Próba medialna „The Prisoner” Petera Brooka i Marie-Hélène Estienne oraz otwarcie nowej sceny studyjnej Instytutu Grotowskiego na Kępie Mieszczańskiej miało miejsce w środę. Zaś od czwartku do soboty będzie można zobaczyć spektakl „The Prisoner” w nowym Centrum Sztuk Performatywnych i w nowej przestrzeni Instytutu Grotowskiego tak zwanej Piekarni.
Piekarnia, bo tak nazywa się obiekt przy ul. Księcia Witolda 62-70, została wyremontowana, wyposażona w profesjonalne systemy teatralne: oświetleniowy, nagłośnieniowy, multimedialny i sceniczny. Zainstalowano tam ruchomy system widowni posiadający do 400 miejsc. Od 2013 roku dawny budynek piekarni garnizonowej wpisano do rejestru zabytków, należy do firmy Archicom.
Po spotkaniu z Jerzym Pietraszkiem – dyrektorem Wydziału Kultury, Kazimierzem Śródką – architektem Archicomu i Jarosławem Fretem – dyrektorem Instytutu Grotowskiego fotoreporterzy zostali zaproszeni na 20 minutową próbę medialną. Efekty spotkania z aktorami na nowej scenie publikujemy w fotorelacji.
oprac. Dorota Olearczyk
foto. Julian Olearczyk i Dorota Olearczyk
- Piekarnia (foto. Julian Olearczyk)
Przed nami premiera baletowa dwóch dzieł Igora Strawińskiego. „Gra w karty” i „Święto wiosny” wchodzą do repertuaru Opery Wrocławskiej w sobotę.
Wśród twórców i realizatorów spektaklu są: dyrygent – Sebastian Perłowski, choreograf „Gry w karty” – Jacek Przybyłowicz, choreografowie „Święta wiosny”- Uri Ivgi i Johan Greben, reżyser świateł – Paweł Murlik.
Na konferencji artyści wyznali, że zmierzyli się ze strachem przed dziełem ikonicznym. – W naszym „Święcie wiosny” koncentrujemy się na takich tematach jak: nadzieja, wolność, grupa, jednostka, ofiara – mówił twórca choreografii. Obie części są zrealizowane w zupełnie różnych technikach i mają wyraźną linię dramaturgiczną.
Spektakl jest dużym wyzwaniem także dla tancerzy. Kompilacja dzieł Strawińskiego jest bardzo wyczerpująca fizycznie- mówił solista baletu.
Premiera baletowa „Święta wiosny” i „Gry w karty” już 27 kwietnia, kolejne spektakle (w tej samej obsadzie) 28 i 30 kwietnia.
W przedpremierowym spotkaniu z dziennikarzami udział wzięli: Dyrektor Opery Wrocławskiej Marcin Nałęcz-Niesiołowski, choreografowie Jacek Przybyłowicz, Uri Ivgi i Johan Greben, dyrygent Sebastian Perłowski oraz solista baletu Robert Kędziński. Spotkanie poprowadziła kierownik zespołu baletu Joanna Szymajda.
oprac. i foto z konferencji: Dorota Olearczyk
Skąd i kiedy pojawił się pomysł utworzenia cyklu filmowego „KinoUkraїna w kinie DCF”?
Aleksandra Klonowska:
Jest Pani pomysłodawczynią, oprócz tego wykłada Pani w Instytucie Filologii Słowiańskiej Uniwersytetu Wrocławskiego w Zakładzie Ukrainistyki, a Pani głównymi obszarami naukowymi są przede wszystkim studia literackie. Skąd i kiedy pojawił się pomysł utworzenia cyklu filmowego „KinoUkraїna w kinie DCF”?
Anna Ursulenko
: Moje dociekania akademickie faktycznie skupiają się przede wszystkim na literaturze i obszarach okołoliterackich, kinem więc byłam zawsze zainteresowana raczej prywatnie, niż naukowo, ale chęć i możliwość oglądania nowego kina ukraińskiego były dla mnie zawsze ważne.
W 2011 miała miejsce pierwsza próba zaprezentowania współczesnego kina ukraińskiego we Wrocławiu. Ponieważ w Polsce istniała tradycja takich przeglądów, a nowa kinematografia nie dostarczała wówczas materiału, to zawsze były to pokazy kina „zasłużonego”. Tak więc bardzo się ucieszyłam, gdy pojawiła się okazja zorganizowania przeglądu podczas dużego przedsięwzięcia kulturalno-naukowego „Pociąg do Ukrainy”, gdzie zaoferowano mi kuratorstwo. Zawzięłam się wówczas, że to nie będzie przegląd obrazów z kanonu filmowego, a nowe kino ukraińskie i wówczas udało mi się znaleźć ciekawe filmy krótkometrażowe. Tak mi się to spodobało, że zostałam z marzeniem o regularnym sprowadzaniu kina znad Dniepru do Wrocławia, aż się przydarzył 2018 rok i spotkanie z kierownictwem DCF, które też zamarzyło, żeby pokazywać kino ukraińskie.
A.K.:
Miałam przyjemność pojawić się na pierwszym pokazie cyklu ” KinoUkraїna”, gdzie prezentowany był film piękny film Maryny Stepanskiej „Na złamanie karku”. Proszę powiedzieć jakie ma Pani odczucia po pierwszym pokazie. Czy coś Panią zaskoczyło?
A.U.:
Pierwsza satysfakcja dotyczyła tego, że sala była pełna. To bardzo mnie ucieszyło, w końcu wizja, że sala będzie na wpół pusta to typowa zmora organizatora. Ponadto moim i Katarzyny Majewskiej, kierowniczki działu projektów i promocji DCF, marzeniem było to, żeby sala była podzielona 50/50 [Ukraińców i Polaków], ponieważ chcieliśmy, żeby „KinoUkraїna” była skierowana także do polskiego widza. Dzięki przeprowadzonym ankietom okazało się, że było faktycznie 50/50. Fakt, że nie zamykamy się w jakiejś enklawie społeczności ukraińskiej oraz że to może zainteresować Polaków, jest dla mnie bardzo ważny. Niewątpliwie także moje zainteresowania naukowe pozwoliły mi przewidzieć to, że Polacy przyjdą do kina, ponieważ dzięki swoim aktywnościom akademickim wiem, że zainteresowanie kulturą ukraińską jest w Polsce bardzo żywe.
A.K.
: Jako wykładowca i osoba mocno związana z kulturą ukraińską zaobserwowała Pani ewolucję jeżeli chodzi o zainteresowanie szerokiej publiczności kulturą ukraińską?
A.U.:
Prowadzę przedmiot, którego jednym z głównych zagadnień są relacje ukraińsko-polskie. Nie rozpatrujemy ich wyłącznie pod kątem kontaktów kulturalnych, ale bierzemy pod uwagę szeroki kontekst społeczno-polityczny, m.in. dynamikę stosunku Polaków do Ukraińców, którą odzwierciedlają coroczne sondaże CBOS dotyczące stosunku Polaków do innych narodów. Jeżeli chodzi o stosunek Polaków do Ukraińców to od prawie 20 lat obserwowaliśmy konsekwentny wzrost sympatii. W ostatnich latach niestety sytuacja polityczna wpłynęła nieco niekorzystnie na wyniki i nastąpiło pewne zachwianie tej pozytywnej tendencji. Warto niemniej jednak podkreślić, że jest o wiele lepiej niż w latach 90-tych.
Jest też taka teza, że Polacy zaczynają bardziej lubić Ukraińców, gdy ci wychodzą na barykady w obronie swoich praw obywatelskich i faktycznej niepodległości kraju. Podczas pomarańczowej rewolucji (2004 r.) oraz rewolucji godności (listopad 2013 – luty 2014) w Polsce dało się zaobserwować ogromną solidarność i wsparcie dla Ukraińców, a po ich zakończeniu wzmożone zainteresowanie realiami i kulturą Ukrainy, co się przełożyło m.in. na zwiększoną ilość tłumaczeń ukraińskiej literatury pięknej, a także reportaży autorstwa polskich dziennikarzy.
A.K.
: Wydarzenia historyczne, także pamiętne czasy kiedy wszystko było radzieckie, a nie ukraińskie mocno odbiły się na kulturze ukraińskiej. Proszę powiedzieć jak zmiany polityczne wpłynęły na współczesną ukraińską kinematografię.
A.U.:
Szczerze mówiąc, ostatnio zaczęłam się zastanawiać nad napisaniem artykułu pt. „Obecność i recepcja kina ukraińskiego w Polsce”. Ciekawe byłoby zbadać, jak to wyglądało w latach poprzednich, ale myślę, że lata 20-30-te długo były kojarzone głównie z dorobkiem kina rosyjskiego. Automatyczne utożsamianie kinematografii radzieckiej z dorobkiem kina rosyjskiego sprawiało, że zapominano o udziale twórców ukraińskich czy instytucji filmowych związanych z Ukrainą. Już od pewnego czasu ukraińskie instytucje filmowe bardzo zabiegają o to, żeby Europa wreszcie zobaczyła w tej masie spadkowej kina radzieckiego część, która może też być przypisana dorobkowi kinematografii ukraińskiej. Efektem tego było m.in. włączenie w program „Tygodnia Kina Ukraińskiego”, który miał miejsce we Wrocławiu w 2013 roku, arcydzieł radzieckiego kina międzywojennego czyli filmów Ołeksandra Dowżenki i Dzigi Wiertowa.
W Polsce w latach 90-tych XX w. i pierwszej dekadzie XXI w. miały miejsce pokazy i przeglądy, podczas których prezentowano radzieckie kino ukraińskie, głównie z lat 60. i 70. czyli ze złotego okresu tej kinematografii. Z jednej strony były to inicjatywy podejmowane przez polskich Ukraińców na rzecz swojej wspólnoty, a z drugiej demonstracja tychże dokonań tzw. ukraińskiego kina poetyckiego w ramach różnorodnych pokazów klasyki kina światowego. Współczesna kinematografia ukraińska dopiero teraz zaczyna rozwijać skrzydła. Pierwszym filmem, który wszedł do dystrybucji polskiej i europejskiej był film Myrosława Słaboszpyckiego „Plemię” z 2014 roku. Z tego co wiem, film wywarł ogromne wrażenie. Wiernych fanów na całym świecie ma oczywiście Siergiej Łoźnica. Dotychczas pomimo ukraińskiego obywatelstwa ze względu na jego aktualne miejsce zamieszkania i geografię filmów był postrzegany jako twórca podnarodowy. Obecnie także ze względu na tematykę jego najnowszych filmów („Majdan” i „Donbas”) jest dużo bardziej kojarzony z Ukrainą.
A.K.:
Ukraina zaczyna tworzyć kino gatunkowe, nie skupia się tylko na filmach historycznych, ale zaczyna dotykać innych gatunków, czego efektem jest renesans, jaki przechodzi teraz kinematografia ukraińska. Jak to się ma do mieszkańców Ukrainy. Czy równie ochoczo śledzą poczynania rodzimej kinematografii jak Polacy?
A.U.:
Niewątpliwie aktywni odbiorcy kultury odczuwają potrzebę wspierania kinematografii narodowej. Jednak takie osoby nie mogą same wypełnić sal, ponieważ zawsze są w mniejszości. Wyzwanie, które stoi przed ukraińskimi twórcami i instytucjami kinematograficznym to przekonanie masowego widza ukraińskiego do tego, że warto chodzić na kino produkcji krajowej. A zmiana preferencji masowego konsumenta kultury, jak wiemy, nie należy do najłatwiejszych.
A.K.:
Z czego to wynika?
A.U.:
Przez wiele dziesięcioleci stan kina ukraińskiego utwierdzał przeciętnego Ukraińca w przekonaniu, że rodzime kino nie oferuje nic ciekawego. I to jest już przekonanie na poziomie stereotypu. A jak wiemy, stereotypy zmieniają się bardzo ciężko i bardzo długo. Dlatego też Ukraińska Agencja Filmowa wpadła na słuszny zresztą pomysł polegający na dofinansowaniu produkcji filmów gatunkowych. Nie chodzi tu tylko o różnorodność, ale także o świadomość tego, że nawet za sprawą najlepszego kina autorskiego nie sprowadzi się do kin masowego widza. Stąd też inwestycje budżetowych środków w kino komercyjne, jakich nie ma w innych krajach europejskich. Trzeba zainwestować w widza masowego, żeby ten nabrał odruchu przychodzenia do kina na film ukraiński. Twórcy ukraińscy marzą o takiej frekwencji, jaką ma kino polskie. Obecnie generalnie postawiono na mocne wsparcie sztuki ukraińskiej. A kino oprócz oferowania rozrywki i walorów artystycznych, może być istotnym nośnikiem sensów narodowych. Wydaje mi się, że słusznie założono, że nie da się dzisiaj nikogo przekonać do czucia się Ukraińcem bez wcześniejszego zarażenia go bakcylem rodzimej kultury.
A.K.:
Czy prowadzony przez Panią cykl ma jakieś specjalne założenia jeżeli chodzi o ilość i czas trwania?
A.U.
: Na szczęście DCF jest tak przychylny cyklowi, iż deklaruje, że będziemy prezentować kino ukraińskie do końca świata i jeszcze jeden dzień dłużej, dlatego na razie nie widzę żadnego horyzontu, tylko same wyzwania.
A.K.:
Czym się sugeruje Pani przy wyborze filmów prezentowanych podczas cyklu Kino Ukraina?
A.U.:
Zasada, którą próbuję kierować się w życiu jest zasada złotego środka, więc tutaj też szukam tego złotego środka pomiędzy kinem dobrym artystycznie i ciekawym dla widza, przyjętym dobrze przez krytyków i takim, które może przemawiać do szerokiej publiczności. Zależy mi także na tym, żeby nie były to filmy przemawiające wyłącznie do Ukraińców, lecz takie, które są w stanie porwać lub wzruszyć widza za granicą, bo to jest naprawdę ważne.
Anna Ursulenko
Slawistka, adiunkt w Instytucie Filologii Słowiańskiej Uniwersytetu Wrocławskiego. Autorka monografii „Folklor a kształtowanie się ukraińskiej tożsamości narodowo-kulturowej. Na materiale publicystyki społeczno-kulturalnej z lat 1991-2004”. Na swoim koncie posiada także kilka przekładów literackich z języka ukraińskiego, rosyjskiego i czeskiego. Kuratorka przeglądu kina ukraińskiego w ramach projektu „Pociąg do Ukrainy” (2011) oraz cyklu filmowego „KinoUkraїna w kinie DCF”.
Narodowe Forum Muzyki zalazło się w sytuacji dramatycznej. Powstał projekt uchwały zarządu rady miasta dotyczący wycofania się ze współprowadzenia NFM-u. W czwartek odbędzie się sesja rady miasta i głosowanie w tej sprawie.
Andrzej Kosendiak- dyrektor NFM- podczas środowej konferencji prasowej podkreślał, że Narodowe Forum Muzyki jest największą muzyczną instytucją w Polsce, która niezwykle skutecznie i dobrze promuje polską sztukę muzyczną na całym świecie.
8 600 tysięcy zł, które mają nam zostać odebrane, to płace stu kilkunastu osób, które trzeba by w tej sytuacji zwolnić, a także więcej niż budżety Wratislavii Cantas, Jazztopadu i paru innych festiwali. Oznaczałoby to, że musielibyśmy wycofać się z organizacji setek działań edukacyjnych. Trudno mi to sobie wyobrazić – przyznał Andrzej Kosendiak.
Na budowę sali koncertowej przeznaczono 142 miliony złotych z unijnych środków.– Dodatkowo w dokumencie, który mówi o trwałości projektu jest wymóg i są wskazane wskaźniki, które musimy wykonać. Zgodnie z nimi, rocznie ma nas odwiedzić kilkaset tysięcy ludzi. Skąd ich weźmiemy, jeśli zostaną nam odebrane dotacje? – pyta dyrektor.
– Jeśli zorganizujemy sto koncertów mniej, nie będziemy mieli własnych wpływów z biletów. Możemy wynająć salę na disco polo, ale ja tego nie zrobię. Wiem, że ludzie bawią się przy tej muzyce, ale taki koncert można zorganizować na stadionie, a nie tutaj – wyznaje Andrzej Kosendiak.
– Gdy zabrane zostaną nam pieniądze, zadziała efekt domina – będzie mniej artystów i mniej koncertów, a tym samym mniejsze przychody. Nastąpi degradacja Narodowego Forum Muzyki – twierdzi dyrektor.
– Łatwo stracić dobre imię, a bardzo trudno się je odbudowuje. Ta decyzja zrujnuje naszą pracę. Potrzeba by było lat, żeby ją odbudować. Startowaliśmy z punktu regionalnego zespołu, mającego swoje wzloty i upadki, ale postrzeganego w świecie jako orkiestra znikąd. Dzisiaj gramy w Lidze Mistrzów. Życzyłbym Śląskowi Wrocław i Zagłębiu Lubin, żeby zagrały w Lidze Mistrzów. Sam bym wtedy chętnie przyszedł na stadion. W Narodowym Forum Muzyki grają najlepsi – dodaje szef NFM-u. Nie można tego zepsuć.
oprac. i foto: Dorota Olearczyk
Wejść na czworakach do dżungli. Zanurzyć się w jej soczystej, wielobarwnej zieloności. Wsłuchać się w dzikie brzmienia, pulsowanie natury: głosy ptaków, szmer roślin, chrobot owadów, przyjrzeć temu, co tajemnicze i piękne zarazem. Poczuć tę niezwykłą rytmiczną energię.
Przedstawienie powstało z fascynacji bogactwem amazońskiej dżungli – obszaru najbardziej dziewiczego i zagrożonego jednocześnie, domu tysięcy gatunków owadów, zwierząt i roślin, w którym zachowane zostały naturalne, pierwotne więzi człowieka i natury. Twórcy spektaklu chcą podzielić się z widzami refleksją nad tą piękną relacją; poszukać wspólnie korzeni międzyludzkiej bliskości, opartej na rytmach, rytuałach codzienności i harmonii z otaczającym światem.
„Dżungla” to drugie po „brzUCHU” przedstawienie, zrealizowane we Wrocławskim Teatrze Lalek przez artystyczny duet Alicji Morawskiej-Rubczak i Barbary Małeckiej. Do reżyserki i scenografki dołączył Wacław Zimpel, wybitny kompozytor, instrumentalista, laureat Paszportu Polityki 2016. Spektakl wyrasta z nurtu teatru dla najnajmłodszych, rozwijającego się w Polsce już od blisko piętnastu lat. Jego podstawą jest chęć zaproszenia do świata sztuk performatywnych bardzo małych, nawet kilkumiesięcznych, dzieci. Twórcy „Dżungli” wierzą, że spotkanie małego dziecka ze sztuką jest możliwe, a tworzenie dla niemowląt nie wymaga artystycznych kompromisów – wręcz przeciwnie, jest twórczym wyzwaniem, które nieustannie pozwala im się rozwijać.
Grupa wiekowa: od 0,5 do 2,5 lat
Reżyseria: Alicja Morawska-Rubczak
Scenografia: Barbara Małecka
Muzyka: Wacław Zimpel
Obsada: Anna Bajer, Agata Cejba, Irmina Praszyńska
Publicystyka:
Dać nura w zieloność, czyli „Dżungla” we Wrocławskim Teatrze Lalek
W swoim autorskim spektaklu Joanna Gerigk kładzie nacisk na ukazanie niezłomności głównego bohatera w dążeniu do celu, jaki sobie obrał. Don Kichot chce wskrzesić dawne rycerstwo i, co istotne, nie jest to efekt jego obłędu, ale świadomej decyzji. Twierdzi, że świat dzisiaj – bardziej niż kiedykolwiek – potrzebuje błędnych rycerzy. Jego wiara
w fantastyczne przygody okazuje się być doskonałym antidotum na nudną rzeczywistość,
a on sam dzięki podjętej wyprawie staje się lepszym człowiekiem. Kichot Joanny Gerigk jest wyjątkowy, bo w wyjątkowy sposób wpływa na życie tych, których spotyka.
„Don Kichot z Manczy to nie jest wyłącznie opowieść o XVII wieku. W tej historii wszystko jest aktualne. Jest jednak zasadnicza różnica między mną a Cervantesem w spojrzeniu na głównego bohatera: Cervantes się z niego natrząsa, ja traktuję go poważnie”.
Joanna Gerigk, reżyserka spektaklu.
„Przemyślny szlachcic don Kichot z Manczy” Miguela de Cervantesa Saavedry to jedna z najbardziej tajemniczych i niejednoznacznych opowieści w historii literatury światowej. Od ponad czterystu lat pozostaje przedmiotem gorących dyskusji i sporów, doczekuje się także wciąż nowych odczytań. Mimo upływu czasu wydaje się nie starzeć; porusza wyobraźnię kolejnych pokoleń nie tylko czytelników, ale też twórców teatralnych i filmowych.
Inspirację plastyczną stanowił dla twórców przedstawienia teatr średniowieczny ze swoją prostotą i pomysłową efektownością oraz estetyka i symbolika iluminacji, czyli średniowiecznego zdobnictwa książkowego. Na scenie zobaczymy ponad czterdzieści drewnianych lalek, animowanych przez pięciu aktorów lalkarzy w oryginalnej ruchomej konstrukcji scenograficznej. Dźwiękowa warstwa spektaklu odwołuje się do czasu i miejsca opowieści Cervantesa: usłyszymy w niej inspiracje dawną muzyką hiszpańską, brzmienia lutni i violi da gamba, a także tradycyjny śpiew nawiązujący do świeckiej i religijnej muzyki renesansu.
Obsada:
- Kamila Chruściel – Dulcynea, Gospodyni, Panna 1, Kupiec 3, Pątnik 3, Poganiacze
- Konrad Kujawski – Sancho, Chłop, Balwierz, Mulnicy
- Marta Kwiek – Siostrzenica, Panna 2, Balwierz, Kupiec 2, Pątnik 1, Poganiacze
- Tomasz Maśląkowski – Kichot, Rozynant
- Sławomir Przepiórka – Pleban, Karczmarz, Andrés, Kupiec 1, Galernik, Pątnik 2, Klacze
ADAPTACJA, REŻYSERIA Joanna Gerigk
SCENOGRAFIA Jan Polivka
MUZYKA Sebastian Ładyżyński
KOSTIUMY Silvie Urbancová
LALKI Jaroslav Doležal, Slavek Zubkov, Marek Šterbák, Maciej Luściński
REKWIZYTY Beata Tomczyk
ŚWIATŁO Alicja Pietrucka
DŹWIĘK Robert Maniak
INSPICJENT Małgorzata Mańko-Drozd
KONSULTANT Jorge Gallardo Altamirano
Muzycy:
- Michał Szuba – gitara flamenco
- Oksana Terefenko – śpiew
- Julia Karpeta – viola da gamba
- Michał Mazur – altówka barokowa
- Bartosz Kokosza – wiolonczela barokowa
- Bartłomiej Kot – gitary
- Sebastian Ładyżyński – instrumenty wirtualne i programowanie
- Kamil Biedrzycki – realizacja nagrania i zgranie
Twórcy:
Joanna Gerigk – reżyserka, teatrolożka, autorka tekstów i adaptacji teatralnych. Wykładowczyni w Akademii Sztuk Teatralnych w Krakowie filia we Wrocławiu. Doktor w dziedzinie sztuk teatralnych. Ukończyła z wyróżnieniem reżyserię w Państwowej Wyższej Szkole Teatralnej w Krakowie filia we Wrocławiu. Studiowała reżyserię w Akademie Múzických Umění Divadelní Fakulta (DAMU) w Pradze. Absolwentka Akademii Teatralnej w Warszawie. Ukończyła także: Studium Technik Teatralnych i Filmowych w Łodzi. Wieloletnia instruktorka teatralna, organizatorka wydarzeń artystycznych z pogranicza teatru oraz sztuk plastycznych. W Polsce i w Czechach realizuje spektakle autorskie oraz adaptacje tekstów takich autorów jak K. Čapek, R. Topor, B. Vian, K. I. Gałczyński.
Odbyła liczne praktyki reżyserskie, między innymi w Teatrze Współczesnym we Wrocławiu, Teatrze Współczesnym w Szczecinie, w Dejvickem Divadle w Pradze. Za swoją pracę wielokrotnie nominowana do nagród i nagradzana. Od roku 2011 współpracuje z Divadlem NoKakabus w Pradze. W Polsce i w Czechach realizuje spektakle autorskie oraz adaptacje tekstów takich autorów jak K. Čapek, R. Topor, B. Vian, K. I. Gałczyński. Chętnie sięga do prawdziwych historii, tworząc ich dramatyzację teatralną. Jako dramaturg współpracowała z Michałem Derlatką przy spektaklach „Piotruś i wilk” w Teatrze Lalki i Aktora w Łomży czy „Tesla vs Edison, czyli z prądem lub pod prąd” we Wrocławskim Teatrze Lalek.
Jako reżyserka dała się poznać dzięki wielokrotnie nagradzanemu „Le Filo Fable” wałbrzyskiego Teatru Lalki i Aktora; we Wrocławskim Teatrze Lalek zrealizowała także spektakl „Po sznurku” (2014) na podstawie tekstów Piotra Gęglawego i Romualda Zańki, a we Wrocławskim Teatrze Pantomimy „Cafe Panique” na podstawie opowiadań Rolanda Topora (2017), za który została nominowana do Wrocławskiej Nagrody Teatralnej 2017. W 2015 r. nominowana do Nagrody Wrocławskich Odkryć Artystycznych Warto.
Jan Polivka – scenograf, reżyser światła. Absolwent Wydziału Scenografii Alternatywnej i Lalkowej praskiej Akademii Sztuk Dramatycznych. Do jego ważniejszych realizacji należy: „Verklaerte nacht” M. Bajer Teatru Polskiego we Wrocławiu (2004), „Hysterikon” I. Lausund Teatru Polskiego w Poznaniu (2006), „Historia przypadku” A. Morgan Teatru Współczesnego we Wrocławiu ( 2006), „Liberyn” E. E. Schmitt Teatru im. W. Bogusławskiego w Kaliszu (2006), „Teremin” P. Zelenka Teatru Współczesnego w Warszawie( 2007). Otrzymał nagrodę za scenografię do przedstawienia „Iwona, księżniczka Burgunda” W. Gombrowicza na 31 Ogólnopolskich Konfrontacjach Teatralnych w 2006 roku. Aktualnie kierownik produkcji i scenograf w Teatrze Jihočeské Divadlo w Českich Budějovicach.
Sebastian Ładyżyński – kompozytor, rocznik 1985. Jest absolwentem Akademii Muzycznej im. Karola Lipińskiego we Wrocławiu, Podyplomowych Studiów Muzyki Filmowej, Komputerowej i Twórczości Audiowizualnej w Akademii Muzycznej w Łodzi oraz w Szkole Filmowej w Łodzi, a także Studiów Mistrzowskich w King’s College w Londynie. W roku 2012 był stypendystą Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. W roku 2014 otrzymał tytuł doktora sztuki w dziedzinie kompozycji we wrocławskiej Akademii Muzycznej.Jest laureatem konkursów kompozytorskich i filmowych, a muzyka do form wizualnych skomponowana przez niego była prezentowana w kilkunastu krajach na czterech kontynentach (Polska, Niemcy, Austria, Wielka Brytania, Francja, Serbia, Rosja, Japonia, Gruzja, Brazylia, Australia).
Stworzył muzykę do 8 spektakli teatralnych: Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej filii we Wrocławiu, Wrocławskiego Teatru Lalek, Zdrojowego Teatru w Jeleniej Górze-Cieplicach. Współpracuje także z teatrem No Kakabus w Pradze. Był aranżerem muzyki w filmie Waldemara Krzystka 80 milionów.
Oprócz kompozycji zrealizował kilkadziesiąt nagrań do sztuk teatralnych, filmu, a także muzyki użytkowej, kilkukrotnie uwieńczonych wydaniem w formie CD. Jest realizatorem dźwięku i partii komputera w formacji Sound Factory Orchestra.
fot. Natalia Kabanow
Publicystyka:
Kichot w dymach i drewnie | po premierze „Kichota” w Lalkach
Spektakl dyplomowy studentów IV roku Wydziału Lalkarskiego wyreżyserowała Martyna Majewska. Ostatnio jej przedstawienia mogliśmy oglądać we Wrocławskim Teatrze Lalek („ Yemaya. Królowa mórz” i „Plama”) w Teatrze Muzycznym Capitol („ Wyzwolenie: królowe” i „Koncert Finałowy 40. PPA – część pierwsza”). Znakomite pomysły inscenizacyjne wcieliła w życie i tym razem.
Ze studentami AST przygotowała spektakl dyplomowy, który porusza tematy środowiska artystycznego. W „Słabym roku” studenci kreują śmiały, bezkompromisowy autoportret grupowy. Ich energia, ekspresja i impulsywność świetnie korespondują z problematyką spektaklu. Doświadczenia debiutujących artystów stają się pretekstem do próby odpowiedzenia na pytanie, kim jest artysta. Co powinien umieć i rozumieć?
Cytaty z ról Janusza Gajosa, fragmenty filmu Lucasa, czy koncertu The Rolling Stones stają się inspiracją do przemyśleń na temat absurdów sztuki współczesnej, rozczarowania edukacją artystyczną, kondycją zawodu aktora – lalkarza. Opowiadają o marzeniach, idolach, nadziejach.
A wszystko z dystansem, ironią, czasem na granicy zamierzonego kiczu, jak na „Słaby rok” przystało. Warto zobaczyć ten szczery manifest. Spektakl grany jest przy ul. Braniborskiej w Sali Czarnej Teatru AST.
oprac. Dorota Olearczyk
foto: Julian Olearczyk i Dorota Olearczyk
Spektakl dyplomowy studentów IV roku Wydziału Lalkarskiego
Reżyseria: Martyna Majewska
Muzyka: Dawid Majewski
Scenografia: Anna Haudek
Kostiumy: Artur Mazur
Projekcje: Piotr Bartos
Realizacja oświetlenia: Jakub Frączek
Choreografia: Magda Marcinkowska
Asystent reżysera: Marta Wiśniewska
Występują: Mateusz Bernacik, Katarzyna Faszczewska, Marta Franciszkiewicz, Kaja Janiszewska, Maciej Kaczor, Zuzanna Kotara, Karolina Marcisz, Martyna Matoliniec, Matylda Matuszak, Joanna Sobocińska, Łukasz Zubrzycki, Samanta Zwolennik
Józef Tischner był nie tylko cenionym filozofem i duszpasterzem, ale też bardzo chętnie czytanym publicystą. Miał świetny styl, który przyciągał czytelników. Brał udział w wielu sporach, wiele też sam inicjował. O sprawach trudnych potrafił pisać w sposób klarowny i przystępny, a w polemikach zdecydowanie i z humorem, potrafił bronić swoich racji. Z początkiem kwietnia, w Wydawnictwie Znak ukazała się premiera książki „Kot pilnujący myszy”.
Nieznane i aktualne teksty ks. Józefa Tischnera traktują m.in. o kłamstwie politycznym, ideologicznie usprawiedliwianej przemocy, donosach, wyborze etycznym. Znajdujemy tu też artykuły polemizujące z linią ideową Radia Maryja, dyskusję z Jackiem Kuroniem o aborcji czy teksty wyjaśniające, dlaczego Tischner upominał się o żołnierzy z oddziału Józefa Kurasia „Ognia”.
„Duchowy krajobraz dzisiejszej Polski jest taki, że żyją obok siebie ludzie, którzy w przeszłości poranili się tak głęboko, jak tylko da się pomyśleć”- czytamy.
„Kiedy chce się w rzetelny sposób ocenić postępowanie innego człowieka w trudnych sytuacjach życiowych, wtedy należy zapytać, co on sam o swym postępowaniu sądzi. Ocenę trzeba wyprowadzić z niego samego. Jeśli ktoś nie jest świadomy tego, że kradnie, to znaczy że nie kradnie”- pisze Tischner.
Publicystyka ks. Józefa Tischnera zebrana w „Kocie pilnującym myszy” przenosi czytelnika w czasie, opisuje zjawiska, których konsekwencje formułują naszą współczesność.
oprac. d.o.
Tekst powstał dzięki uprzejmości Wydawnictwa Znak.