, sypialnia, łazienka, dwa pokoje, autobus, klatka schodowa, klub, parking … to tu studenci IV roku Wydziału Aktorskiego blisko trzy godziny z przerwą zajmują całą uwagę widza. Z hiphopowej rymowanej „nawijki” wyłania się obraz Warszawy, poetycki i wulgarny, zabawny i mroczny jednocześnie.
Podczas brutalnego bicia Ukraińców nikt nie chce pomóc bezbronnym. Jezus tłumaczy, że poprawiał ewangelię, pasażer autobusu z biało-czerwonymi krzesłami mówi, że sprawdzał pocztę…
Muzyczny finał, podczas którego słyszymy fragment „Mazurka Dąbrowskiego” zremiksowanego i zespolonego z hymnem III Rzeczy staje się petardą wrażeniową.
Przez świat wynaturzonych relacji, erozji uczuć i braku więzi prowadzą widza świetne (aż trudno uwierzyć, że studenckie) role aktorskie. W spektaklu występują: Piotr Czarnecki, Agata Harat, Mateusz Kieraś, Diana Kozłowska, Paulina Krupa, Aleksander Maciejczyk, Anastazja Małocha, Aleksandra Mirecka, Tomasz Ostach, Adam Rosa, Paweł Wydrzyński, Dominika Zdzienicka.
Brawo, to trzeba zobaczyć.
tekst: Dorota Olearczyk
foto: Julian Olearczyk i Dorota Olearczyk
Dwunastego lutego swoją premierę będzie miała książka „Kalendarz i klepsydra” Tadeusza Konwickiego. Wydanie rozszerzone o przenikliwe i ironiczne reportaże z Ameryki zdobi bordowa okładka z subtelnymi kocimi wąsami wyrastającymi od kociego nosa stworzonego z litery „i”. To pewnie Iwan, zwany Wanią- słynny kot Konwickich- który czuwał nad pracą, gdzieś zza światów.
„Kalendarz i klepsydra” to zbiór esejów, recenzji, coś na kształt dziennika, proza o cechach dokumentacyjnych i fikcyjnych. Dla lubiących tego typu lekturę książka bezcenna, dla innych godna polecenia.
Bohaterem literackim „Kalendarza i klepsydry” jest sam Konwicki i jego doświadczenia, poglądy, wspomnienia i obserwacje. We wstępie autor wyjaśnia, że nie chce pisać do szuflady i obiecuje „lekturę żywą i pełną niespodzianek”.
I choć nie jest to lektura tylko łatwa i przyjemna w odbiorze, bo długie zdania i wymagająca specjalnego skupienia narracja, oderwana od szybkości codzienności, może okazać się problematyczna, a dużo dygresji i nieoczekiwanych zmian tematów, może potęgować gubienie wątku, to warto dać się wciągnąć w świat wykreowany przez Tadeusza Konwickiego.

„Kalendarz i klepsydra” Tadeusz Konwicki, Wydawnictwo Znak
Czytamy tu o uniwersytetach w Ameryce. „O ile się mogłem zorientować, na uniwersytetach amerykańskich uczą wszystkiego. Ktoś mi opowiadał, że w Nowym Jorku przez dwa semestry wykładano wiedzę czarownic”.
Nie jest łatwo przejść obojętnie wobec stwierdzeń narratora: „świat przeżywa jakąś epilepsję zwiedzania…”
Wśród szeregu opowieści znajdujemy tu wiele wspomnień o kocie Iwanie. Narrator pisze także o polszczyźnie, stylu, składni i błędzie, który jest „być może maleńką furteczką w przyszłość języka”. Wprowadza czytelnika w świat Stanisława Dygata, Gustawa Holoubka, czy swojego uwielbienia dla Antoniego Słonimskiego i czułości do Ukrainy.
Możemy spodziewać się też wzmianek o przyrodzie. O drzewach czytamy, że to słonie wśród roślin. „Naprawdę okrutny byłem tylko dla pokrzyw. Torturowałem je i zabijałem grubą witką, kijem albo wysokimi butami. Lecz i one mnie nie oszczędzały. Od wiosny do jesieni chodziłem cały w bąblach”.
Wrażenie z podróży z Chin określa słowem współczucie. Pisze o onanistach, grafomanii…
I wszystkie to i dużo więcej płynnie przeplata ze sobą na blisko pięciuset stronach i tak jak obiecywał wcześniej – zaskakuje i budzi ciekawość.
tekst i foto: Dorota Olearczyk
Tekst powstał dzięki uprzejmości Wydawnictwa Znak.
Czytanie, to jedna z tych aktywności, które jak najczęściej powinny towarzyszyć Twojemu dziecku. O zaletach przebywania w bogatym świecie przeżyć, ćwiczeniu koncentracji, próbach radzenia

„Rodzina Treflików. Czekamy na mamę” Wioleta Firaza i Aleksandra Czuń, Wydawnictwo Znak
sobie z trudnościami dnia codziennego pisze Małgorzata Swędowska- pedagożka – we wstępie do opowiadania o Treflikach. Wykładowczyni zachęca do kreatywnego rozpoczynania czytania i budowania relacji bliskości i zaufania.

„Rodzina Treflików. Czekamy na mamę” Wioleta Firaza i Aleksandra Czuń, Wydawnictwo Znak
Rodzina Treflików to polski serial animowany dla dzieci zrealizowany w Studiu Trefl w Trójmieście. To także pierwsza produkcja w Polsce wykonana w technice lalkowej z wykorzystaniem druku 3D. Jego pomysłodawcą jest założyciel studia – Kazimierz Wierzbicki – jak podają źródła internetowe.
Bohaterów lubianego przez dzieci serialu telewizyjnego „Rodzina Treflików” teraz można spotkać w książce. Lekturę „Rodzina Treflików. Czekamy na mamę” stworzyły Wioleta Firaza i Aleksandra Czuń.
Co można robić, gdy mama wyjeżdża? Można psocić bez ograniczeń, albo tęsknić. Treflinka ma supełek w brzuszku i nic jej nie cieszy. Razem z bratem Treflikiem i resztą rodziny próbują rozwiać smuteczki. Czekając na mamę, rysują laurkę i pieką ciasto. Czy to pomoże?
Oprócz urokliwej historii w publikacji znajdujemy zabawy aktywizujące dla dzieci i rodziców stworzone przez psychologa oraz proste porady, jak wspierać dziecko w codziennych wyzwaniach.
oprac. i foto: Dorota Olearczyk
Tekst powstał dzięki uprzejmości Wydawnictwa Znak.