Na początku października ukazała się książka, która daje odpowiedzi na pytania pojawiające się w rozmowach o ekologii i chrześcijaństwie.
Jej autor – O. Stanisław Jaromi – przekonuje, że chrześcijaństwo od zawsze było „zielone”. Pisze o idei kosmicznego braterstwa, grzechach ekologicznych i męczennikach Ziemi. Udowadnia, że dylemat: albo interes człowieka, albo ochrona środowiska, jest nieporozumieniem.

„Boska Ziemia” Stanisław Jaromi OFMCony
W „Boskiej Ziemi” znajdujemy cenne refleksje na tematy związane z wycinaniem lasów, czy zmianą klimatu. Co mówi Biblia o ekologii, jak interpretować czynienie sobie ziemi poddaną? Dlaczego Jan Paweł II, Benedykt XVI i Franciszek w swoich encyklikach podejmowali wątki skażenia środowiska, głodu, industrializacji, smogu, żywności przetworzonej, czy zwierząt hodowlanych? Rozsądne odpowiedzi i cenne rozważania znajdujemy w książce o. Stanisława.
Synod Kościoła Ewangelicko- Augsburskiego w 2019 roku zachęca nawet do wyrażania pamięci o zmarłych używając naturalnych kwiatów, zwykłych wieńców, zniczy wielokrotnego użytku. Zaleca ograniczanie utwardzania powierzchni przez brukowanie, asfaltowanie, betonowanie ciągów komunikacyjnych tylko do miejsc, gdzie jest to konieczne.
Od myśli świętego Franciszka z Asyżu dochodzimy do współczesnego „kościoła zielonego”, który przy odrobinie zaangażowania i zmiany nawyków z powodzeniem mógłby godzić ze sobą wybory religijne i ekologiczne.
Czyńcie sobie ziemię kochaną, może świat będzie lepszy – proponuje autor.
oprac. Dorota Olearczyk
Tekst powstał dzięki uprzejmości Wydawnictwa Znak.
Stanisław Jaromi OFMConv – filozof i ekolog, przewodniczący Ruchu Ekologicznego św. Franciszka z Asyżu (REFA), szef portalu www.swietostworzenia.pl, wieloletni delegat franciszkanów ds. sprawiedliwości, pokoju i ochrony stworzenia, w 2016 otrzymał tytuł Człowieka Roku Polskiej Ekologii. Boską Ziemię kończył pisać w dżungli amazońskiej na pograniczu Boliwii, Peru i Brazylii.
Teatr Muzyczny Capitol szykuje spektakularne otwarcie sezonu artystycznego 2019/2020. Przedstawienie stworzone na motywach serii powieści Marka Krajewskiego o komisarzu Eberhardzie Mocku premierowo zobaczymy 12 października.
Autorem scenariusza i reżyserem jest Konrad Imiela. Teksty piosenek napisali Roman Kołakowski (autor zmarł w styczniu 2019) i Konrad Imiela. Reżyser musiał dokończył pracę sam. Muzykę skomponował Grzegorz Rdzak – młody, utalentowany muzyk. W roli komisarza Mocka zobaczymy Artura Caturiana.
Mockowi na Dużej Scenie Capitolu towarzyszyć będą policjanci, bandyci, szaleńcy i prostytutki – to one poprowadzą burleskowy show o władzy, zbrodni i namiętnościach – zdradzają realizatorzy.
Każda piosenka będzie reprezentatywna dla jednej z obsesji Eberharda Mocka. Niecierpliwość, nałóg, uroda kobiet, kariera, syn, władza…- to niektóre motywy wyśpiewywane przez bohaterów opowieści.
Czarna burleska to forma którą się bawimy, inspirujemy się także geometrią Bauhausu – wyjaśniają twórcy. Autorka kostiumów – Anna Chadaj – umieszcza postaci w rewiowej stylistyce.
Premiera będzie punktem kulminacyjnym obchodów 90-lecia budynku Capitolu (to jedno z nielicznych zachowanych wnętrz art déco w naszym kraju) i 20-lecia Mocka (mija 20 lat od wydania „Śmierci w Breslau”).
Sobotniemu przedstawieniu towarzyszyć będą wystawy – Obiekty Kamy Sokolnickiej (wernisaż odbędzie się o g. 17:30) i zdjęcia z archiwum Policji Miasta Breslau. Poranny spacer śladami Mocka poprowadzi Beata Maciejewska, zaś na spotkanie z Markiem Krajewskim poświęcone premierze najnowszej jego książki „Mock. Golem” zaprosi Piotr Huniewicz.
oprac. Dorota Olearczyk
foto: Julian Olearczyk
Jedna z najbardziej wyczekiwanych premier tego roku weszła do księgarń 18 września. Książka „Zanim wyjedziesz w Bieszczady” Nóżki, Sceliny i Kozłowskiego zabiera czytelnika w niezwykły świat Karpat.

„Zanim wyjedziesz w Bieszczady” Nóżki, Sceliny i Kozłowskiego, Wydawnictwo Znak
W publikacji nie zajdziemy sugerowanych tras ani miejsc, gdzie warto zjeść czy iść na spacer. Raczej trafimy na historię przestrzeni, w której zanurzeni są bohaterowie. Poznamy losy pustelników, PRL-owskich watażków, dezerterów rodzinnych i ludzi chcących uciec przed miastem do lasu zatopionego w dymie kopcących retort, czyli pieców służących do wypalania węgla drzewnego w warunkach leśnych. Spotkamy watahę wilków, przeczytamy o ciekawskich niedźwiedziach i poznamy surowe prawa natury.
„Zanim wyjedziesz w Bieszczady” ma trzech autorów. Maciej Kozłowski jest kulturoznawcą (przejął rolę narratora) zaś Kazimierz Nóżka i Marcin Scelina są leśnikami z Baligrodu. Założyli oni swojemu nadleśnictwu profil na Facebooku i oprócz przyjemnego zadowolenia z pracy, którą lubią, odczuwają także pewien koloryt popularności i rozpoznawalności. Nie przeszkadza im to jednak ciekawie opowiadać o tym, co jest ich pasją.
Wciągają czytelnika w świat bieszczadzkiej natury w interesujący, a nawet gawędziarski sposób. Opowiadają o roślinach, drzewach, zwierzynie leśnej, o sobie i o mieszkańcach Karpat. Ich historie pozbawione są napuszonego tonu celebrytów, rozwijają się naturalnie, wielowątkowo i ze swadą żartownisiów.
„Zanim wyjedziesz w Bieszczady” Nóżki, Sceliny i Kozłowskiego to lektura, która wciąga w świat natury i nie daje o sobie zapomnieć.
tekst: Dorota Olearczyk
Tekst powstał dzięki uprzejmości Wydawnictwa Znak.
Wrocławski Teatr Lalek wyszedł do dorosłych z propozycją nowej inicjatywy artystycznej. Po znakomitym cyklu show Kazia z gąbki, sezon 2019/2020 WTL rozpoczął improwizacjami z lalkami typu mapety. Nawet w „czołówce” słyszymy muzyczkę z „Muppet Show” Jima Hensona zaśpiewaną przez podskakujące żwawo kolorowe, sympatyczne postacie.
Propozycja lalkowej komedii improwizowanej dla dorosłych granej na Scenie na Piętrze rządzi się innymi prawami niż klasyczny spektakl. Animatorzy lalek wcześniej uczestniczą w warsztatach improwizacji, poznają techniki impro, a potem, gdy na widowni zasiadają widzowie korzystają z tego, co przynosi otwarty na skojarzenia umysł. Widz podrzuca lalce słowo, które staje się impulsem do opowieści o …. wszystkim. Zaskoczenie to chyba najważniejszy element impro. Wprowadzenie widza w stan nieoczywistości i wybuchu niekontrolowanego śmiechu spowodowanego nieoczekiwanym zwrotem akcji. To znaczy oczekiwanym, ale fabularnie nie do przewidzenia.
Lalka mówi, że potrzebuje sugestii, od której postać rozpocznie monolog. – Niech to będzie jakiś przedmiot, którym bawiliście się w tym tygodniu. Z widowni lecą podpowiedzi: jajko, młotek, spłuczka. Wybór pada na młotek. I się zaczyna. – Młotek kojarzy mi się z samochodem…
Strumień skojarzeń płynie od jednej gąbczastej lalki do drugiej. Zaczynamy wyczuwać charakter każdej z nich, jedna reaguje zwykle agresywnie i niecenzuralnie (często zaraża także językową wulgarnością inne), druga ujawnia melancholijne aspekty swojej osobowości i zaczyna śpiewać piosenkę o tyciu.
Rozsmakowujemy się w absurdzie i abstrakcyjności impro. Brodzimy w nonsensie podszytym prawdą o nas.
Fiolka staje się motywem opowieści o ścieżce do lekarza medycyny pracy, o zaliczaniu kolejnych specjalistów, o pielęgniarkach, kolonoskopii, remontach, etyce zawodowej, eliksirze, paleniu papierosa.
Lalkowa komedia improwizowana mija bardzo szybko. A seria skojarzeń zaczyna płynąć w naszych żyłach, jak deszczówka po ulicach, gdy po godzinie spędzonej z Japetami przechodzimy obok – skąpanej w intensywnych, całodniowych opadach – Renomy.
„Japety. Kto to widział? Lalkowa komedia improwizowana” grana jest raz w miesiącu od piątku do niedzieli. Każdy odcinek powstaje na żywo, bez scenariusza, z udziałem publiczności. W każdym spektaklu bierze udział dwóch aktorów WTL-u (w sobotę byli to Agata Kucińska i Grzegorz Mazoń) oraz trzech improwizatorów (Natalia Cyran, Artur Jóskowiak, Tomasz Marcinko, Mateusz Płocha, Mateusz Skulimowski, Piotr Zdebski). Cykl rozpoczął się 4 października. Autorem koncepcji, twórcą scenografii i lalek jest Mateusz Skulimowski.
tekst: Dorota Olearczyk
foto: Julian Olearczyk i Dorota Olearczyk
Od 1 października w Operze Wrocławskiej możemy oglądać spektakl familijny podejmujący ważkie tematy w sposób wysublimowany. Opera dla dzieci z ekspresyjną muzyką Zygmunta Krauze właśnie weszła do repertuaru. Będzie można wybrać się na spektakl także w marcu 2020 roku.
„Yemaya. Królowa mórz” w reżyserii Hanny Marasz z wyczuciem łączy – w zgrabnej, zwięzłej godzinie – poetyckość z nowoczesnością. Opera dla dzieci z muzyką Zygmunta Krauze, skomponowaną na specjalne zamówienie Opery Wrocławskiej wespół z fabularną historią, scenografią, kostiumami, projekcjami multimedialnymi i choreografią przyciąga wzrok i wabi ucho starszych i młodszych.
„Yemaya” to dzieło, w którym – oprócz wszystkich niezbędnych elementów spektaklu operowego- znajdujemy detale współczesne. Wraz z bohaterami podwodnej historii – Omarem, jego ojcem, Yemayą, rekinem Gogo, Fijołkiem, Kawałem Ziemi, Kamieniem… pływamy w fabularnych nurtach śmierci, wojny, wygnania i ekologii.
Złote myśli i refleksje wypowiadane przez postacie opery – „Wojna jest wtedy, gdy jesteś żywy, a idziesz ścieżką umarłych”, „Gdy dorosnę zrobię wszystko, żeby ludzie nie byli źli”- towarzyszą chóralnym i solowym partiom wokalnym.
Taniec meduzy pląsającej w powabnym stroju i nowoczesna choreografia, przygotowana przez Łukasza Ożgę, powoduje zachwyt młodych melomanów. Solowe popisy bębniarzy i perkusistów wnoszą dużo swobody do operowego szyku.
Operowa „Yemaya” wprowadza ciekawy rys porównawczy do teatralnej inscenizacji dramatu Małgorzaty Sikorskiej- Miszczuk wystawianej we Wrocławskim Teatrze Lalek. Rządzi się innymi prawami scenicznymi, ale trudno odebrać jej prawa do zachwytu nad sposobem realizacji trudnego tematu i uznania dla realizatorów, twórców i artystów (w różnym wieku).
tekst: Dorota Olearczyk
fot. z próby: Julian Olearczyk i Dorota Olearczyk
Detoks, Trans i Reset to kolejne części łódzkiej kryminalnej trylogii napisanej przez Krzysztofa Domaradzkiego – jak piszą – autora od analizowania najbardziej pokręconych umysłów.
Skrótowce w tytułach zachętką czytelniczą niewątpliwie. Kusi ich esencjonalność.
Więc… przenosimy się do centralnej Polski, gdzie rozgrywają się wydarzenia tego literackiego tryptyku. Konkretniej – do ponurej rzeczywistości dawniej fabrycznego miasta, w którym morderca- dewiant ścigany przez policjanta – degenerata morduje. Kobiety. One zawsze świetnie nadają się na ofiary psychopatów. Nie pomogą im ani MANIFY, ani GENDERY.
Reset to literatura dla inteligentnych – podobno to oni w pełni wykorzystują i doceniają walory soczystego języka (czytaj- wulgaryzmów). Ale też dla tych mniej lotnych, którzy dopatrują się uroku w takich oto sformułowaniach: Ludziom się wydaje, że są przebiegli.(…) Wydaje im się, że są sfinksami. Szachistami. Niezdradzającymi emocji maszynami. Tak bardzo się mylą(…)
Czy myli się również nad-człowiek, w którego głowie zrodziła się idea spektakularnej zbrodni?
Czy lektura 558 stron wy-resetuje?
Zatem do gry. Obrona słowiańska: Kontroluj-Centrum-Swoimi-Aktywnymi-Figurami-i-Uważaj-Co-Gra-Przeciwnik!
tekst i foto: Eber
Tekst powstał dzięki uprzejmości Wydawnictwa Czarna Owca.
W dzisiejszej recenzji chciałbym omówić powieść przygodową Pawła Majki oraz Radosława Rusaka pt. „Czerwone żniwa”. Książka ta opowiada historię żołnierzy i szpiegów.
Sama fabuła jest dość prosta, ale wciągająca, przez co w ogóle nie zwraca się uwagi na poważny minus książki – wulgaryzmy. Akcja utworu toczy się w kilku miejscach naraz. Jest rok 1961, Ameryka wysyła rakiety atomowe na Związek Radziecki, który w stosunku do niej nie pozostaje dłużny i wysyła swoich agentów do kilku różnych oddziałów wrogiej armii. W tym czasie Polska jednostka specjalna zostaje zrzucona do Niemiec, gdzie musi wysadzić dwa mosty, po czym przebiec do ojczyzny dystans około 200 kilometrów. Po drodze pojawiają się pewne komplikacje…
Wojna ma wiele zagadek, ale na jedną nikt nie zna odpowiedzi – „Dlaczego ta wojna w ogóle wybuchła?”
Sama książka kończy się równie tajemniczo jak się zaczyna…
Chciałbym, na koniec, dodać kilka słów o jakże szczególnej okładce. Znajduje się na niej jeden z głównych bohaterów -żołnierz 3. plutonu 1. kompanii rozpoznania 1. batalionu szturmowego – starszy sierżant o pseudonimie Kicio. Jego pseudonim wziął się od dość nietypowej sytuacji, która zaistniała na szkoleniu, a było to tak: „Zjadania kotów akurat Kicio nienawidził. Kiedy wysłali go na samodzielną misję z workiem rozmiałczonych futrzaków jako zaopatrzeniem, wypuścił wszystkie zwierzaki i żywił się korzonkami. Odsiedział za to potem pięć dni w pace, bo okazało się, że przeklęte czworonogi, jako zwierzęta przywiązane do miejsca, wróciły na teren bazy. Przypłaciły to życiem, bo zżarł je ktoś inny, ale i Kiciowi nie było do śmiechu. Musiał zabić jednego, oprawić i zjeść na oczach całej kompani, żeby dowieść ze potrafi. I był to jego pierwszy i ostatni zjedzony kot w życiu. Zawdzięczał temu wydarzeniu swoją ksywę, ale stosunku do kotów nie zmienił.”
Polecam tę książkę wszystkim, którzy lubią przygody i tematykę wojenną, czytelnikom w każdym wieku oraz tym, którzy są gotowi, na przeżycie fascynującej historii razem z bohaterami, nie wychodząc z domu.
tekst i foto: Oskar Głąb
Tekst powstał dzięki uprzejmości Wydawnictwa Znak.